1. Rozdział

Jeszcze tylko jedna nawrotka i ostatnie pięćdziesiąt metrów, które pozostaje mi do pokonania. Z całych sił nabieram powietrze w płuca i daję z siebie wszystko. Już jedynie sekundy dzielą mnie od finiszu. W końcu dotykam upragnionej ścianki. Patrzę na wielki ekran i nie wierzę... Udało się! Moje wymarzone podium! Tyle lat morderczych treningów nie poszło na marne.

Wyskakuję z basenu i podnoszę ręce w geście zwycięstwa. 

- Ala, Ala, Ala !!! - roznosi się głośnie skandowanie mojego imienia. Tłum dosłownie szaleje na trybunach.

Wszyscy z mojej drużyny biegną z gratulacjami. Mój trener - Alan mocno mnie ściska i wykrzykuje:

- Brawo, pokazałaś na co cię stać!

Zawsze dawał mi mocny wycisk, ale teraz mam swoją nagrodę. Jeszcze tylko wręczenie medali i mogę się szykować, żeby uczcić ten sukces z dziewczynami, tym bardziej że w rankingu krajowym wskakuję na drugie miejsce.

- Złoty medal stylem motylkowym na dwieście metrów, wygrywa Alicja Kusińska - kobiecy głos wybrzmiewa z głośników.

Mam wrażenie, że to jakiś film, że to nie dzieje się naprawdę i za chwilę będę musiała się obudzić. 

Staję na podium, oczekując na wręczenie medali. Po kilku minutach rozlegają się oklaski. Cieszę się jak dziecko, a oczy wszystkich są skierowane na mnie. Tak długo na to czekałam. Serce bije mi jak oszalałe, chcąc chyba wyskoczyć z piersi.

Kiedy schodzę z pudła, zaczepia mnie trener.

- Wiesz co to oznacza, Alicjo? Twoja wygrana daje nam szansę, żeby pokazać się na arenie międzynarodowej. - W jego oczach dostrzegam czystą radość. - Doszły do mnie słuchy, że sponsorzy chcą z nami porozmawiać. Podejdź do mnie zaraz po przebraniu się.

- Oczywiście, trenerze. - Skaczę z radości i ściskam go w euforii. 

Bez wątpienia to nie sen. To dzieje się tu i teraz, ale nadal trudno mi w to wszystko uwierzyć. Dodatkową ekscytację podkręca informacja, że może znajdzie się ktoś, kto chciałby pomóc naszej drużynie zaprezentować się podczas największych zawodów pływackich we Włoszech. Ani moich rodziców, ani klubu nie stać na to, więc może teraz pojawi się szansa.

Do szatni kieruję się w radosnych podskokach. Biorę ręcznik i idę pod prysznic. Wycieram się w pośpiechu, wkładam szare dresy, suszę włosy i spinam je w mój ulubiony luźny koczek. Kiedy koleżanki z zespołu jeszcze się guzdrają, ja wylatuję z szatni jak oparzona. Adrenalina tylko mnie napędza do działania, przez co moje ruchy są dwa razy szybsze. Niestety nie trwa to długo, ponieważ w pewnym momencie potykam się o własne nogi i jak długa ląduję na posadzce w holu. Już mam się podnosić, gdy nagle słyszę męski głos nad głową:

- Nic ci nie jest? - pyta niskim tonem zupełnie nieznany mi mężczyzna. Zanim udaje mi się w jakikolwiek sposób zareagować, raptownie zostaję uniesiona za nadgarstek.

- Dziękuję, jest okej - odpowiadam skołowana i zawstydzona do tego stopnia, że mogę się założyć iż moje policzki oblewają się płomienną czerwienią.

Wstaję i powoli lustruję wzrokiem grafitową marynarkę, która kontrastuje z białą koszulą, a na koniec moim oczom ukazuje się chyba najbardziej zniewalające spojrzenie na świecie. Przez chwilę stoję nieruchomo, prawie jak w letargu, po czym szybko spuszczam wzrok, ale mam nieodparte wrażenie, że nadal te czarne tęczówki wpatrują się we mnie w jakiś nieodgadniony sposób. Onieśmielona do granic, czuję jak moje policzki z zażenowania już chyba płoną dosłownie żywym ogniem. Zabieram rękę i uciekam.

Co za wstyd - myślę w duchu. 

- Nie ma za co. - Dociera do mnie już z oddali. Nawet się nie odwracam.

Wchodzę zdyszana do pokoju trenera, stale oszołomiona ostatnimi zdarzeniami. Moje serce z tych emocji wydaje mi się, że wprost gubi rytm. Łapię oddech niczym ryba wyciągnięta z wody i pewnie jeszcze wyglądam jak siedem nieszczęść. Na domiar złego dopiero zaczynam odczuwać obity bok. Alan, widząc mnie posyła niepewne spojrzenie i prosi żebym usiadła, sam jakoś dziwnie chodzi w tą i z powrotem.

- Alicjo, tak jak ci mówiłem, na dzisiejszych zawodach był ktoś dla nas bardzo ważny. Nie chciałem ci mówić o tym wcześniej, żeby jeszcze bardziej cię nie stresować. Znakomicie sobie poradziłaś, dzięki czemu zwróciłaś uwagę pewnego sponsora - tłumaczy.

- Bardzo się cieszę, czy coś wiadomo więcej? - podpytuję.

- Tak - odpowiada krótko.

- To mów wreszcie, bo zaraz chyba oszaleję! - ponaglam go, ale wiem, że mogę pozwolić sobie na taki luźniejszy ton wypowiedzi w stosunku do niego. 

- Gwiazdo nasza, tak, zdecydowali się - oznajmia z błyskiem w oczach. 

Zaskoczona nawet nie zdążam zareagować, gdy po jego słowach, jakby automatycznie otwierają się drzwi i do pomieszczenia wchodzi bardzo elegancki mężczyzna w ciemno granatowym garniturze. Wygląda na zadbanego pięćdziesięciolatka z przebłyskami siwizny na brodzie oraz włosach. Oczu nie widzę zbyt dobrze, ponieważ zasłaniają je przyciemnione, błyszczące okulary, które nadają mu zapewne animuszu. Taki trochę podstarzały amant rodem z Włoch. Na sam jego widok targają mną sprzeczne emocje.

- Alicjo, to jest pan Morietti, założyciel firmy M&F Company. - Alan nas sobie przedstawia.

Po czym czuję mocny uścisk dłoni. Mężczyzna składa mi również gratulacje w języku angielskim. Nagle w pomieszczeniu unosi się bardzo przyjemna woń perfum z przeważającą nutą drzewną i sama nie wiem czym dokładniej.

- Chciałbym przedstawić wam mojego syna - oznajmia. - Flavio jest moją prawą ręką i będzie zajmował się sprawami w Polsce. Wszystkie decyzje będą ustalane z nim - oświadcza pan Morietti, a ja już patrzę tylko w jedną stronę. 

Staram się zapanować nad oddechem, co nie jest takie proste, bo już wiem kto właśnie wszedł. Wykorzystuję chwilę i z całą pewnością jaką posiadam, taksuję wzrokiem przystojnego bruneta. Jego pewny chód i mocna postawa intuicyjnie podpowiadają mi, że mam do czynienia z facetem z wyższych sfer, takim który cały świat ma u swych stóp.

Ach, ci bogacze... - wzdycham.

Rozgląda się na boki. W chwili kiedy nasze spojrzenia się wyłapują, unosi dłoń i nonszalancko zakłada za ucho ciemne kosmyki swoich falowanych włosów, tak jakby bardziej chciał wyostrzyć wzrok skierowany w moją osobę. Do tego ten nienagannie przystrzyżony zarost i od razu przypominam sobie moment, w którym mi pomógł pozbierać się z podłogi.

Z chwilowego otępienia wyrywa mnie mocny uścisk dłoni. Spod spadających na jedną stronę twarzy włosów, wyłania się zawadiacki, lekki uśmiech.

- Miło mi, jestem Flavio Morietti. - Ponownie jest mi dane usłyszeć ten niski, głęboki ton głosu.

Cholera, a ta jego przystojna twarz...

- Alicja Kusińska. - Nie wiem jak, ale udaje mi się zaczerpnąć wystarczająco powietrza, żeby chociaż powiedzieć jak się nazywam. Wkurzam się na siebie, bo po raz pierwszy jakiś facet tak mocno robi na mnie wrażenie, jakbym co najmniej miała siano zamiast mózgu. To do mnie nie podobne.

- Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna - dodaje pan Morietti.

- Dziękujemy za nieocenione wsparcie - odpowiada z uśmiechem Alan.

- Cieszę się, że mamy już ustalone główne zasady umowy. Zostają tylko podpisy, a co do reszty będziemy się kontaktować - odzywa się brunet o pięknym imieniu - Flavio.

Po dopełnieniu wszystkich formalności, eleganccy panowie żegnają się i wychodzą. Ja stoję jak rażona piorunem, nie mogąc się wysłowić. Jeszcze nikt nigdy nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Muszę pozbierać szybko myśli, bo ciekawość mnie zżera.

- Więc to byli ci Włosi. Super, że postanowili nas sponsorować w dalszych zawodach - mówię z radością w głosie.

- Usiądź proszę, na chwilę - odzywa się trener dziwnie poważnym tonem. - Muszę ci jeszcze o czymś powiedzieć. - Przełyka ślinę i kontynuuje: - Nie sądziłem, że tak się stanie, ponieważ jednak jesteśmy drużyną, ale pan Morietti jasno określił, że ich wsparcie będzie dotyczyło tylko jednego zawodnika. Chyba domyślasz się, że tą osobą będziesz ty, Alicjo.

- Co? Dlaczego? - pytam zaciekawiona, wręcz zszokowana, robiąc jednocześnie wielkie oczy. - Przecież jesteśmy zespołem! - żywo dodaję. - Nie chcę rozdzielać się od grupy.

- Jedynie tobie chcą opłacić przeloty, treningi i możliwość ćwiczenia z najlepszymi. Ja zostaję tutaj i myślę, że nie ma nad czym się zastanawiać, ponieważ taka okazja może się już nie trafić. My sobie poradzimy, a ty leć zdobywać laury - tłumaczy.

- Nie wiem co powiedzieć - odpowiadam, próbując ogarnąć to co przed chwilą usłyszałam.

- Wierzę w ciebie. Na pewno będziesz nas godnie reprezentować na arenie międzynarodowej! - wybrzmiewa motywująco.

Po czym żegnamy się, a ja wracam do domu, żeby zadzwonić do rodziców i na wszystko im opowiedzieć. Szczęście, aż mnie rozpiera od środka. Dopiero po czasie i na spokojnie układam sobie te rewelacje w głowie. Dociera do mnie, że faktycznie drugiej takiej szansy z pewnością już nie dostanę.

Tylko szkoda, że wtedy nie wiedziałam jeszcze, co tak naprawdę ta propozycja oznacza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top