4. Rozdział

Na drugi dzień, pomimo bólu głowy i Sahary w ustach, od razu przypominam sobie te jedno, głębokie spojrzenie. Reszta nie ma znaczenia. Zastanawiam się, czy to jedynie zbiegi okoliczności, że po raz drugi uratował mnie z opresji.

Kiedy podnoszę się z łóżka, aby szybko ugasić pragnienie, dostrzegam że dzwoni nie kto inny, jak mój wczorajszy wybawca - Łukasz. A jednak ma stale ten sam numer.

Wzdycham głośno i zaczynam się zastanawiać, gdzie podziewał się przez ten cały czas, po którym kontuzja wykluczyła go z kariery pływackiej. A tak świetnie mu szło w reprezentacji Polski. Tak naprawdę jego zniknięcie było owiane tajemnicą. Wśród znajomych krążyły różne plotki, z ktorych ciężko było ocenić co było prawdą. Ciekawe co teraz robi? W każdym razie jak widziałam wczoraj, to jego sylwetka nadal jest wyrzeźbiona jak u rasowego pływaka. Największe wrażenie robią rozbudowane ramiona i umięśnione ręce. Do tego blond czupryna, mocno przystrzyżone boki, a góra dosyć długa żyjąca swoim życiem. Muszę przyznać, że nadal trzyma formę. Zresztą jak pamiętam miał wielkie powodzenie. Jeśli chodzi o nas, to ja w tamtym czasie bardziej koncentrowałam się na pływaniu, ale trudno powiedzieć dlaczego nasze drogi się rozeszły.

No właśnie, czego mogło zabraknąć?
Chyba tylko tej wiary w samą siebie. Dania szansy, nie Łukaszowi, ale samej sobie...

Już dwa nieodebrane połączenia od niego. Nie będę świnią i oddzwaniam.

- Część, Alicjo. - Słyszę już po pierwszym sygnale niski głos Łukasza, po którym niespodziewanie gorąc oblewa moje ciało.

- Część - odpowiadam z nutą niepewności.

- Nie zdążyłem ci wczoraj pogratulować. Wieści szybko się roznoszą. Może dasz się zaprosić dzisiaj na kolację? - Od razu przechodzi do sedna.

- Łukasz, nie wiem czy to dobry pomysł.

- Zgódź się. Chcę uczcić twój wielki sukces - nadal próbuje, rzucając uwodzicielskim tonem.

W sumie czemu nie? I tak nie mam nic lepszego do roboty, a trening dopiero jutro. Do tego chyba moja ciekawość w tym momencie wygrywa. Przecież to już dwa lata upłynęły od naszego ostatniego spotkania, a raczej mojej kolejnej żałosnej ucieczki, dlatego nie zastanawiam się dłużej i się zgadzam.

- Pasuje ci o siódmej, w Red Rock?- proponuje.

-Jasne, to do później - odpowiadam i kończę połączenie.

Próbuję podnieść się z łóżka, ale jakoś niezgrabnie mi to wychodzi. Czas najwyższy na śniadanie, lecz komórka ponownie się rozdzwania. Kto znowu?

- Hej, kochana. Ale miałaś wczoraj branie. - Od razu wyskakuje Luiza. - Ten ostatni przystojniak to chyba przebił wszystkich! - wykrzykuje do słuchawki nakręcona jak pozytywka.

- Ostatni? Przecież tylko zatańczyłam jeden kawałek z Łukaszem - tłumaczę lekko zdziwiona.

- Ala, widziałam jak wpadłaś na jednego latino. Później wodził za tobą spojrzeniem. Poza tym skąd się tam wziął Łukasz, po tych latach nieobecności? - pyta zaintrygowana.

- Nie wiem, może dzisiaj się tego dowiem.

- Dzisiaj?

- Umowiłam się z nim. Nie, nie na randkę - ubiegam ją.

- Och, nie próżnujesz, kochana - mówi z przekąsem. - Ale wiesz, cieszę się. Łukasz zawsze wydawał mi spoko facetem, a do tego naprawdę świetnie do siebie pasujecie.

- Jezu! Czy wy wszystkie zmówiłyście się, aby mnie z kimś wyswatać? - pytam oburzona.

- Miłej randki - kwituje i nagle słyszę sygnał zakończonego połączenia.

W sumie sama nie wiem co mam o nim myśleć, ale najpierw biorę się za śniadanie. Oczywiście Arleta jeszcze śpi, więc jem sama w kuchni. Wypijam hektolitry wody, wspominając wczorajszy wieczór. Zachodzę w głowę co takiego się wydarzyło, że ponownie los postawił na mojej drodze przystojnego blondyna. Nie mam pojęcia dlaczego, ale muszę przyznać, że powoli zaczyna mnie intrygować jego osoba. Może przez to co mówiła Luiza, a może coś nowego wzbudziło moje zainteresowanie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top