6. Jest tego warta

Perspektywa Thymona

Zapukałem do drzwi i nasłuchiwałem tego czy ktoś był w domu. Błagałem, aby tam była. Musiałem z nią porozmawiać. Musiałem wiedzieć. Znać cholerną prawdę. W innym wypadku nie mógłbym oczyścić myśli, a tym bardziej zasnąć.

Gdy w końcu drzwi się otworzyły, na twarzy kobiety ukazało się zaskoczenie. Dopiero po chwili jej usta ułożyły się w delikatnym uśmiechu.

- Vicky wyszła - odparła.

- Wiem. Do Ciebie przyszedłem - skwitowałem. Przeczesałem dłonią włosy i próbowałem jakoś opanować zszargane nerwy. Wciąż nie potrafiłem się pozbierać po rozmowie, która odbyła się zaledwie godzinę temu. Po raz kolejny moje serce się roztrzaskało. Znowu to się działo. - Mogę wejść? - spytałem niepewnie. Podrapałem się po karku, czekając na jakąś reakcję z jej strony.

- Oh, tak, jasne - przesunęła się, dzięki czemu bez problemu wślizgnąłem się do środka. Zdjąłem buty, a potem ruszyłem za Natalie do salonu. Przez chwilę zastanawiałem się czy gdy szła po tym domu to czy też sobie przypominała nasze chwile. Szybko jednak odepchnąłem tą myśl od siebie. Przecież była już z innym. Wątpiłem, że myślałaby o mnie. - Dobrze Cię widzieć. Naprawdę świetnie wyglądasz - skomentowała, gdy już oboje zajęliśmy swoje miejsca. Ona na kanapie, a ja na fotelu naprzeciw niej. Szybko przesunąłem wzrokiem po pomieszczeniu. Wszystko było na swoim miejscu.

- Dzięki, ty też - posłałem jej niewielki uśmiech.

- Więc o czym chciałeś porozmawiać? - spytała od razu przechodząc do sedna. Złożyłem dłonie w piramidkę, po czym wypuściłem powietrze przez nos. Cholernie się stresowałem.

- Czy ona jest z nim szczęśliwa? - spojrzałem na nią z nadzieją, gdy jej twarz przyozdobił ciepły uśmiech.

- Więc już wiesz - stwierdziła, na co przytaknąłem głową. - Nie wiem co chciałbyś usłyszeć, ale tak. Jest szczęśliwa.

- Na to liczyłem - odparłem szczerze. Cieszyłem się, że chociaż ona z nas dwojga znalazła swoje szczęście. - Dobrze ją traktuje?

- Thymon, to naprawdę nie jest dobry pomysł - pokręciła przecząco głową. Mocno zacisnąłem powieki, a potem wypuściłem powietrze przez nos. Cała skóra mnie swędziała, ale mimo tego nic nie robiłem. Siedziałem tam i czekałem na jej odpowiedź. Wiedziałem, że jeśli jej odpowiedź mnie nie usatysfakcjonuje to pięściami wyjaśnię mu jak powinien ją traktować. Był szczęściarzem i powinien był o tym wiedzieć. - Jest dla niej wspaniały - przyznała, a ja nie wyczuwając w jej głosie sarkazmu ani nic co mogłoby mi powiedzieć, że kłamała, lekko się uśmiechnąłem. - Wciąż ją kochasz, prawda? - bez słowa przytaknąłem głową. - Przykro mi, że to tak się skończyło

- Jest tego warta - powiedziałem bez wahania. Wstałem z fotela, po czym posłałem dziewczynie lekki uśmiech. - Możesz mi coś obiecać? - przytaknęła głową. - Zaopiekuj się nią - poprosiłem. Przez chwilę wpatrywała się we mnie jakby nie rozumiała co do niej powiedziałem, jednak po chwili jej usta rozświetlił naprawdę szeroki uśmiech.

- Bez obaw - lekko się uśmiechnąłem, a potem ruszyłem do wyjścia. To miejsce mnie cholernie przytłaczało. Fakt, że to teraz z nim wylegiwała się na tej kanapie i oglądała jakiś beznadziejny serial, na który i tak żadne z nich nie zwracało uwagi był cholernie bolesny. Ale cieszyłem się. Jeśli ktoś z naszej dwójki zasługiwał na szczęście to właśnie ona.

- Nie mów jej, że byłem, dobrze? - podniosłem na nią wzrok zaraz po tym jak założyłem buty. Chciałem się stąd wydostać. Czułem się jak w potrzasku, a to było cholernie złe. Nienawidziłem się tak czuć. Chciałem stąd po prostu uciec.

- W porządku - po tych słowach opuściłem jej dom, a potem szedłem i szedłem, i nie miałem pojęcia gdzie. W głowie kotłowało mi się od myśli. Chciałem wrzeszczeć na cały świat, a jednocześnie dziękować, że chociaż dla niej był łaskawy. Przecież nic poza nią nie miało już żadnego znaczenia.

Teraz musiałem tylko nauczyć się żyć bez niej.

Rzecz w tym, że nigdy nie robiłem nic tak trudnego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top