2. Co się może stać?

Westchnęłam przeciągle, po czym przetarłam twarz dłońmi.

Dwa pieprzone dni. Tylko tyle zostało mi do powrotu tam. Miałam wrażenie, że to będzie najtrudniejsze co jeszcze zrobię.

Pakowanie się zawsze było dla mnie monotonne i długie, ale tym razem było sto razy gorzej. Dosłownie wszystko było powodem, aby to przełożyć.

Jasne, tęskniłam za rodziną i chciałam się z nimi spotkać, zwłaszcza, że ostatni raz widzieliśmy się miesiąc temu, ale jednocześnie coś psuło mi wszystkie chęci do tego powrotu. Wiedziałam, że nie mogłam wiecznie omijać tego miasta. Już i tak długo wymyślałam wymówki i błagałam wszystkich, aby święta czy jakieś urodziny robić np. u dziadków. Dlatego właśnie to tam przez ostatnie lata spędzałam pierwsze kilka dni świąt, lecz na następne jechałam już do rodziców Arthura. Tym razem moi rodzice sobie wymyślili, że zrobią święta u siebie, aby nie męczyć już aż tak dziadków i, aby nie musieli tyle ludzi do siebie przyjmować, a rodzice Arthura postanowili sobie tym razem zrobić wycieczkę, aby uczcić to, że w tym roku mijało im 30 lat małżeństwa. Naprawdę rozumiałam każdą z tych sytuacji i nikomu nie miałam tego za złe, ale sama jeszcze do końca nie wiedziałam czy byłam gotowa na ten powrót. Nie rozumiałam też dlaczego tak bardzo mnie przerażał. Chyba sama myśl tego, że miałabym go znowu zobaczyć była dla mnie czymś niezwykle stresującym. Niestety prawda była też taka, że chciałam wiedzieć co się działo u niego, czy ułożył sobie życie? Może nawet już miał żonę, duży dom i dwójkę dzieci. Chciałam, aby miał kogoś na kim może polegać, ale jednocześnie bolał mnie fakt, że on byłby w stanie tak szybko o mnie zapomnieć i ożenić się, gdy mi się pozbierać udało tak naprawdę 3 lata temu, i to tylko dzięki Arthurowi.

Odetchnęłam ciężko, powracając do pakowania. Z całych sił starałam się wyłączyć chociaż na chwilę myślenie, ale prawda była taka, że nijak mi to szło, więc po prostu robiłam wszystko, aby tylko zająć sobie głowę.

To będzie tylko kilka dni. Co się może stać?

***
Po raz chyba 15 poprawiłam się na krześle próbując jakoś opanować zdenerwowanie.

- Czego ty się boisz? - mruknęłam do samej siebie, po czym głośno odetchnęłam. Nie umiałam siebie zrozumieć. Sądziłam, że wczorajszy wypad do spa jakoś mnie uspokoi co do dzisiejszego dnia i ogólnie będę czuła się lepiej. Zamiast tego byłam jedynie idealnie wypielęgnowana, a stres, który zniknął po różnej maści masażach, dzisiejszego ranka powrócił i za nic nie chciał mnie opuścić.

Kolejnym problemem, który wyniknął był fakt, że Arthur nie mógł dzisiaj ze mną jechać. Miał jeszcze sporo do zrobienia w pracy i nie mógł wziąć tych dwóch dni wolnego przed świętami tak jak to ja zrobiłam. Musiałam jeszcze wszystko w domu ogarnąć i jakoś psychicznie się do wszystkiego przygotować. Wiedziałam, że odkąd wyjechałam to mama co jakiś czas z tatą sprzątali tam, ale potrzebowałam zobaczyć czy wszystko wciąż było na tym samym miejscu albo jak wiele się zmieniło.

Przełknęłam głośno ślinę, wjeżdżając na ulice Filadelfii. Szybko dotarło do mnie to jak bardzo tęskniłam za tym miastem. Nagle cały zebrany stres ze mnie wyparował, a na moje usta wpłynął błogi uśmiech. Każde miejsce, które mijałam miało związek z jakimś wspomnieniem. Połowa z nich była szalona i dziecinna, ale to właśnie one były tymi na których wspomnienie z moich ust wychodził cichy chichot. Już dawno nie czułam się tak bardzo wolna i uwolniona od wszystkich dorosłych obowiązków, na które w tym momencie nie miałam żadnej ochoty. Przez moment w mojej głowie nawet pojawiła się myśl, że przydałoby skoczyć na jakąś imprezę i się zabawić jak za dawnych lat, jednak dwie sekundy później, odepchnęłam od siebie ten pomysł.

Czas na to minął.

Odetchnęłam, zagryzając wargę. Od początku się obawiałam, że będę chciała powrócić do korzeni, ale jednocześnie mój umysł i chęć zmiany życia mnie chroniła przed tym. Potrzebowałam jakoś odświeżyć umysł. Wymazać poprzednie strony i napisać nowe, tworząc do nich kompletnie nowy scenariusz. Przecież taka była kolej rzeczy.

***

Wypuściłam ze świstem powietrze z ust, gdy tylko zaparkowałam pod moim starym domem. Wysunęłam głowę do przodu, aby mieć na niego lepszy widok przez przednią szybę. Szybko zauważyłam pojedyncze zmiany - kolor ścian poprzez upływ lat i warunki atmosferyczne z koloru białego wpadał już w odcień szarości, trawnik chociaż był niewielki był równiutko przycięty co najpewniej było sprawka taty, ale co najciekawsze obok wejścia do domu stał też mały krasnal ogrodowy z uniesioną łapką do góry jakby próbował mnie przywitać. Cicho się zaśmiałam, po czym wysiadłam z auta.

Chłodniejsze powietrze od razu mnie otuliło, na co się wzdrygnęłam, po czym odetchnęłam zaciągając się znacznie mniej zanieczyszczonym tlenem. Oparłam się tyłkiem o bok auta, po czym przymknęłam oczy, czując się niezwykle spokojna.

To miejsce w jakiś dziwny sposób mnie odprężyło i pozwoliło zapomnieć o złych chwilach. Delikatny wiatr smagał moją skórę i pomimo tego, że zimno szczelnie obejmowało moje ciało to nie przejmowałam się tym. Chociaż nie przepadałam za taką pogodą to byłam już do niej przyzwyczajona. Możliwe też było to, że po prostu nie chciałam wchodzić jeszcze do środka.

Nie miałam pojęcia ile czasu minęło aż w końcu mój wzrok ponownie przesunął się po domu. Na moich ustach automatycznie wykwitł mały uśmiech, a wtedy odbiłam się od auta i otworzyłam bagażnik, z którego wyjęłam dwie walizki. Zatrzasnęłam go za sobą, a potem ruszyłam już do wejścia. Dopiero po chwili się zorientowałam, że zapomniałam o torbie, w której leżały moje klucze, więc wróciłam do auta, z którego wyciągnęłam owy przedmiot, a potem ruszyłam na wcześniejsze miejsce.

Otworzyłam drzwi, a wtedy w moje nozdrza uderzył delikatny zapach kwiatów, który roznosił się po domu. Mój uśmiech delikatnie się poszerzył, gdy zdejmowałam buty i płaszcz.

Walizki zostawiłam w przedpokoju, a ja natomiast sama ruszyłam w głąb mieszkania. Opuszkami palców przesuwałam po blatach, obrzeżu kanapy czy ramek ze zdjęciami, które jeszcze tu były. Na parterze praktycznie wszystko wyglądało tak jak wcześniej. Jedyne co było nowe to wazon z kwiatami, który stał na stole.

Przesunęłam wzrokiem po tarasie, a wtedy mocno zacisnęłam usta, gdy do mojej głowy napłynęło jedno ze wspomnień. Szybko je od siebie odepchnęłam, po czym głośno wpuściłam powietrze przez nos, aby się jakoś uspokoić. Od początku zdawałam sobie sprawę, że ten powrót może przypomnieć mi o czymś o czym raczej nie powinnam wspominać.

Wolno ruszyłam na piętro, ale na moment się zatrzymałam przed wejściem do sypialni. W pewien sposób miałam nadzieję, że nic wielkiego się tutaj nie stanie, że chociaż byłam tu pierwszy raz odkąd 7 lat stąd wyjechałam to i tak moje myśli nie polecą w kierunku Thymona. Chociaż moje serce oddzieliło jego temat czerwoną, grubą kreską to mój mózg najwyraźniej nie pozwalał sobie na takie same działanie.

Szybko uznałam, że musiałam się po prostu przyzwyczaić do sytuacji. Przecież to było logiczne, że wspomnienia mnie zaatakują. Moim zadaniem było poradzenie sobie z nimi i odsapnięcie trochę od całej tej sytuacji.

Chwilę później znalazłam się w sypialni, która wyglądała znacznie lepiej niż wtedy, gdy ją opuszczałam. Po lampce, którą rozbiłam w przypływie agresji nie było już śladu. Z butelkami po winie czy innym alkoholu stało się to samo, a łóżko zostało pościelone nową, świeżą pościelą. Było tak jakby nigdy nic tu się nie stało. Jakbym normalnie jeszcze te 7 lat temu wchodziła do pokoju po szkole.

Odetchnęłam z ulgą, gdy nie poczułam nic. Wszystko wewnątrz mnie było takie jak zwykle z czego się naprawdę ucieszyłam. Może wcale nie powinnam była się bać powrotu. Przecież to była już tylko przeszłość. Była piękna i warta zapamiętania, ale nic poza tym.

Wysunęłam telefon z kieszeni, po czym wybrałam numer do Arthura. Przysunęłam urządzenie do ucha, jednak odpowiedziała mi automatyczna sekretarka. Szybko zrozumiałam, że najpewniej miał jakieś spotkanie, więc tylko wystukałam do niego wiadomość:

Vicky: Dojechałam już. Zaraz się rozpakuję, a potem pójdę do rodziców

Taką samą wiadomość wysłałam też do Natalie, która miała już jutro przyjechać.

Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym zbiegłam na dół, a już po chwili wnosiłam walizki po schodach. Otworzyłam szafę, jednak szybko zmarszczyłam brwi zauważając dwie rzeczy, które leżały na jej dnie. Złapałam je w dłonie, a gdy zrozumiałam, że to wcale nie należało do mnie, głośno odetchnęłam. Była to przydługa, szara, męska koszulka, a obok niej leżała czarna bluza z czarno-białym nadrukiem Ziemi, który rozciągał się po całym materiale. Doskonale pamiętałam moment, w którym ją zabrałam Thymonowi, a wtedy on powiedział, że teraz wszyscy wiedzą, że zdobyłam jego cały świat. Uśmiechnęłam się pod nosem, czując jednocześnie jak serce mi się ścisnęło. Zagryzłam wargę, po czym odpychając od siebie to wszystko, wcisnęłam te ubrania na samo dno w najdalszy kont szafy.

Nie zaprzątając, sobie więcej myśli czymkolwiek, rozpakowałam walizki, a potem zajęłam miejsce na łóżku. Przetarłam twarz dłońmi, a już chwilę później mój telefon zaczął dzwonić. Zauważając, uśmiechniętą twarz Arthura na ekranie, bez wahania odebrałam, przyciskając urządzenie do ucha.

- Cześć, kochanie - po drugiej stronie rozbrzmiał wesoły głos mężczyzny. - Przepraszam, że wcześniej nie odebrałem, ale miałem ważne spotkanie - dodał, zanim zdążyłam się odezwać.

- Nic nie szkodzi - odparłam, czując jak na moje usta wpływał szeroki uśmiech. - Jak w pracy? Chyba masz dobry humor - stwierdziłam, podchodząc do okna przez, który ujrzałam moje podwórko z równiótko przyciętą trawą. Zdecydowanie musiałam podziękować za to tacie.

- Tak, właśnie zdobyliśmy naprawdę dużego klienta - pochwalił się, na co moje usta przykrył jeszcze większy uśmiech.

- To świetnie, gratulacje - powiedziałam z entuzjazmem i naprawdę miałam ochotę go w tym momencie przytulić. Zdążyłam się już za nim stęsknić. A fakt, że miałam go zobaczyć za dopiero dwa dni był dla mnie torturą.

- Dziękuję - byłam pewna, że we właśnie tym momencie się szeroko uśmiechnął. - A jak Twoja podróż? Jak dom? - dopytywał, na co cicho odetchnęłam.

- Jest lepiej niż się spodziewałam. Tęskniłam za tym miejscem - wyjawiłam, przesuwając opuszkami palców po parapecie.

- No widzisz, mówiłem, że nie będzie tak źle. Jeśli tylko będziesz chciała to będziemy mogli tam częściej jeździć - stwierdził, na co z entuzjazmem pokiwałam szybko głową, jednak zdając sobie sprawę z tego, że nie mógł tego ujrzeć, dodałam:

- Byłoby super - oblizałam usta, po czym przeczesałam dłonią włosy.

- Byłaś już u rodziców? - spytał, a moje serce znacznie mocniej zabiło, gdy usłyszałam jego przepełniony szczęściem głos.

- Nie, dopiero się rozpakowałam - poinformowałam, ponownie przenosząc wzrok na pokój. Był dokładnie taki jak zapamiętałam. Na moment odsunęłam urządzenie od ucha, po czym cicho westchnęłam, zauważając godzinę. - I tak jeszcze co najmniej pół godziny zanim skończą pracę - stwierdziłam z niechęcią.

- Więc co zamierzasz robić? - spytał, a do moich uszu dotarło ciche stukanie w klawiaturę.

- Nie wiem, odpocznę albo skoczę na zakupy i zapełnię lodówkę - odparłam, a po chwili opuściłam pokój i zaczęłam schodzić na dół. Chciałam mieć pewność, że zanim wybiorę się na zakupy to lodówka była faktycznie pusta, a nie nagle się okaże, że rodzice nawet tym postanowili się zająć. - A ty? Nie przeszkadzam w czymś? - przygryzłam lekko wargę, słysząc jego lekko poirytowane westchnienie.

- Nie - westchnął cicho. - Właśnie klient przełożył spotkanie na późniejszą godzinę. Będę musiał zostać dłużej w pracy - poinformował, na co pokręciłam z niedowierzaniem głową.

- Niektórzy są niereformowalni - podsumowałam. - Może w takim razie przesuń je na jutro, a dzisiaj już odpocznij, co? Nie masz obowiązku siedzieć tam tyle ile mu się zachce - burknęłam, wywracając oczami.

- Jutro mam cały dzień zawalony - mruknął z wyraźną niechęcią. - Zresztą nie śpieszy mi się do domu skoro Ciebie w nim nie ma - dodał, na co moje policzki zapiekły. Był naprawdę uroczy.

- Ale za to zrobiłam Ci lasagne, żebyś mi tam nie głodował. Tylko sobie najpierw odgrzej

- Jesteś cudowna - skwitował, na co cicho zachichotałam pod nosem. Miło było, gdy ktoś Cię doceniał.

- Nie zaprzeczę - wyszczerzyłam zęby, otwierając lodówkę. Jak się okazało była wypchana po brzegi. - Planujesz coś dzisiaj? - spytałam, przyciskając telefon ramieniem do ucha, aby wyjąć sok, którym po chwili zapełniłam szklankę.

- Masz coś konkretnego na myśli? - spytał po chwili, cały czas uderzając palcami o klawiaturę. Wydawało mi się, że jego humor się już poprawił.

- Masz wolną chatę. No nie wiem. Może Steve'a albo Owena chcesz zaprosić? Tak pytam - wzruszyłam lekko ramionami, po czym normalnie przeniosłam telefon do dłoni i zajęłam się opróżnianiem szklanki.

- Nie wiem, może to i nienajgorszy pomysł - stwierdził. - Ale zobaczę o której stąd wyjdę - dodał.

- W porządku - odłożyłam szklankę na blat, po czym potarłam czoło. - W takim razie nie będę Ci już przeszkadzać. Kończ to szybko i wracaj do domu - skwitowałam, opierając się lewym biodrem o szafkę. - Kocham Cię

- Ja Ciebie też. Uważaj na siebie - powiedział i dopiero wtedy się rozłączyłam.

Rozejrzałam się po salonie, zastanawiając się czym mogłabym się zająć. Jak na zawołanie mój telefon zadzwonił, ale tym razem na jego ekranie podświetliło się zdjęcie Natalie pokazującej środkowy palec w moim kierunku. Cicho prychnęłam. Kochałam to zdjęcie.

- Nie masz przypadkiem pracy? - uniosłam brew, a już po chwili zajęłam miejsce na kanapie.

- Cicho tam, w kiblu się zamknęłam - wybuchłam śmiechem.

- Powiedz jak to się stało, że ja nadal się z Tobą przyjaźnię? - sarknęłam, kręcąc z niedowierzaniem głową.

- To proste, twoja mama przyjaźni się z moją, więc nawet nie masz wyjścia - stwierdziła z łatwością, na co jedynie pokręciłam głową.

- Tu mnie masz - odchyliłam głowę do tyłu, po czym cicho odetchnęłam. Ten dzień był naprawdę niezwykły.

***

- I naprawdę nikt się nie dziwi, że od 20 minut siedzisz w toalecie? - prychnęłam, parkując pod domem moich rodziców.

- Chyba każdy się już przwyczaił, że spędzam tu dużo czasu - stwierdziła, na co się cicho zaśmiałam. Ona była niereformowalna.

- Dobra, ja już dojechałam, więc leć już - swój wzrok skierowałam na dom moich rodziców. Zauważyłam, że mama zdążyła zadbać o teren przed domem, bo teraz wokół ścieżki prowadzącej do drzwi rosło wiele gatunków kwiatów, dzięki czemu było tu naprawdę kolorowo. Kolejnym co rzuciło mi się w oczy to był zamknięty garaż, więc wciąż nie miałam pojęcia czy byli w domu. Mimo to złapałam za torbę, która leżała na siedzeniu pasażera i wyszłam z auta. Z bagażnika wyjęłam 3 prostokątne torby z prezentami, po czym go za sobą zatrzasnęłam.

Prężnym krokiem ruszyłam w kierunku wejścia, a już po chwili zadzwoniłam dzwonkiem. Niedługo później drzwi otworzyła mi kobieta, której nigdy na oczy nie widziałam.

- Kim Pani jest? - spytałam od razu. Zmrużyłam oczy, oceniając każdy cal jej osoby. Wyglądała na jakieś 35 lat, a włosy choć były krótkie to grube i poplątane. Mimo tego wyglądała naprawdę schludnie. Na sobie miała błękitną satynową koszulę, która z przodu była wciśnięta w czarne jeansy.

- Susan Collen, a Pani to? - posłała mi lekko zdezorientowany choć ciepły uśmiech, na co uniosłam brew.

Kim ona do cholery jest?

- Co Pani robi w moim domu? - zbyłam jej pytanie, mrużąc na nią oczy.

- Pa.. - przerwała, gdy z domu doszedł głos mojej siostry:

- Vicky! - pisnęła, a potem wyminęła kobietę, więc od razu ukucnęłam, odkładając prezenty na bok, a wtedy wpadła w moje ramiona. Szeroko się uśmiechnęłam, wtulając w siebie siostrę. - Tęskniłam za Tobą - wyznała, na co pocałowałam ją we włosy.

- Ja za Tobą też, maluchu - skwitowałam. - Ale mam coś dla Ciebie, wiesz?

- Taaaak? - pisnęła, odsuwając się ode mnie. Podałam jej odpowiednią torbę, aa gdy ta tylko zobaczyła jej zawartość, szeroko się uśmiechnęła, a potem znowu mocno mnie przytuliła. - Dziękuuuję - pisnęła, po czym się odsunęła, zabrała torbę i pobiegła do środka.

W końcu ponownie podniosłam wzrok na kobietę, która przyglądała mi się z szerokim uśmiechem.

- Rozumiem, że Pani jest siostrą Amber, tak? - spytała, na co z lekkim zawahaniem kiwnęłam głową. - Twoi rodzice powiadomili mnie, że dzisiaj przyjdziesz. Ja opiekuję się Amber pod ich nieobecność - odparła, dzięki czemu mały uśmiech w końcu rozświetlił moją twarz.

- Miło mi Panią poznać - odparłam uprzejmie, wyciągając dłoń w jej kierunku, którą od razu przyjęła. - I proszę mi mówić po imieniu. Victoria wystarczy - posłałam jej uśmiech, który od razu odwzajemniła.

- Susan - ponownie się przedstawiła, na co przytaknęłam głową.

- Więc wiesz kiedy moi rodzice wrócą? - spytałam, gdy przepuściła mnie w drzwiach. Odłożyłam torby na szafkę z butami, po czym sama zajęłam się ściąganiem własnych.

- Powinni być za jakieś 10 minut - skwitowała, na co przytaknęłam głową. Ruszyłam w głąb domu, zauważając po drodze kilka dość sporych zmian. Ściana w kuchni stała się biała, natomiast wszystkie w niej meble teraz były w szarym kolorze. Na lodówce wciąż wisiało zdjęcie, na którym była cała nasza piątka, a wokół niego kilka rysunków, które rysowaliśmy w dzieciństwie. Salon nadal był taki sam, z wyjątkiem tego, że w rogu stała teraz wielka paprotka, a na komodzie stało moje zdjęcie razem z Arhurem z zeszłorocznych świąt. Przesunęłam opuszkami palców po uśmiechu mężczyzny, czując jak moje serce przyśpieszało.

Obok było kolejne tym razem z Noahem i jego dziewczyną - Lily, na którym z szerokimi uśmiechami się obejmowali. Mogłam szczerze powiedzieć, że naprawdę do siebie pasowali.

- Cześć, kochanie! - głos mamy wyrwał mnie z myśli, przez co gwałtownie odwróciłam głowę w jej kierunku. Od razu wpadłam w jej ramiona, a wtedy odetchnęłam z ulgą.

- Tęskniłam - szepnęłam, wtulając się w jej ciało.

- Ja za Tobą też, kochanie - delikatnie przesunęła dłonią po moich plecach.

- A ja to co? - odezwał się męski głos, który chwilę później obiął nas obie. Uśmiechnęłam się pod nosem.

- Za Tobą też, tato - skwitowałam, na co dostałam całusa w czubek głowy.

- Mamo! Tato! Patrzcie co mi Vicky kupiła! - krzyknęła Amber, przez co wszyscy się od siebie odsunęliśmy, a nasze spojrzenia skierowały się na dziewczynkę, która już w swoim kostiumie badwoman zbiegała ze schodów. Historia tego prezentu była niezwykle prosta. Amber miała mieć na początku maja bal przebierańców w szkole. Była w pełni zakochana w tym serialu i nie wyobrażała sobie tego, że miałaby tam iść w innym stroju. Jeszcze kilka dni temu mama mi mówiła, że przeszukała kilka sklepów, ale żadne nie miało takiego, więc pomyślałam, że nie dość, że ułatwię życie rodzicom to jeszcze uszczęśliwię siostrę.

- Oh, cudownie kochanie - mama posłała szeroki uśmiech córce.

- Chodź tu moja mała bohaterko - tata uklęknął, po czym objął Amber, która bez wahania wpadła w jego ramiona. - Ślicznie wyglądasz- skwitował zaraz po tym, gdy się od siebie odsunęli i się jej przyjrzał. - A to po obiedzie - podał jej batona, na co ta posłała mu szeroki uśmiech.

- Dzięki, tatku - pisnęła, a ja już naprawdę nie potrafiłam powstrzymać szerokiego uśmiechu.

W tym momencie zrozumiałam, że nie potrzebnie bałam się powrotu. To właśnie tutaj była moja rodzina, a moje miejsce było przy nich.

-----
Heyka!❤
Chciałam was poinformować, że niestety w następnym tygodniu najpewniej nie pojawi się rozdział. Aktualnie przygotowuję się do egzaminów, więc nawet jeśli chcę to nie mogę poświęcać tyle czasu na pisanie. Jeśli dobrze pójdą mi egzaminy, to może jednak pojawi się, ale z kilkudniowym opóźnieniem💞 A jeśli nie to wkrótce go nadrobię. Lepiej, żeby jednak tak😬

Więc jeśli ktoś będzie ciekawy czy i kiedy się pojawi to może pisać w czwartek (za tydzień) około 15😄💓

Miłego dnia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top