Rozdział XXXV
Naboje się skończyły. Dlatego przewiesiłem przez ramię łuk i kołczan. Wziąłem dzieci na ręce i wymknąłem się przez okno w ich pokoju. Ruszyłem na północ. Ten kierunek wydawał się najbezpieczniejszy. Łowca, którego postrzeliłem w nogę na pewno żył. Nie wiedziałem, co działo się na południu tam, gdzie był Nasir. Nie mogłem zostać w domu. To byłaby śmiertelna pułapka. Drewniane drzwi nie powstrzymają silnego mężczyzny. Ponadto drewniany dom spłonie jak zapałka. A ci mężczyźni nie mają skrupułów. Musiałem zabrać stąd moje dzieci.
Dlatego brnąłem uparcie przez śnieg. Obaj trzymali mnie mocno i nie płakali. Byli dzielni. Niestety też ciężcy. Gdybym nie był w połowie wilkołakiem, już dawno straciłbym siły. Jednak miałem swoje limity.
Wiedziałem, że w każdej chwili ktoś może nas dogonić. Yurel była gdzieś w pobliżu. Nie wiedziałem, co stało się z Etalem, jednak najprawdopodobniej była ona ostatnim żyjącym z wilków. Kaza, Ziego i Mirra... Wszyscy zginęli, próbując nas chronić. Teraz została tylko Yurel. Nie mogłem pozwolić jej zginąć. Dlatego musiała trzymać się z dala. Wystarczy, jeśli będzie w zasięgu słuchu.
Nie byłem pewien co robić. Mogłem tylko przeć przed siebie. Jaki miało to jednak sens? Nie zajdę tak zbyt daleko. Gdzie do jasnej cholery był Nasir? Nie dam rady sam. Wilki zabiły jednego z nich. Jednego zastrzeliłem. Dwóch jedynie postrzeliłem. Jak mam szczęście jeden z nich zginie. Jednak... Prędzej czy później ruszą za nami. Znajdą ślady i wytropią nas.
A co jeśli było ich więcej niż dwóch? Nasir... jak wielu spotkał? Czy... czy coś mu się stało? Nie... Na pewno nie. To mój alfa... Jest silny. To jego las. A ja... wiedziałbym. Wiedziałbym, gdyby... gdyby on... Gdyby go zabili. Wiedziałbym.
Już świtało. Uświadomiłem sobie, że idę już od co najmniej godziny. Nogi mi drżały. Musiałem odpocząć. Zauważyłem zwalone drzewo. Było duże i stare. A także martwe. Dlatego upadło. Obszedłem je i opadłem na ziemię, kryjąc się za jego grubym pniem. Oparłem się o nie i odetchnąłem głęboko. Poczułem jak Linadel mnie puszcza, a już po chwili stał o własnych siłach i się we mnie wpatrywał. Sira wciąż mocno się mnie trzymał.
- No już malutcy. Spokojnie. Muszę tylko troszkę odpocząć.
Byli tacy zdezorientowani i przestraszeni. Mieli dopiero dwa latka... zaledwie dwa dni temu skończyli drugą wiosnę. Nagle dzieje się coś strasznego a oni tego nie rozumieją. To... to nie powinno się dziać. Ale dzieje się. A ja muszę ich jakoś ochronić. Muszę być dzielny, aby oni się nie bali.
Mocniej objąłem Sirę jedną ręką, a drugą przyciągnąłem do siebie Linadela.
- Posłuchajcie mnie... Ochronię was, więc nie bójcie się. Źli ludzie chcą nas skrzywdzić... ale mama ich powstrzyma. Nie musicie się bać. Jesteśmy wilkami. A wilki nie boją się ludzi.
Nasir prędzej czy później ruszy za nami. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Muszę jednak zrobić wszystko, by łowcy nie znaleźli nas pierwsi. Tylko... dlaczego nie zabili mnie, gdy mieli okazję? Tamta dwójka... Przecież wiedzą jak niebezpieczni potrafią być tacy jak my. Ja nie zmieniam się w wilka, ale... ale oni o tym nie wiedzieli. A jednak tamten mężczyzna nie zabił mnie od razu... To nieistotne. Na pewno nie planował dla mnie niczego przyjemnego. Może zwyczajnie wolał zabić mnie gołymi rękoma.
Rzeka... jeśli ją znajdę i będę szedł blisko niej... dotrę do tego mostu... może... może znajdę inne wilki. Nasir twierdzi, że wilkołaki pomagają sobie nawzajem. Sam nie dam rady. Jestem tylko słabą omegą. W dodatku nie zmieniam się w wilka. Mam tylko łuk i strzały przeciw broni palnej. Ponadto mam dwójkę dzieci, które muszę chronić. Sam nie mam szans. Muszę iść dalej na północ. Może uda mi się uciec. Może znajdę jakiegoś wilka, który mi pomoże. A później... Nasir nas znajdzie. Wiem, że nas znajdzie. Tak. To jedyne co mogę teraz zrobić. Jeszcze tylko chwilę. Muszę odpocząć.
Jeśli za nami ruszyli, najpierw musieli zająć się rannymi... jakoś to zaplanować. Wcześniej zdecydowanie działali według jakiegoś planu. Nie wydawali się takimi, co ruszą w pościg nie wiedząc, czy to bezpieczne. Miałem nadzieję, że ich nie przeceniam. W każdym razie i tak nie miałem już sił, by wstać. Zastanawiam się, jak w ogóle zaszedłem tak daleko. To chyba przez adrenalinę. Teraz gdy nieco opadła, czułem się psychicznie i fizycznie wykończony.
Zastrzeliłem kogoś... Strzeliłem mu w głowę... Patrzyłem mu prosto w oczy, gdy pociągnąłem za spust. Poprzednim razem było odwrotnie. Wtedy to ja mogłem tylko patrzeć w przerażeniu. Nie czułem się z tym dobrze. Nie czułem satysfakcji a jedynie nieprzyjemną pustkę. Wolałbym już mieć jakieś wyrzuty sumienia. A ja mogłem myśleć tylko o tym, że pozbyłem się jednego z nich... ale nie wszystkich.
Maluchom było zimno. Czułem, jak się trzęsą. Okryłem ich dodatkowo swoim płaszczem. Nie byliśmy przygotowani na dłuższą podróż. Nie mieliśmy prowiantu ani wody. Mogę coś upolować. Jednak rozpalanie ogniska jest ryzykowne. Niemniej... Najprawdopodobniej w końcu będę musiał to zrobić. Może w nocy. Dym nie będzie aż tak widoczny. W mroku mamy przewagę. Wtedy robi się też najzimniej... Tak. Gdy zapadnie zmrok rozpalę ognisko. Wtedy zjemy też porządny posiłek. Na razie... odpoczniemy jeszcze chwilę. A później powoli ruszymy w drogę.
Może po drodze znajdę jakieś jagody... orzechy czy korzonki. Cokolwiek jadalnego. Może Nasir znajdzie nas już niedługo. Może nie muszę tak daleko wybiegać myślami. Może już niedługo wszystko wróci do normy. Niech tylko mój alfa do mnie wróci.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top