32. Zależy mu na Tobie
Poniedziałek nastał szybciej niż się mogłam tego spodziewać. Niedziela dla odmiany od soboty była dla mnie spokojnym dniem. Prawie całą spędziłam z Nats, oglądając The good doctor. Zajadałyśmy się ciastkami i lodami, rozmawiając o minionych dniach i o Thymonie. Tak właściwie to on był głównym tematem naszych rozmów.
W niedzielę tylko raz rozmawialiśmy, bo chłopak musiał iść coś załatwić. Zamiast tego obiecał mi, że dzisiaj rano po mnie przyjedzie i odwiezie mnie do pracy. Już gdy budzik zadzwonił mi o 6 rano to nie mogłam się tego doczekać. Z Nats umówiłam się, że w takim razie ona pojedzie sama i wtedy spotkamy się na miejscu.
Szybko więc się przyszykowałam do pracy, a gdy zadzwonił dzwonek, prawie podskoczyłam z ekscytacji. Ku mojemu zaskoczeniu to nie Thymon stał za drzwiami, a Arthur. Zamrugałam kilka razy oczami, zastanawiając się czy dobrze widzę, ale gdy zobaczyłam tak znajomy uśmiech, zdałam sobie sprawę z tego, że on naprawdę tu stał.
- Hej. Możemy pogadać? - odezwał się spokojnym głosem, którego jeszcze kilka tygodni temu słuchałam codziennie. Przez chwilę się w niego wpatrywałam, nie mając pojęcia co tu robił aż przywołałam na usta uśmiech.
- Tak, jasne, wejdź - przesunęłam się w drzwiach, dzięki temu on po chwili wsunął się do środka. Dopiero teraz przesunęłam wzrokiem po rozpiętym czarnym płaszczu, który miał na ramionach. Potem mój wzrok spadł na białą koszulę i krawat, który miał ciasno zawiązany na szyi. Ewidentnie jechał właśnie do pracy. - Coś się stało, że przyszedłeś? - spytałam, opierając się plecami o ścianę za mną. Zawstydziłam się, gdy jego oczy nawet na chwilę nie opuszczały mojej twarzy dokładnie tak jakby sobie mnie dokładnie przypominał.
- Um, nie - niepewny uśmiech pojawił się na jego ustach. - Przepraszam, że Cię nie uprzedziłem, ale wiedziałem, że jeszcze o tej godzinie będziesz w domu. Chciałem Ci tylko klucze oddać - wysunął z kieszeni pęk kluczy i wyciągnął dłoń w moim kierunku.
- Nic nie szkodzi - w momencie, gdy nasze palce się ze sobą zetknęły, poczułam znajome ciepło na opuszkach. Wszystko co było z nim związane było tak bardzo znajome. Odłożyłam klucze na blat. - Więc.. co u Ciebie? - spytałam niepewnie. Nie do końca wiedziałam jak miałam się zachować. Jeszcze raz go przeprosić, że zmarnował ze mną 3 lata? Udawać, że nic się nie stało? Nie miałam pojęcia czy miał mi to za złe czy może raczej sądził, że tak było lepiej dla nas obojga. Może faktycznie tak bardzo się nie kochaliśmy. Może byliśmy dla siebie bardziej jak przyjaciele niż para.
- Wszystko w porządku - uśmiechnął się szeroko. - Wiesz.. w końcu dostałem ten awans, o który się starałem - niekontrolowanie na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Od razu wpadłam mu w ramiona mocno obejmując, co szybko odwzajemnił jakby dokładnie takiej reakcji się spodziewał albo chociaż liczył, że do niej dojdzie.
Poczułam się bezpiecznie. Dzięki niemu zawsze się tak czułam. Przez ostatnie lata to on był mężczyzną, w którego ramionach się chowałam i za każdym razem wiedziałam, że to właśnie tutaj mi nic nie groziło. Brakowało mi go jako przyjaciela, ale póki co to było niemożliwe. Co prawda rozstaliśmy się w zgodzie, ale czułabym się dziwnie.
- Gratulacje - odsunęłam się, a potem spojrzałam mu w oczy. - Zasłużyłeś na to - skwitowałam, a moje serce mimowolnie mocniej zabiło, gdy zobaczyłam radość na jego twarzy.
- Dzięki. To też Twoja zasługa - odparł. Nie umiałam powstrzymać uśmiechu. - A jak Ci idzie z tym facetem? - spytał, wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza. Widziałam jak nagle na jego ustach pojawiło się zdenerwowanie, które chciał zamaskować. Na jego nieszczęście za dobrze go na to znałam.
- W porządku - mimowolnie zacisnęłam usta w wąską kreskę. Nie chciałam rozmawiać o Thymonie. Jeszcze żadne z nas nie było na to gotowe. - Chciałabym Cię jeszcze raz przeprosić. Strasznie mi głupio. Naprawdę nie chciałam, aby tak wyszło - chociaż nie powiedziałabym mu tego to wiedziałam, że tak musiało być. Thymon był facetem, przy którym czułam się wolna i na swoim miejscu.
- Hej, to nic takiego. Chcę, abyś była szczęśliwa, a on chyba o Ciebie dba - mały uśmiech znów pojawił się na jego ustach. Chociaż niepewnie to przytaknęłam głową.
- Jest dla mnie dobry - na moje słowa odetchnął z ulgą.
- Jeśli zrobi coś nie tak to od razu dzwoń do mnie. Chętnie mu pokaże jak powinien Cię traktować - na jego ustach wykwitł troskliwy uśmiech, który od razu sprawił, że moje serce zmiękło. To jak zawsze się o mnie martwił i opiekował zawsze sprawiało, że moje serce biło szybciej. Niestety nigdy tak bardzo jak przy Thymonie.
- Zapamiętam - skwitowałam. Zapanowała cisza. Tylko wpatrywaliśmy się w swoje oczy, a nasze uśmiechy jakby mimowolnie zmalały.
- Więc.. hm - odchrząknął, szybko odwracając ode mnie głowę. - Będę już leciał - automatycznie kiwnęłam głową. Odwrócił się i nacisnął klamkę. Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz, ale wtedy się odezwałam:
- Wiesz, że jesteś wspaniałym facetem, prawda? - odwrócił twarz w moim kierunku. Miał zmarszczone brwi. - Zasługujesz na kogoś równie dobrego - w końcu kąciki jego ust powędrowały do góry. Przytaknął głową.
- Wiem, ale teraz naprawdę muszę iść. Jeśli jeszcze chwilę zostanę to oboje się spóźnimy do pracy - odkąd pamiętałam był bardzo dojrzałym mężczyzną. Nigdy nie działał na spontanie. Nawet weekend miał zaprojektowany tak, aby zdążyć z całym nawałem pracy, żeby potem nie musiał spędzać nocy nad papierami i laptopem. Ja byłam inna, a przez to często kładłam się spać dopiero o drugiej w nocy. Kochałam swoją pracę, ale nigdy nie uzależniałam od niej mojego życia prywatnego. Byliśmy różni, więc teoretycznie powinniśmy byli siebie nawzajem uzupełniać. Rzecz w tym, że ja wcale tego nie odczuwałam. Czasami nawet miałam wrażenie, że przez to się dusiłam. Na siłę chciałam się stać taka jak on.
- Masz rację - odparłam chociaż wiedziałam, że będę musiała zaczekać aż Thymon w końcu przyjedzie. Dziwiło mnie to, że nadal go tu nie było. Najpewniej wcale nie przyzwyczajony do Nowego Jorku wyjechał za późno i utknął w korkach. - Więc do zobaczenia?
- Do zobaczenia - skwitował. Uśmiechnął się i właśnie wtedy z windy doszło do nas piknięcie, które oznaczało, że ktoś wjechał na piętro. Mój wzrok automatycznie tam powędrował. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, gdy wzrok chłopaka przeskoczył ode mnie do Arthura. Szczęka mu się napięła, a on sam zacisnął zęby. Jednak już po chwili ruszył w naszym kierunku. Wtedy Arthur ruszył w jego kierunku, a gdy się znaleźli na tyle blisko siebie, mężczyzna wyciągnął dłoń, którą ten drugi pewnie uścisnął, podczas gdy jego druga dłoń wylądowała w kieszeni jeansowych spodni.
Zauważyłam jak Arthur się do niego nachylił i coś powiedział, na co ten się tylko uśmiechnął, a potem go wyminął.
- Gotowa? - spytał, gdy podszedł do mnie. Dopiero, gdy Arthur wylądował w windzie, skierowałam wzrok na chłopaka przed sobą.
- Chwila - mruknęłam zaskoczona jego większym brakiem reakcji. Byłam pewna, że spotkam się ze sceną zazdrości albo chociaż pytaniem na temat mężczyzny, ale nic takiego nie nastąpiło. Tylko jego mocno napięta szczęka mówiła o tym co tak naprawdę czuł. Może powinnam była coś powiedzieć, ale przecież nie miałam się z czego tłumaczyć, więc przemilczałam ten temat.
Założyłam buty, płaszcz i zabrałam torbę. Zamknęłam za sobą mieszkanie i dopiero wtedy ruszyliśmy do windy, a potem auta chłopaka.
- Co Ci powiedział? - spytałam, gdy wyjechaliśmy z podziemnego parkingu.
- Że obetnie mi jaja jeśli Cię skrzywdzę - mruknął, na chwilę kierując swój wzrok na mnie. - Zależy mu na Tobie - skwitował, a na jego ustach pojawił się grymas. - Tęsknisz za nim, prawda? - nie odezwałam się. Oboje znaliśmy odpowiedź. Arthur przecież nie był tylko moim chłopakiem. Był też przyjacielem. A ja go właśnie najprawdopodobniej straciłam.
-------------
Uznałam, że za bardzo się opieprzam z tą książką, więc następny rozdział pojawi się najpóźniej we wtorek. Wstawię ze 3 w następnym tygodniu. Niestety w październiku wracam do szkoły, więc liczba rozdziałów zmaleje:/
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top