38. Rozdział
Nie jestem pewna tego co widziałam i słyszałam. Obcy mężczyzna towarzyszący doktorowi za bardzo mi kogoś przypomniał, abym mogła teraz otrząsnąć się z wrażenia. Zapewne to tylko mój umysł płata figle, ale nie mogę przestać myśleć o tym charakterystycznym śmiechu. Wszędzie bym go rozpoznała. Do tego łudząco podobne ruchu. Niestety jedna ważna kwestia się nie zgadzała. Może z daleka nie miałam szansy dobrze się przyjrzeć twarzy, ale jestem pewna, że znacząco się różniła. Po prostu pieprzony zbieg okoliczności, jak bardzo można być do kogoś podobnym, ale bez wyraźnego podobieństwa. Co za ironia.
- Coś się stało? - Z zadumy wyrywa mnie Giovanni, który już dawno siedzi za kierownicą.
- Chyba nie. Nie jestem pewna. Szczerze, to jeden facet bardzo był podobny do mojego kuzyna, który zaginął.
- Jak chcesz, mogę go sprawdzić. Wystarczy, że zlecę to naszemu informatykowi.
- Dzięki, nie trzeba. Sam pewnie masz czasem coś takiego, że ktoś ci kogoś bardzo przypomina. To normalne.
Po chwili dociera do mnie, że jest bardzo późno, a ja nadal zostaję bez wieści od Flavia. Z chwilą gdy wyjmuję telefon, rozchodzi się sygnał wiadomości.
Od Flavio:
To już ostatnia noc osobno, kochanie.
Ja:
Czekam z niecierpliwością. Całuję.
Przynajmniej moje stęsknione serce ma się czego chwycić. Poza oczywistym poznaniem moich bliskich, również chciałabym spędzić z nim czas zwiedzając choć trochę Nowy Jork. Miasto, o którym zawsze marzyłam. I chociaż jest ono na wyciągnięcie ręki, to bez niego nigdzie się nie ruszę. To z nim pragnę dzielić się radością, szczęściem i jak również będę jego oparciem w tych trudniejszych chwilach.
Dzień zapowiada się znakomicie, biorąc pod uwagę mój dobry nastrój i piękne słońce witające mnie z samego rana. Mój organizm chyba już na tyle przystosował się do innej strefy czasowej, że wstałam skoro świt. Zapewne najbardziej nakręca mnie wizja spotkania mojego ukochanego. Oczywiście nie będę siedzieć bezczynnie w pokoju hotelowym, więc udajemy się z Giovannim do szpitala jeszcze przed dziewiątą rano.
- Dzień dobry, doktorze. - Witam już znajomą mi postać, wchodząc na oddział. Skinieniem głowy odpowiada, ale mijając mnie odwraca się i dodaje:
- A... Marty jeszcze nie ma. Powinna niedługo wrócić z rehabilitacji.
- To zaczekam, jeśli wolno w jej sali.
- Oczywiście, proszę.
- Giovanni pójdziesz po kawę? Tak wcześnie się tu wyrwaliśmy - zwracam się do mojego cienia, ziewając niemal na głos.
Nie myliłam się. Gdy wchodzę do pokoju Marty, uderza mnie pustka i spokój. Pewnie rodzice też będą za niedługo. Z nudów odpalam ten nieprzyzwoicie wielki telewizor, siadając na jednym z dwóch foteli. Wlepiam się w niego, ale jakoś nie bardzo mogę się skupić na czymkolwiek co tam widzę. Moje myśli stale krążą wokół jednego. Przez chwilę, bez zastanowienia skaczę po stacjach. W końcu zostawiam na kanale informacyjnym NBC.
Leniwie rozciągam się, gdy wchodzi Giovanni i podaje mi ciepły kubek z kawą.
- Zostań, wypijmy razem.
- Będzie lepiej jeśli jednak pozostanę na zewnątrz. - Stanowczo odmawia.
- Och, przestań. Nie lubię siedzieć sama. - Próbuję go przekonać, jednocześnie wskazując na wolny fotel tuż obok.
- Dobrze, zostanę, ale tylko do powrotu twojej siostry.
- Jakieś wieści? - zagaduję go, ale on tylko beznamiętnie wpatruje się w ekran.
Czemu mam wrażenie, że wie o czymś więcej, kiedy stale milczy.
- No dobra. Słabo idzie ci ukrywanie. Mów co wiesz. - Trącam go w ramię. - Wydusisz coś w końcu z siebie?
- A co jeśli nie mogę powiedzieć? - Zaskakuje mnie.
- Dobra, to zróbmy tak, że nie musisz mi nic mówić. Po prostu kiwnięciem głowy potwierdzisz lub zaprzeczysz. - Chytry uśmieszek błądzi po mojej twarzy.
Rozsiadam się wygodnie i upijam łyk kawy jakbym co najmniej szykowała się
na wywiad życia.
- Czy Flavio już wystartował?
- Alicjo, chyba jeśli szef by chciał, abyś to wiedziała, to zapewne powiedziałby ci sam. Daj mu się zaskoczyć.
- To znaczy tak? Okej, przepraszam, że naciskam, ale chyba powoli zaczynam wariować bez powodu. - Zrezygnowana unoszę ręce w geście poddania się.
Nagle odrywa go dźwięk telefonu i pospiesznie wychodzi, zamykając z hukiem drzwi. Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak ponowne wpatrywanie się w telewizor. Jednak, to co tam widzę, całkowicie wytrąca mnie z równowagi. Nerwowo przyciskam na pilota, aby dać głośniej. Muszę wszystko dobrze usłyszeć i zrozumieć, bo widząc obraz już niewiele dociera do mnie ze słów reporterki.
Dzisiaj we wczesnych godzinach porannych miała miejsce katastrofa lotnicza prywatnego odrzutowca. Ze wstępnych ustaleń, na pokładzie znajdowało się pięć osób wraz z załogą. Dochodzenie wykarze co było przyczyną wybuchu w momencie podchodzenia samolotu do lądowania na płytę lotniska Johna F. Kennedy'ego. Niestety została potwierdzona jedna ofiara śmiertelna. Jest nim włoski biznesmen.
Automatycznie niewyobrażalny strach chwyta mnie w swe szpony i rozrywa od środka. Moje oczy wchłonęły makabryczny widok tlących się szczątków czegoś co kiedyś było samolotem. Pytanie tylko, czy to właśnie Flavio był na pokładzie? Próbuję zachować spokój, bo to jeszcze o niczym nie świadczy. Jeszcze nie wszytko przesądzone. Jednak zaczynam nerwowo oddychać i z prędkością torpedy wypadam z sali, szukając jedynej osoby, która mogłaby cokolwiek o tym wiedzieć.
Gdzieś w oddali korytarza, tuż przy oknie, chodzi w tę i z powrotem ze spuszczoną głową. Przystaję na moment jak rażona piorunem, a kiedy nasze spojrzenia się odnajdują, już więcej mi nie potrzeba. Już wszytko potrafię odczytać z jego wyraźnie zmieszanej i zmartwionej twarzy. To nie może być zbieg okoliczności. W jednej sekundzie podejmuję decyzję, aby uciec stąd jak najdalej. Muszę wyjść na powietrze, gdyż w przeciwnym razie zacznę się zaraz dusić przytłoczona ciężarem tej wiadomości.
- Alicjo, zaczekaj! - Wykrzykuje Giovanni. - Posłuchaj mnie!
Pędzę przed siebie jak oszalała. Wybiegam ze szpitala wprost w korek stojących aut. Slalomem omijam je wszystkie, aby za chwilę znaleźć się w Central Parku. Wybieram ustronne miejsce, zdala od ludzi i rzucam się z płaczem na ławkę. Bardziej to przeraźliwy jęk wydobywa się z mojego gardła. Nie jestem w stanie nic innego w tej chwili zrobić, a tym bardziej się opanować. Mam wrażenie jakby ktoś wyrwał mi serce. Przez oczy zalane łzami, niewiele mogę dojrzeć, ale w pewnym momencie czuję jak ktoś siada tuż przy mnie i mocno obejmuje. Nawet nie wyrywam się. Dokładnie już wiedząc kto to jest, odwracam się i wtulam w męską klatkę. Jedynie rozpoznaję go po zapachu.
- Alicjo, proszę, nigdy więcej tego nie rób. Dostałbym zawału, jakby cokolwiek ci się stało. - Wypowiada mocno zdenerwowany głos tuż nad moją głową.
- Przepraszam, ale nie mogłam inaczej - ledwo potrafię wycedzić, łapiąc co rusz spazmatycznie powietrze.
- Powiedz, co dokładnie się wydarzyło? - pyta niepewnie Giovanni.
- To raczej ty mi powiedz! Tylko proszę już nie ukrywaj niczego przede mną. Czy on... czy Flavio...? - urywam. Nawet nie jestem w stanie zadać tego pytania.
- Czyli wiesz o katastrofie. - Bardziej stwierdza niż pyta po czym ciężko wzdycha.
- Jasne, że wiem, a co niby mnie tak zdenerwowało? Musiałam dowiedzieć w najgorszy możliwy sposób, czyli z tych pieprzonych wiadomości! Widziałam te palące się jeszcze szczątki. - Z rozpaczy chowam twarz w dłoniach jakby to miało mi w czymś pomóc.
- Tak mi przykro, ale posłuchaj mnie Alicjo. Jeszcze ciało nie zostało zidentyfikowane. Rozumiesz co to oznacza?
- Jak to? Przecież wyraźnie powiedzieli, że ofiarą śmiertelną był włoski biznesmen.
- Próbuję to ustalić. Nie wiem skąd media mają taką informacje.
- To jakiś koszmar! - wykrzykuję mu prosto w twarz.
Marne to pocieszenie, jeśli jeszcze tożsamość nie została ustalona, ale zawsze to jakaś nadzieja. Giovanni podaje mi chusteczkę, abym mogła w drodze powrotnej trochę się ogarnąć.
- Wracamy do szpitala? - pyta cały czas obejmując mnie ramieniem. Wiem, że w tej chwili wyszedł za ramy swojej pracy, ale jestem mu wdzięczna za ten gest.
- Chyba to jest lepsza opcja niżeli bym sama w hotelowym pokoju miała odchodzić od zmysłów. Wolę być z rodziną. Wiem, że zawsze mogę na nich liczyć w trudnych chwilach.
- Dobrze, również będę spokojniejszy.
Zajmę się telefonami, ale będę tuż obok. Nie zostawię cię nawet na moment.
Nie dało się ukryć przed rodziną mojego fatalnego stanu. Na moją prośbę nie włączaliśmy już żadnych wiadomości, a ja wyjaśniłam im dlaczego. Oczywiście otoczyli mnie największym wsparciem i troską. Już nawet przy siostrze puściły mi wszystkie hamulce, co nigdy nie miało miejsca. Zawsze starałam się chronić ją przed złem tego świata, ale w tym momencie rozkleiłam się do reszty.
~~~~
Kiedy stoję przy oknie już nawet nie wiem którą godzinę i wpatruję się gdzieś przed siebie, dociera do mnie pukanie, ale niemal od razu drzwi zostają otwarte, a w nich staje Giovanni. W lot łapię, że już coś wie, więc pospiesznie opuszczam salę nawet nie patrząc na rodziców.
- Alicjo, mam już wszystkie potwierdzone informacje - oznajmia poważniej niż bym chciała.
Wciągam powietrze przerażona tym co zaraz mam usłyszeć. Wiadomość od której będzie zależało moje życie, bo bez niego sobie jego już nie wyobrażam.
**********
To się porobiło 🤷♀️
Jak myślicie, czy Flavio żyje? 😰
P.s. Powoli zbliżamy się do końca tej historii 🙊
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top