Prolog
Bestia nie była dziełem Boga.
Siódmego dnia stworzenia Świata wyłoniła się ona samoistnie z oceanu, a wychodząc na powierzchnię stworzyła drugą, na swoje podobieństwo.
Pierwsza miała postać tygrysa z siedmioma głowami, dziesięcioma rogami i siedmioma diademami. Gargantuiczna pod względem wielkości, muskularna w budowie i przerażająca.
Lecz największą władzę sprawował jej umysł, wiedzący wszystko, co było, jest i będzie, umiejący materializować, obracać w proch, i zaginać rzeczywistość.
Druga bestia była mniejsza. Miała tylko dwa rogi i psie chude ciało. Posiadała również mniejszą moc, ale siała ogień nad którym władzę przejęła od swojego twórcy.
Ogień, którego nawet wody nie umiały ugasić.
Bóg ósmego dnia, zastając chaos, wzburzył się, i wysłał serafina siedzącego po jego prawicy - Keter - żeby zgładził jedyne stworzenie, które nie pochodziło od niego. Otrzymało ono od niego śmiertelną ranę w swoją główną głowę.
Ale przeżyło.
Pokonało go i pochłonęło jego moc.
Przejęło jego skrzydła.
Nie zabiło go, jednak pozbawiony swojego tronu anioł załkał żałośnie, wzywając Pana, który usłyszał jego błaganie, i przyszedł mu na pomoc.
Niebo zachmurzyło się, a gdy grot gromu zetknął się z zakrwawioną glebą, bestia rozdzieliła się na siedem osobnych bytów, wiele razy mniejszych. Sześć psów, na znak potępienia, i jednego tygrysa ze śmiertelną raną.
Keter zmienił swoją formę, przyjmując kształt białego gołębia. Spoczywał od tej pory na prawym ramieniu Boga Ojca, pełniąc w przyszłości rolę niesienia wiary i nadziei. Odzyskał w niej również to, co stracił w walce w imię Pana, jednak zdecydował się pozostać pokornie ptakiem, skruszony przegraną.
Dwa psy, które ze strachu i za namową tygrysa uchyliły głowy przed Stwórcą i pokłoniły się mu oddając cześć zabrane zostały przez dwa serafiny - Yelayela i Olmiaha, oraz oddane w ich ręce.
Miały ich strzec aż do końca wszystkiego.
Nie pozwolić, by powróciły do poprzedniego pana.
Cztery głowy, wraz ze swoim władcą któremu oddały cześć i druga bestia, sprzeciwiły się woli bożej. Ukarane były zesłaniem w ciemne czeluści piekieł, w to samo miejsce, gdzie przebywała trzecia część upadłych aniołów.
Na czterech łapach głównej głowy osadzone zostały łańcuchy, parzące wszystkie stworzenia poddane Bogu, jednak nie ją samą, które zapobiec miały wydostaniu się jej ze swojego więzienia. Przełamane mogły zostać jedynie przez anioła lub Stwórcę samego w sobie.
Skrzydła Keter wyrwane były z pleców bestii.
Z siedmiu rogów na jej ogonie, symbolizujących głowy, wyrwanych zostało dwoje.
Odebrano jej również lwią część jej geniuszu.
Druga bestia nie otrzymała kajdan, lecz narzucona została jej upokarzająca forma sukkuba, która sprowadzać miała na nią nieszczęście.
Pozostawiono jej jedynie możliwość przybrania poprzedniej postaci.
Przejęła ona również skrzydła serafina.
Musiała ona jednak pozostać przy pierwszej bestii aż do końca świata.
Została z nią połączona nierozerwalną więzią.
Jeśli jedno zginie, drugie obróci się w proch.
Trwać miały w swojej karze boskiej aż do Sądu Ostatecznego...
* * *
Eksterminacja rozpętała się na dobre, od wszechobecnego chaosu piekło aż wrzało paniką i walką o życie, kiedy jeden z aniołów poszukujący swojej przyszłej ofiary oddzielił się od reszty na większą odległość niż inni.
Czerstwej postury, zdrowy, na oko w średnim wieku przekładając na ludzkie lata.
Zachowując się jak na spokojnej przechadzce niczym w parku nie zwracał szczególnej uwagi na swoje otoczenie, oprócz nasłuchiwania szmerów skupiając na tym całą swoją uwagę.
To wystarczyło.
Mieszkańcy Nieba zdecydowanie nie byli przystosowania do chociażby przebywania w takim miejscu, oprócz posiadania broni która potrafiła zabijać dusze.
Przemierzając samotnie alejki jednej z ciemniejszych ulic Dante - jak miał na imię - nucił pod nosem bliżej nieokreśloną melodię, bawiąc się bronią trzymaną w ręce. Był to zwykły nóż myśliwski, jednak zasłużyła się mu i była jego ulubioną.
Stawiał kroki ostrożnie, aby nie zostać usłyszanym.
Zwłaszcza, że zbliżał się aktualnie do rogu budynków między którymi szedł, oraz tym samym rozwidlenia dróg.
Nic mu nie podpowiadało, że obserwuje go para błyszczących złotych oczu.
Kontynuował swój spacer, który jak na ironię miał przynieść skutek odwrotny którego oczekiwał.
Będąc tuż przy wyjściu usłyszał niespokojne kroki, oceniając ze słuchu, należące do jakiejś istoty o średnim lub małym gabarycie.
- tu cię mam, malutki. Chodź do tatusia, kochanie. -
Zanucił prawie niesłyszalnie z paskudnym uśmiechem na ustach, przybliżając się powolnie do murowanego domu, ściskając mocniej ostrze w dłoni.
Pobieżnie oceniając cztery metry dzieliły go od jego celu.
Zrobił krok, potem następny, stawiając stopę w równej linii do drugiej
Potem następny...
Trzy metry.
Czuł rosnące emocje.
Niczym myśliwy, mający świadomość że byk na którego poluje jest tuż na celowniku.
Zastrzygnął skrzydłami z ekscytacją, od ktorej właściwie pojawił mu nagle się niesmak na myśl o swojej własnej osobie. Przecież jest aniołem, to praca konieczna, a nie jakaś sadystyczna rzeź...
Nagła zmiana myślenia przygniotła go jak pień upadającego drzewa.
Przez mieszane emocje nawet nie zwrócił uwagi jak ochłodziło się jego otoczenie i jak to zimno przenikało głęboko aż do jego kości.
Po prostu posuwał się dalej, niczym wilk podchodzący zwierzynę z ukrycia.
Dwa metry...
Jeden...
Połowa...
Krawędź zbliżała się nieubłaganie mimo żółwiego tempa mężczyzny.
Czy szedł z własnej woli w tym momencie?
Nie wiadomo. Sam nie wiedział.
Mimo złego samopoczucia czuł, jak coś go pcha do przodu.
Przecież musiał robić to, co do niego należało.
Chociaż czy naprawdę tego chciał?
Centymetr...
Zero.
Wyłonił się zza swojej zasłony, ale natychmiast wpadł w głęboką konsternację. Nic...
Nic tu nie było.
Czyżby adrenalina i umysł płatał mu figle?
Zjeżył okrywowe pióra na swoich skrzydłach, rozglądając się niepewnie, coraz bardziej żałując że zdecydował się tu przylecieć.
Przecież grzesznicy mają takie samo prawo do życia jak on...
Nie musieli tu trafić bo są źli do szpiku kości...
Mogło wydarzyć się coś innego...
Niezależnego od ich woli...
Coraz silniej ogarniało go współczucie, żal i wstyd do samego siebie, gdy wreszcie się obrócił.
Było już za późno by cokolwiek zrobić, wykonać ruch czy chociażby nawet wydać ostatni okrzyk, nawet nie taki, który zdarłby mu struny głosowe, może ostrzegł innych, chociaż byli daleko.
A zwykły wyraz przerażenia.
Strachu o własne życie, może wyraz niesłownego, prymitywnego błagania o darowanie życia lub nawet zdrowia?
Nie miał na nie czasu.
Niemal natychmiast spadł na niego ciężar kilkuset kilogramów, który przygniótł go do zimnej, smutnej i szarej kostki brukowej, łamiąc mu przy okazji obojczyk.
Kostki, na którą ofiary jego samego upadały, i umierały.
Również łamał im obojczyki, i nie tylko.
Ogony, kiedy je łapał,
Ramiona, kiedy upadały,
Nogi, kiedy próbowały uciec.
Żebra, kiedy kopał je po nich z satysfakcją.
Życie kołem się toczy, a oprawca staje się ofiarą.
W tej jednej chwili, ułamku sekundy, atakowany jakby odzyskał swoją starą osobowość.
Jednak nie nacieszył się brakiem poczucia winy dłużej.
Jego mózg w tym chaosie zarejestrował jedynie uczucie towarzyszące wbijaniu rozżarzonego ostrza w ramiona, oraz całkowitą ciemność.
Słuch opuścił go jako ostatni, był w stanie przez te kilka ostatnich sekund słyszeć rzężenie pochodzące z jego rozdartej tchawicy, spowodowane wypełnieniem jej gęstą mazią, oraz cichy szum tryskającej krwi.
Złota jucha rozbryzgała się na betonie gdy ostre kły rozszarpały mu gardło i szyję, pozostawiając głowę połączoną z ciałem jedynie przez kawałek mięśni, skóry i połowicznie nagiego kręgosłupa.
Co za idioci... zawsze dają się nabrać na tą samą jakże głupią sztuczkę.
Co roku.
W tamtym upolował nawet dwóch, i to w powietrzu.
Nie uważali, bo niby na co mają uważać
Nie bali się, myśleli że nic im nie grozi.
Nie czuli się winni, bo przecież nic złego nie robią.
Bo są wysłannikami samego Boga.
Ich brawura prowadziła do ich rychłego końca.
Dlatego byli tak łatwym celem.
Ale Tartarus wcale nie marudził na taki stan rzeczy. Przecież przynosił mu benefit w postaci łupu, i to nie drobnego.
Oprócz skradzionej mocy było jeszcze pożywienie, i oręż, jedyny sensowny w tym zaplutym, parszywym miejscu.
Zwierzę pożywiło się na kawale mięsa które wyrwało, i w tym momencie na jego karku wyrósł kolejny kwiat. Miał ich dużo.
Tworzyły piękną dekorację.
Ciężko byłoby się domyśleć, że to rodzaj trofeum.
Zwłaszcza tak krwawego.
Na miejscu tygrysa pojawił się mężczyzna, z pozostawioną jedynie głową, ogonem i tylnymi nogami innego gatunku.
Uklęknął nad martwym ciałem, z którego wciąż mozolnie wypływała posoka, i przejął broń którą Dante wciąż trzymał w dłoni.
Bez większego problemu, mimo że kostki zamordowanego odznaczały się na tle reszty skóry bladym, pobielałym kolorem, od siły z którym była ściskana.
Przyglądnął jej się fachowym wzrokiem, podrzucił, i skrzywił się lekko niezbyt zadowolony. Fuknął pod nosem który zmarszczył, nie spuszczając wzroku z noża.
Wywinął dolną wargę koloru smoły na zewnątrz, robiąc nieprzekonaną minę.
- Najprawdopodobniej... -
Przez krótki moment zapadła cisza, gdy przerwał, aby się mocniej zastanowić.
- Się nie przyda. Chociaż czy ja wiem... może Belli przypadnie do gustu. -
Mruknął do siebie cicho, przeglądając się w tafli wypolerowanego żelaza.
Zamachał koniuszkiem ogona na boki, strzepnął uchem, po czym schował ostrze do kieszeni spodni roboczych. Następnie przeniósł wzrok na trupa, i podnosząc go przerzucił sobie przez ramię, następnie udając się w stronę zamieszkania.
Swojego, swojej towarzyszki i swoich psów.
* * *
Ciemne, dość ściśliwe pomieszczenie rozświetlał jedynie ekran średniej wielkości ekranu telewizora, najpewniej już leciwego.
Żaden z lokatorów nie przepadał za przebywaniem w jaśniejszym otoczeniu.
W pewnego rodzaju salonie, połączonym z małą kuchnią przebywali niemal wszyscy. Tak było zawsze.
Belladonna pod postacią charta rosyjskiego, wyjątkowo wyrośniętego nawet jak na swą rasę, półsiadem spoczywała na skórzanej kanapie okrytej czerwonym kocem przypominającym wzorem perski dywan.
Jej czarne jak smoła kręcone futro lśniło w łagodnym blasku rzucanym przez monitor, a biała łata na jej piersi wydawała się nawet go odbijać.
Bordowo-brązowe mądre oczy spokojnie wodziły za poruszającymi się na nim postaciami, śledząc uważnie przeskakujące jej przed oczami obrazy.
Obok niej znajdowały się lekko mniejsze lecz muskularne owczarki środkowoazjatyckie, podobnej kolorystyki. Tylko jeden z nich był całkowicie czarny, oraz oba miały złote dzikie ślepia.
Chociaż niewiele rozumiejąc, przytulone do siebie, również swoją uwagę skupioną miały na telewizji. Bardziej co prawda będąc zainteresowanym co pokazywał, niż przekazywał słownie.
Wszystko to wyglądałoby na najnormalniejsze popołudnie w zwykłym domu, nawet nie piekielnym, a ziemskim, gdyby przy kuchence nie oskubywano skrzydeł anioła, aby przyrządzić z niej strawę.
Tartarus umiejętnie wyciągał zębami lotki, ukręcając je lekko i szybko ciągnąc. Odstawiał je sobie na bok, przykładając starania, żeby nie pobrudziły się zbytnio, jako że je kolekcjonował.
Oczywiście nie wszystkie, po dwie najdłuższe z każdego skrzydła swojej zdobyczy.
Ten typ trofeów podobał mu się najbardziej.
Z resztą piór rozprawiał się tradycyjnie, polewając wrzątkiem aby oprawić skórę i ułatwić ich usuwanie, następnie rękami ładnie oczyszczając porcję z wszelkich niedogodności. Niemile widzianych zarówno w garnku, jak i na talerzu.
Dbał o schludność swojej pracy, nie popierał nieprzykładania się do gotowania.
Po uprzątnięciu wiadra które cuchnęło mdłą wonią zarówno barwy, jak i sparzonego pierza zabrał się za przygotowywanie tradycyjnego rosołu.
Jego ulubionej zupy.
Anioły były smaczne, niezaprzeczalnie.
Żyły w wiecznym dobrobycie, były zdrowe, dobrze odżywione.
Eksterminacja w tym domu była można powiedzieć śmiało typem święta, bo właśnie wtedy zawsze żywiono się przez następne kilka dni wszelkimi potrawami z nieszczęsnego egzorcysty, lub dwóch, którzy przez nieuwagę lub zmanipulowani wpadali w pazury Tara.
Naturalnie zaczął małą pogawędkę z Bellą, aby umilić sobie żmudną pracę przy obieraniu marchewki nad koszem. Usiadł wygodnie na z lekka obskubanym z farby taborecie, po czym zaczął.
- Jutro zrobię gulasz, szkoda aby się zmarnowało. Pyszny, tłuściutki gulasz z policzków. Tylko przypomnij mi, paprykę trzeba znaleźć. Dawno tak nie jedliśmy, upiekło nam się moja droga. Stroganowa też można by było zrobić. -
I skierował swoje uszy w stronę docelowej odbiorczyni.
- Widziałaś tego, którego dzisiaj złapałem? Dał się jak mały szczeniak. Nawet nie czuć kości pod skórą. Pełno tłuszczu, a jeszcze więcej mięsa. -
Uśmiechnął się pod nosem, odcinając natkę z kawałkiem korzenia, następnie odstawiając ją na blat
- Szkoda że nie ma Oleandra i Lulka z nami, co? Też by się najedli. Mam nadzieję tylko, że ich tam dobrze karmią, tak samo jak sie- -
Jego wywód przerwało ponaglające parsknięcie suki, które oznaczało, że chciała, aby szybko coś zobaczył.
Pozostawiając na blacie obraną marchewkę z nożem podniósł się z siedziska, a następnie podszedł do kanapy i przełożył ciężar ciała na ręce, które położył na jej oparciu.
- ...wam hotel dla grzeszników, którzy wyrażają chęć, aby otrzymać drugą szansę i odkupić własną duszę. Problem przeludnienia daje się we znaki nie tylko nam, jak i Niebu. Skutkiem tego są - jak wiecie - eksterminacje, które przynoszą korzyści niestety tylko jednej ze stron. A więc wychodzę do was, jako księżniczka tego miejsca, z inicjatywą. Abyśmy i my zaczęli odnosić benefity. Każdy, kto wyraża szczerą chęć poprawy, i kto żałuje, lub chce żałować tego, jak postępował, zasługuje na pomoc w jego celu... -
Obraz telewizora ukazywal wykadrowany obraz młodej kobiety, o czarnych falowanych włosach z jednym białym pasmem, najwyraźniej bardzo długich, ponieważ wydawały się nie kończyć na talii, oraz życzliwej łaciatej twarzy i serdecznym uśmiechu na niej.
Mimo przyjaznej postawy widać było w jej oczach że wie, czego chce, i jest tego pewna.
- ... Nie ma niczego, co czyni odkupienie niemożliwym, jeżeli tylko szczerze pożałujesz i się zmienisz. Każdy może stać się lepszą wersją siebie jeszcze dziś. I zapewnić sobie lepszą przyszłość... -
Jej spokojne zielone oczy zdawały się patrzeć prosto na swoich widzów, tak, jakby była przed nimi naprawdę, nie na ekranie.
Tygrysi mężczyzna aż zmarszczył brwi i zmrużył z lekka oczy, przyglądając jej się dokładnie
- a więc... -
I skierował swój wzrok na patrzącą już się na niego sukę.
- miejsce, które prowadzi do Niebios, tak..? -
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top