#7 Rozdział I - Pożegnanie

Śmierć przyjdzie po wszystkich, ale usilnie pragnęłaś wierzyć, że nie po niego. Przytulając się do Grabarza, nie wiedziałaś, na co tak naprawdę liczysz. Na przedłużenie życia dziadka? Na pomoc medyczną? Na jakąkolwiek szansę? Płacząc, jak małe dziecko mogłaś tylko usilnie wierzyć w szczęśliwe zakończenie.

- Proszę Cię... - Wydukałaś, czując ciepło mężczyzny, które otuliło Cię niczym niewidzialna tarcza. Adrian westchnął z poważną miną, obejmując ramionami Twoje trzęsące się ciało. Nie było chwili do stracenia, ale wiedział, że musi być z Tobą całkowicie szczery.

- Nie wiem, czy mogę pomóc. Każdy-

- Myślisz, że o tym nie wiem?! - Oderwałaś od niego głowę, ściskając dłońmi biały fartuch, jaki na sobie miał i spojrzałaś z szaleństwem rozpaczy w jego jaskrawo zielone, zdziwione oczy. - Po prostu sprawdź, czy to na pewno koniec! Wolę wiedzieć o tym wcześniej! - Wykrzyczałaś, nie mogąc powstrzymać swoich emocji. Wcale nie zamierzałaś mu rozkazywać, po prostu na nic więcej nie było Cię stać. 

Mężczyzna położył rękę na Twoim ramieniu, odsuwając się od Ciebie i pośpiesznie zdejmując rękawiczki.

- Dobrze, ale nic nie obiecuję. - Odpowiedział, na co bez zastanowienia pokiwałaś głową. Mężczyzna czuł, że przynajmniej tyle może zrobić. Skierował się w stronę szklanej gablotki z lekarstwami, biorąc stojącą na jej górze skórzaną torbę, a następnie wybiegliście na zewnątrz. Pierwszy raz od jakiegoś czasu naprawdę mu na czymś zależało. Pragnął szczerze zrobić wszystko, co konieczne, aby nie zawieść Twojego zaufania.

................

Na dworze minęliście wujka, czekającego na przyjazd karetki. Posłał wam jedynie niemy uśmiech, dobrze zdając sobie sprawę, iż pomoc szybko nie nadjedzie. Przestałaś się tym martwić, wiedząc, na kogo tak naprawdę możesz liczyć i złapałaś białowłosego za ramię, idąc przed siebie z jeszcze większą determinacją. Kiedy wkroczyliście do pokoju, zastaliście dziadka z zamglonymi oczami, leżącego na swoim łóżku. Miał całkowicie pusty, zamglony wzrok wpatrzony w sufit i usta wykrzywione w nienaturalny, szpetny wyraz trudny do opisania grymas. Całkowicie zdruzgotana staruszka, klęczała na ziemi obok, ocierając łzy wiotką dłonią mężczyzny, prosząc go o jakikolwiek znak życia. Widok ten całkowicie złamał Ci serce, więc znowu zaczęłaś płakać. Grabarz natomiast zaczął rozkładać swoje przyrządy na stole ze skupionym wyrazem twarzy.

- Spokojnie. - Złapałaś za drżące ramiona babci i chciałaś pomóc jej wstać, jednak ona wcale nie chciała iść. Bała się zostawić męża z Bogiem Śmierci, nawet jeżeli darzyła Cię pełnym zaufaniem. - Pozwólmy mu działać i poczekajmy na karetkę. Nie przeszkadzajmy. - Przekonywałaś ją chwiejącym tonem głosu, chcąc być przy niej silna. Otarłaś policzki szorstkim rękawem, a ona z trudem wstała, nie będąc już do końca świadoma, co się tak naprawdę dzieje. Objęłaś ją, wyprowadzając z pokoju.

Posadziłaś staruszkę w kuchni na stołku obok stołu, żeby mogła się oprzeć. Bałaś się, że zaraz zemdleje, dlatego nalałaś do szklanki wody, prosząc, aby wypiła całą zawartość. Zrobiła to, odbiegając wzrokiem daleko przed siebie, jakby duchem dalej była w tamtym pomieszczeniu. Nie winiłaś jej za to, jakbyś mogła. Stałaś obok, nerwowo zerkając na zegarek. Czas płynął wolno, ciągnąc się niemiłosiernie, dlatego przestałaś zerkać na wskazówki, chodząc nerwowo dookoła stołu. Karetka przyjechała po trzydziestu minutach. Dwóch ratowników przyprowadził wujek, a Ty nie chcąc robić zamieszania, opuściłaś dom. Z niecierpliwości zaczęłaś śledzić wzrokiem kierowcę, przygotowującego różne sprzęty w środku pojazdu. W końcu cała eskorta wyszła przez drzwi wejściowe z dziadkiem na noszach, a wraz z nim idący wolnym krokiem Adrian z pogodną miną. Obdarował Cię spokojnym spojrzeniem i tylko to wystarczyło, abyś poczuła niesamowitą ulgę. 

- [Imię], jedziesz z nami? - Spytała wciąż zrozpaczona babcia, a Ty ze spokojem pokręciłaś głową, klapiąc ją po plecach.

- Pojadę z wujkiem. - Odpowiedziałaś pośpiesznie, a ona szybko przytaknęła, wsiadając do karetki z medykami, którzy pośpiesznie zamknęli drzwi. Grabarz stanął koło Ciebie, kiedy wujek wrócił się po klucze od mieszkania.

- Powiedz mi szczerą prawdę, co się stało. - Zwróciłaś się do białowłosego, klepiącego Cię po głowie z uprzejmym uśmiechem.

- Nie miał umrzeć dzisiejszej nocy. Dostał udaru, a jeżeli bym mu nie pomógł, to byłby sparaliżowany już do końca. Nie przedłużyłem życia Twojego dziadka, ale dzięki szybkiej interwencji zmieniłem jego jakość. - Wyjaśnił wesołym tonem głosu, żeby całkowicie Cię uspokoić. Odetchnęłaś, przykładając dłoń do piersi i ostatecznie opanowując targające Tobą obawy. - Chyba że lekarze popsują coś tymi swoimi nowoczesnymi metodami... - Dodał z udawanym zmartwieniem, żeby poprawić Twój humor, co było nierozważnym zagraniem, lecz tym razem przymknęłaś na to oko.

- Dziękuję z całego serca. - Rzuciłaś się mu się na szyję tym razem z wdzięczności. Dzięki temu wiedziałaś, że nigdy nie będziesz żałować pamiętania o nim i chciałaś dzielić z nim jeszcze więcej wspólnych wspomnieć. Adrian wcale nie pragnął trzymać Cię w swoim świecie. Według niego powinnaś iść naprzód, ale przecież nie mógł odmówić Ci pomocy. A może mógł, tylko nie potrafił?

- To nic wielkiego. - Odpowiedział z ogromnym uśmiechem, wtulając się w Ciebie, chociaż raczej nie powinien tego robić. Tym razem okazał słabość względem Twojej osoby, za którą przyjdzie czas na obwinianie się w przyszłości. Teraz nie patrzył w przód. Z domu wybiegł wujek, zamykając pośpiesznie drzwi na klucz.

- [Imię], jedzie-!  - Odwrócił się w waszą stronę, doznając niemałego szoku. Zaniemówił, a Ty z lekkim zawstydzeniem oderwałaś się od Adriana.

- Już idę. - Odpowiedziałaś zgodnie, biegnąc w kierunku samochodu. - Do zobaczenia wkrótce! - Krzyknęłaś w stronę swojego wybawcy, machając mu na pożegnanie.

- Uważaj na babcię! - Odwzajemnił gest, uśmiechając się radośnie.

- Taki mam zamiar! 

Wsiadłaś do samochodu z wujkiem, który nie tracił czasu i odpalił silnik, zapinając pasy jednocześnie. Ze spokojem ducha myślałaś, jak mogłabyś go uspokoić, nie zdradzając za dużo. Wyjechaliście z podwórka w całkowitej ciszy, którą postanowił przerwać mężczyzna z ponownie tym samym bladym uśmiechem co wcześniej. 

- Kim był mężczyzna, z którym się tak czule przytulałaś? - Chciał rozluźnić atmosferę przez swoją duszę optymisty, czym bardzo Cię zawstydził. 

- Um... - Skierowałaś wzrok za okno, nie udzielając odpowiedzi. - Nie przejmuj się tym. - Rzuciłaś po chwili, patrząc na niego ponownie, kiedy postanowił nie drążyć tematu. Miałaś go w końcu pocieszyć, a nie wprowadzać między wami grobowe milczenie.

- To normalne, że się przejmuję. W końcu nie wiadomo do końca, co się stało. - Stwierdził z przekonaniem, mając spokojną twarz. Stres rozpoznałaś w nim po tym, jak silnie ściskał kierownicę i jak nerwowo zerknął na godzinę, wyświetloną na radiu. 

- Z dziadkiem będzie wszystko w porządku. - Zapewniłaś z całkowitą pewnością. - Chodziło mi o tego mężczyznę.

- Kogo? Masz chłopaka? - Wujek wydał się całkowicie rozkojarzony Twoimi słowami, na co chwilowo spoważniałaś. Nie wiedziałaś, że zapominanie o Bogu Śmierci działa w tak szybki sposób. Przecież nie minęło pięć minut, a sam o niego pytał.

- Nie, a zresztą nie ma co sobie tym zawracać głowy. - Machnęłaś ręką, śmiejąc się nerwowo. -Naprawdę będzie w porządku.

............

Stało się tak, jak powiedział Adrian. Dziadek przeżył udar i dzięki szybkiej interwencji znajdował się w naprawdę dobrym stanie. Przez pewien czas nie miałaś okazji odwiedzić Grabarza, ponieważ kursowałaś z babcią od domu do szpitala, nie pozwalając kobiecie na zostanie sam na sam z problemem, niepotrzebnie się zamartwiając. Tristan zapewnił wam transport, całkowicie rozumiejąc sytuację i poświęcając swój czas za każdym razem. W progi zakładu udałaś się, kiedy wróciliście ze staruszkiem razem ze szpitala. Był to jeden z cieplejszych dni, dlatego białowłosy siedział na ławce przed budynkiem, oplatając gotowe wiązanki żałobnymi wstążkami z napisami.

- Hej. - Podbiegłaś do niego wesoło, unosząc otwartą dłoń na wysokość klatki piersiowej.

- Witaj, witaj. - Przywitał się z radością w głosie, unosząc głowę do góry. - Jak się czuje dziadek?

- Wszystko z nim w porządku. Cały czas wspierałam babcię i jej również nic nie jest. - Posłaliście sobie ciepłe uśmiechy, patrząc wzajemnie w swoje oczy. - Jeszcze raz dziękuję, że nam wtedy pomogłeś.

- I tak by jeszcze nie został moim klientem, więc nie mam czego żałować, ale już po fakcie się obrażę, jeżeli pójdziecie do konkurencji. - Zaśmiał się, wracając do spinania kokard cienkimi szpilkami.

- Fachowiec może być tylko jeden. - Odpowiedziałaś stanowczo, teatralnie poważnym głosem, a następnie przysiadłaś się do niego. - Przyszłam się pożegnać na pewien czas.

- Jednak postanowiłaś wyjechać?

- Nie na długo. Moja siostra bierze ślub i muszę w tym wszystkim uczestniczyć. Wrócę, zanim zdążysz ode mnie odpocząć. - Zachichotałaś, na co mężczyzna wyraźnie się zamyślił.

- Twoja siostra... Zawsze się mnie bała, a co roku zapominała o mojej tożsamości, nawet jako bardzo młoda osóbka. Chyba brakowało jej beztroski i wyobraźni. - To przypuszczenie wydało Ci się w stu procentach trafione, dlatego tylko wzruszyłaś ramionami z grymasem niezadowolenia na twarzy.

- Tch, jej narzeczony jest nieukoronowanym królem snobów. - Wypowiedziałaś złośliwie, na co Adrian wolno pokiwał głowę, nadal intensywnie o czymś rozmyślając.

- A Ty jakich mężczyzn lubisz, [Z/I]? - Spytał po chwili zaciekawionym tonem głosu, czego całkowicie się nie spodziewałaś.

- J-ja?! - Uniosłaś głos, nie mogąc zignorować pieczenia policzków, które przybrały czerwone odcienie zaraz po usłyszeniu pytania. - Już Ci kiedyś o tym mówiłam... - Odwróciłaś wzrok i powędrowałaś nim w odległe pola, czując, że Grabarz z całkowitą premedytacją gapi się na Ciebie, chcąc wprawić Cię w jeszcze większy wstyd.

- Wiem, wiem, ale tak konkretnie! - Zaśmiał się dokuczliwie z psotnym wyrazem twarzy, który dostrzegłaś kątem oka.

- Chyba... Chyba po prostu muszę się zakochać, a to, kim jest i jaki jest, nie będzie miało zbyt wielkiego znaczenia. - Odpowiedziałaś pośpiesznie, niezbyt zważając na słowa.

- Nie wiedziałem, że jesteś taka romantyczna, [Z/I]! - Stwierdził z podziwem, szturchając łokciem Twoje ramię, na co zmarszczyłaś brwi ze złością.

- Bo nie jestem. - Wydukałaś lekko obrażona, na co on tylko poszerzył uśmiech.

- Hihi~~ - Zaśmiał się pod nosem, wręczając Ci po chwili jedną z wiązanek, żebyś nie poczuła się osaczona. - Chcesz mi w tym pomóc? 

- Z miłą chęcią. - Odpowiedziałaś zgodnie, chociaż zaraz zaczęłaś interpretować prawdziwy cel pytania ''Chcesz mi w tym pomóc?''... Czasami lepiej byłoby nie musieć myśleć.

Pracowaliście w ciszy do momentu, aż słońce nie zaczęło zachodzić. Wtedy poderwałaś się energicznie z ławki, rozciągając się, wyrzucając ramiona do przodu i tyłu. Białowłosy zaczął się w Ciebie wesoło wpatrywać, nie widząc w tym nic dziwnego.

- Muszę już iść, bo jutro rano wyruszamy z dziadkami i wujostwem do miasta. - Zagłuszyłaś żal ukryty w sercu, wypowiadając beznamiętnie z pogodnym wyrazem twarzy. 

Wcale nie chciałaś wyjeżdżać i wolałabyś zostać tutaj. Dobrze wiedziałaś, jaka będzie Twoja rola w całym tym niewesołym weselu. Nawet gdybyś próbowała się cieszyć, to nikogo by to nie obchodziło. Czułaś się tam jak niechciana plama na ścianie, na którą każdy narzeka, jak to mu przeszkadza. Od kiedy odzyskałaś dziecięcy wigor, to w końcu to zrozumiałaś. Grabarz również wstał, sięgając po Twoją dłoń, czego całkowicie się nie spodziewałaś. Szczególnie tego, że ją pocałuje, kłaniając się z jedną ręką zgiętą za plecami.

- Będę za Tobą tęsknić, młoda damo. - Wypowiedział oficjalnie i teraz Ty zaczęłaś się w niego wpatrywać, unosząc ponownie kąciki ust do góry.

- To naprawdę miłe. Ja za Tobą też. - Również dygnęłaś jak panienka w dawnych czasach, na co się roześmiał.

- Przepraszam za tę atmosferę, to przeze mnie. - Wyprostował się całkowicie rozbawiony, odgarniając kucyk z długich, białych włosów na plecy.

- Nie wiem, o czym mówisz. Lubię spędzać z Tobą czas i... - Do tego momentu mówiłaś płynnie bez zawstydzenia, ale to nieświadome zawahanie się wystarczyło, aby Twoje serce zaczęło bić mocniej. - To chyba przeze mnie. - Dodałaś, spoglądając w bok.

- Zawstydzasz samą siebie, zaczynam się o Ciebie martwić. - Zaczął przeciągać chichot, zginając w nadgarstkach uniesione dłonie, jakby chciał odgonić cały Twój stres.

- Nie śmiej się ze mnie!  - Zaprotestowałaś ze złością, walcząc ze sobą, żeby też się nie roześmiać. Spojrzałaś na jego beztroską twarz, kręcąc głową z grymasem rozczarowania, a następnie odwróciłaś się na pięcie, zmierzając w kierunku bramy. - Niedługo wrócę, korzystaj z wolnego czasu, dopóki możesz! - Dodałaś ironicznie, mając ochotę podskoczyć z radości, ale nie wiedziałaś, jakby mógł to odebrać, dlatego sztywno trzymałaś się ziemi.

- Będzie mi bez Ciebie smutno! - Krzyknął, gdy byłaś już na drodze, więc się odwróciłaś, pokazując mu język.

- I dobrze!

Po dodaniu tego bez zastanowienia rzuciłaś się w wesoły bieg do domu, nie mogąc doczekać się, aż będzie po wszystkim i znowu go zobaczysz. W soczystych liściach lip rosnących przy drodze szalał letni wiatr, a ptaki podlatywały do swoich gniazd na gałęziach z robakami dla wyrośniętych już piskląt. Słońce lśniło czerwienią, zachodząc za złote pola z owsem, lekko się kołyszącym. W powietrzu można było wyczuć gryzący w nos zapach palonego siana, lecz nawet to wydało Ci się piękne. 

..........

Nigdy bym nie pomyślała, że chęć do pisania tej książki przyjdzie mi o 3 w nocy. Teraz już wiem, co robiłam źle, próbując tworzyć rozdziały. 

Dawno nic nie pisałam, dlatego proszę o wyrozumiałość. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top