40. Rozdział

Chyba jest mi ciężko określić obecny mój stan, po tym, jak niemo opuściłam salę. Coś pomiędzy wewnętrznym zdewastowaniem, a całkowitą pustką. Sama nie wiem, co mam ze sobą zrobić, w którą stronę pójść. Tam na pewno nie wrócę, nie teraz. Nie chciałabym również, aby rodzice mnie widzieli i co gorsza wypytywali o cokolwiek. Dlatego tak ślęczę na korytarzu przez już dłuższą chwilę z opuchniętą twarzą, schowaną w dłoniach, do momentu, aż mój wzrok nie pada na stojące tuż przede mną męskie buty. Nadal nie podnoszę głowy. Udaję, że nie widzę. Nie chcę też, aby ktokolwiek mnie widział. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię.

- Przepraszam, mogę jakoś pomóc? - Wyraźnie słyszę nad sobą męski głos.

- Nie - odpowiadam zdawkowo. Nadal nie unoszę wzroku.

- Znam miejsce, gdzie można napić się dobrej kawy. - Odważna propozycja powoduje, że automatycznie moje oczy wędrują do góry. Zderzam się z błękitnym tęczówkami, w których pierwszy raz odnajduję coś co mogłabym określić życzliwością.

- No dobrze - bąkam z wymuszonym uśmiechem.

Nie jestem w stanie ocenić czy dobrze robię, ale jakby samoistnie nogi mnie prowadzą. Nieprzerwanie jednak czuję za placami wzrok mojego prywatnego ochroniarza.

- Proszę. - Posłusznie wchodzę przepuszczona w drzwiach.

Gestem ręki zostaje mi wskazane miejsce na którym mogę usiąść.

- Jaką pijesz? - pyta doktor Donovan.

Dopiero teraz dociera do mnie gdzie właściwie jestem. Rozglądam się po niedużym pomieszczeniu, w którym dominuje szary kolor. Kilka szafek, biurko i za prowizoryczną ścianką wystaje łóżko. Kiedy siadam na dość wygodnym fotelu rzuca mi się w oczy tablica z mnóstwem karteczek, kalendarz i różne zdjęcia, ale z tej odległości nie udaje mi się dojrzeć szczegółów.

- Biała czy czarna? - Znajomy ton ocuca mnie z zamyślenia.

- Słucham, przepraszam zamyślilam się. Poproszę białą - odpowiadam zmieszana, zerkając w stronę jego przystojnej twarzy. - Czy ja mogę tu przebywać? - pytam nieśmiało. -  Nie chcę przeszkadzać.

- Spokojnie, to mój prywatny pokój i nie, nie przeszkadzasz. Właśnie skończyłem dyżur i kawa była mi bardzo potrzebna. - Kończy z nieodgadnioną miną, po czym wstaje i podchodzi do ekspresu.

Siedzę nadal skołowana i nieobecna. Po chwili do moich nozdrzy wkrada się cudowny aromat.

- Proszę. Postawi cię na nogi - wypowiada cieplej niż kiedykolwiek, podając mi gorący kubek z kawą.

- Dziękuję - mówię, siląc się na uśmiech.

- Wiesz z czym masz do czynienia? - Upija łyk kawy i nadal stoi na wprost mnie, opierając się o biurko. - Amnezja - powoli wypowiada te pojedyncze słowo, nie czekając na moją odpowiedź. - Bliska mi osoba walczy z tym już od kilku lat. Jest wiele rodzajów, lecz tak naprawdę nikt nie da jednoznacznej odpowiedzi kiedy ona minie.

Automatycznie w mojej głowie rodzi się nowe pytanie. Nie byłabym sobą gdybym je nie zadała.

- A czy kiedykolwiek?

- Czas, czas nam tylko może odpowiedzieć. Medycyna zna wiele zaskakujących przypadków. Organizm ludzki zawsze będzie chodząca zagadką. Jedną z nich jest z pewnością twoja siostra - oświadcza.

- Przecież pomogła jej terapia.

- Szczerze? To nie miało prawa się udać. - Automatycznie robię wielkie oczy, które ostatnio jedynie były wąskimi, opuchniętymi kreskami.

- Słucham? - pytam, jakbym się przesłyszała.

- Alicjo, są rzeczy, których nawet my lekarze nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Najważniejsze, że terapia jest skuteczna. Eksperymentalna i ryzykowna, ale jak się okazuje efektywna.

Chciałabym zadać mu jeszcze kilka pytań, lecz przerywa nam dźwięk telefonu.

- Przepraszam, muszę odebrać - wypowiada i szybko wychodzi.

Jeszcze raz omiatam wzrokiem całe pomieszczenie. Dziwnie się czuję, siedząc tutaj tak bezczynnie. Kończę kawę, gdyż rozmowa doktora Donovana, mam wrażenie, że za bardzo się przeciąga. Jest mi dosyć niezręcznie przebywać samej w pokoju lekarskim, więc bez dłuższego zastanawiania się postanawiam wykorzystać moment i szybko się ulotnić. W momencie kiedy kieruję się w stronę wyjścia, drzwi automatycznie się otwierają. W sekundę zatrzymuję się i wlepiam spojrzenie na postać przede mną.

- Dex... - urywa mężczyzna. - Przepraszam, nie spodziewałem się - tłumaczy zaskoczony.

- Nie szkodzi, właśnie wychodziłam. - Lecz jedna rzecz powoduje, że jednak nadal stoję, jak przyklejona do podłogi. Dociera do mnie dlaczego - cholerne dé jàvu.

Facet wpatruje się we mnie niepewnym wzrokiem. Przez chwilę oboje tkwimy w konsternacji. Próbuję cokolwiek odczytać z jego nieruchomego spojrzenia. To nie może być prawda. Czy przez ten ułamek sekundy mogłam to zobaczyć?

- Przepraszam, juz jesteś? - Doktor Donovan wraca i kieruje swój wzrok na przybysza, który chyba podobnie jak ja zaniemówił.

- To ja przepraszam. Dziękuję za kawę - rzucam i wymijam obu.

Cała ta sytuacja jest dość niezręczna. Chyba nigdzie nie ma dla mnie odpowiedniego miejsca. Wszędzie czuję się jak intruz.

- Alicjo. - Słyszę za plecami ten głos. Głos, na który bym sobie nie darowała gdybym nie zareagowała. Pomimo całego chaosu w mojej głowie, przystaję i odwracam się stronę mężczyzny, który to powiedział.

Nawet nie muszę patrzeć w kierunku doktorka, bo wręcz czuję jego zdziwienie. Kątem oka dostrzegam jak tylko obraca głową raz na mnie, raz na niego.

- Nie sądziłem, że spotkamy się w takich okolicznościach.

- To wy się znacie? - wtrąca doktorek.

- Może nie tutaj. Lepiej wejdźmy do środka - proponuje mężczyzna.

Zupełnie inny niż jak go zapamiętałam. Nie ma już śladu po wątłym blondynie, który bał się własnego cienia. Z tej dwójki to właśnie on odznaczał się bardziej wrażliwą naturą. Teraz podziwiam jego mocne rysy twarzy tylko lekko przesłonięte zarostem. Włosy zdecydowanie ciemniejsze, a sylwetka nadal szczupła, ale jakby bardziej rozbudowane ramiona. I tak naprawdę stoi przede mną człowiek zupełnie nie do rozpoznania, bo nawet jego charakterystyczny niebieski kolor tęczówek, zmienił się na piwny. Jednak nawet po latach rozpoznam ten niski, ciepły ton głosu.

- Nadal nie mogę w to uwierzyć. Przecież uznano cię za zaginionego - wypalam na jednym wydechu, stale przyglądając mu się z uwagą.

- Widzisz... - Zerka w stronę doktorka. - To nie jest takie proste.

- Najwidoczniej, jeśli ukrywasz się przed całym światem. Nie mnie oceniać, ale jeśli już jakimś cudem się spotkaliśmy, to może powiesz mi co się dzieje - mówię i splatam ręce na piersiach.

- Powiedzmy, że lepiej było dla wszystkich, jak zniknąłem. Odciąłem się od przeszłości.

- Mhm... od Angelo też? - pytam odważnie.

Przenikliwe spojrzenie niemal zabójczo wpatruje się we mnie. Nie boję się, że przesadziłam. Już niczego się nie boję.

- Skąd? - Zdziwienie maluje się na jego twarzy, do tego stopnia, że pieniędzy brwiami wyskuje mu krótka pionowa zmarszczka.

- Skąd wiem? Hmm, wyobraź sobie, że od mojego..., od jego brata.

- Znasz Flavio?

- Słuchaj, nie ważne, ale proszę powiedz mi, że przynajmniej u ciebie wszystko dobrze.

- Jeśli już chcesz wiedzieć, to nie jestem przestępcą. Mam nową tożsamość, bo sytuacja tego wymagała i na nowo ułożyłem sobie życie.

- Cóż, najważniejsze, że żyjesz - mówię szczerze, zastanawiając się dlaczego od razu zaznaczył, że nie jest przestępcą.

- A ty, co tu robisz?

- Marta przebywa tutaj na terapii z rodzicami pod opieką doktora. - Ruchem głowy wskazuję na bruneta obok, który chyba zaniemówił.

- U Dextera?

- Owszem. Mogę mieć jeszcze tylko jedno pytanie?

- Nie obiecuję, że odpowiem.

- Spodziewam się. Chcę tylko wiedzieć jak się teraz nazywasz, Luca?

- Thomas Weber - oznajmia, opuszczając głowę.

- A więc Thomasie Weber, miłego życia - rzucam i odwracam się na pięcie.

Lepiej jeśli przerwę tę farsę i uszanuję jego wybór.

- Proszę cię tylko, nic nikomu nie mów co tu się właśnie zadziało. - Od razu wypowiadam do Giovanniego, który obdarowuje mnie nerwowym wzrokiem.

- Wiesz, że muszę być lojalny.

- Więc lojalnie o niczym nie powiesz - informuję z chytrym uśmieszkiem. W odpowiedzi słyszę tylko jak prycha. - Cieszę się, że się rozumiemy. - Posyłam mu porozumiewawcze oczko.

- Alicjo, on chce cię widzieć - informuje mnie.

- Tak? O proszę, czyżby coś mu się przypomniało? - jawnie kpię.

- Wykonuję tylko polecenie.

‐ W takim razie przekaż swojemu szefowi, że jestem u siostry - odpowiadam dumnie. Jak na ironię wcale mi tam nie spieszno.

Jeśli Flavio nawet sobie cokolwiek przypomniał, to teraz ja potrzebuję czasu, aby trochę ochłonąć. Nie potrafię tak szybko zapomnieć. Może w tym momencie unoszę się honorem, może jestem zbyt wyrachowana, ale nie stać mnie na inny ruch.

Błąkam się ospale po korytarzach, szukając miejsca w którym mogłabym się ukryć. Zaszyć przed całym światem podobnie jak mój kuzyn. Muszę pobyć chwilę sama. Spotkanie z Lucą nieźle namieszało, ale przynajmniej o niego jestem spokojniejsza. Najwidoczniej dobrze sobie radzi. Wydaje mi się, że jest szczęśliwy, a do tego zna doktora, jak się okazuje - Dextera. Może już faktycznie skończył z niechcianą przeszłością i wyszedł na prostą?

Skołowana i prowadzona jakby samoistnie przez własne nogi, nawet nie wiem kiedy staję przed tą salą. Serce boleśnie zaczyna mi obijąć się o żebra, a oddech niebezpiecznie przyspiesza. Zbieram w sobie pokłady odwagi. Lepiej wiedzieć już teraz na czym stoję.

Wchodzę.

- A jednak jesteś? - Czarne tęczówki od razu znajomo lśnią na mój widok, a głos chociaż przepełniony bólem, wywołuje u mnie skrywane uczucie.

- Jestem. Kiedyś coś ci obiecałam, a ja dotrzymuję złożonych obietnic, ale już pewnie tego też nie pamiętasz - wypowiadam hardo, może trochę zbyt buńczucznie.

- Więc, tym bardziej cieszę, że mam u boku taką kobietę.

Zanim dociera do mnie znaczenie jego słów, zacięte mina nie schodzi mi z twarzy.

- No już rozchmurz się, piękna. Może faktycznie nie wszystko jeszcze pamiętam, ale ciebie nie wyrzuciłem z pamięci. To byłaby największa moja kara. - Wystawia zdrową rękę w moim kierunku. - Angelo o wszystkim mi powiedział - dodaje.

- Tak mi przykro Flavio. Moje najszczersze kondolencje. - Łapię za jego ciepłą dłoń. Tak bardzo brakowało mi tego dotyku. Powoli układam głowę na jego torsie.

- Do cholery, o czym ty mówisz, Alicjo?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top