Rozdział XXV
Trzy miesiące później
- Ma-Ma.
Linadel spoglądał na mnie z uwagą i bardzo poważnym wyrazem twarzy jak na dziewięciomiesięczne dziecko. Jednak on często miał taki wyraz twarzy. Był rozkoszny.
- No dalej skarbie. To proste. Ma... Ma. Mama.
- Ghhhh.
- ... Byłeś blisko. Nie martw się. Jak poznałem twojego ojca, to też nie był wygadany. Sira? Nie zdejmuj skarpetek.
Chłopiec zareagował na swoje imię. Popatrzył na mnie, po czym bezczelnie zdjął skarpetkę. No i zaśmiał się. Ojejku, jaki on jest słodziutki, jak się śmieje... Po chwili odrzucił skarpetkę na bok i sprawnie poraczkował kawałek do najbliższej zabawki. Linadel tymczasem dalej siedział naprzeciwko mnie, co jakiś czas kiwając się lekko, gdy tracił równowagę.
- Słuchaj maluszku... nie słuchaj swojego ojca. Najpierw musisz powiedzieć mama. To ja cię urodziłem. Chociaż tyle mi się należy.
- Ghhgg.
- Dokładnie. A teraz patrz. Konik.
Uśmiechnąłem się szeroko i pokazałem mu drewnianego konika. Spotkało się to z ogromną ekscytacją wyrażoną czymś pomiędzy krzykiem a piskiem. Chłopiec wyciągnął rączkę, a ja podałem mu zabawkę. Głowa konia natychmiast wylądowała w jego ustach.
- Gdybym nie karmił cię kwadrans temu, pomyślałbym, że jesteś głodny.
Dziwnie czułem się z perspektywą bycia matką, ale Nasir twierdzi, że omega jest nią niezależnie od płci. Cóż... w sumie rozumiem. To byłoby bardzo dezorientujące, gdyby do obu z nas mieli zwracać się tato. To w miarę ułatwiało sprawę. No i powoli się do tego przyzwyczajałem.
Teraz próbuje za wszelką cenę sprawić, by słowo mama było ich pierwszym. Bez konkretnego powodu. To po prostu byłoby satysfakcjonujące.
Nie mówią jeszcze. A przynajmniej nie w języku, który bym znał. Ale raczkują. Tak więc ich rączki także wędrują w różne miejsca. Na szczęście nie ma tu nic, czym mogliby zrobić sobie krzywdę.
Lubią swoje zabawki. Zwłaszcza jeśli mogą je gryźć. Śpią już w miarę regularnie. No i nie budzą nas w środku nocy. Czasem wcześnie rano. Ale to mi nie przeszkadza. Wystarczy, że delikatnie szturchnę lub kopnę Nasira i się nimi zajmie. Uspokoi ich. Nakarmi. Uśpi, jeśli trzeba. A później idzie i czymś się zajmuje. Poluje, łowi, rąbie drewno albo coś majsterkuje. Ogólnie jest rannym ptaszkiem więc lepiej mu wstać o wschodzie albo i przed nim.
Ja zajmuję się nimi przez niemal resztę dnia. Chociaż Nasir bardzo chętnie się udziela. Wczoraj wziął ich na ręce i poszedł z nimi do lasu. Jak wrócił, to zapytałem, co robił. Stwierdził, że pokazywał im las i uczył ich o nim. Gdy powiedziałem, że przecież go nie rozumieją, stwierdził, że to nawet dobrze. W ten sposób ćwiczy swoje nauki, nim zaczną go rozumieć. Cóż... coś w tym jest. No i na pewno podobało im się w lesie. Dużo nowych rzeczy, kolorów, zapachów i dźwięków. Im głębiej zapuścisz się w las, tym głębiej wkraczasz do innego świata.
Zastanawiam się, kiedy zaczną chodzić. Sira już próbuje wstawać. Z dość marnymi skutkami. Ciągle się przewraca. Ja w takich chwilach dostaję zawału serca. Nasir się śmieje. Następnie dostaje ode mnie tym, co mam najbliżej.
Cóż... rozumiem, że nic mu się nie stanie. Wszystkie dzieci się przewracają. Nie są ze szkła, nic im nie będzie. Ale... on jest taki malutki... Nie mogę patrzeć, jak się przewraca. Co prawda zazwyczaj nawet nie płacze, tylko siada i zajmuje się czymś innym... Ale jak się rozpłacze, to ja też prawie płaczę, bo boję się, że go coś boli... Co prawda płacze dosłownie chwilę, po czym wraca do zabawy, ale i tak ciężko to znoszę.
Sira jest bardzo ruchliwy. Lubi wszystkiego dotknąć i spróbować. Nie boi się. Po prostu wstaje, a jak upadnie, to za jakiś czas próbuje znowu. Linadel jest bardziej ostrożny. Ewidentnie trochę bardziej boi się próbować nowych rzeczy.
Linadela trzeba było zachęcać a Sirę powstrzymywać. Nie mogą chyba być od siebie bardziej różni. Niemniej kochają się. Nie da się ich rozłączyć na minutę, bo zaraz płaczą.
Właściwie to nawet to ich różni. Linadel robi się smutny i na początku płacze cichutko, zanim się rozkręci. Sira potrzebuje jednej sekundy na zmianę nastroju. Jego płacz jest głośny i trudny do przewidzenia. O ile Linadela często udaje mi się uspokoić, zanim zacznie płakać, tak Sira jest nieprzewidywalny i naprawdę... spontaniczny.
Troszeczkę boję się, ile będzie z nim kłopotu, gdy zacznie chodzić. Teraz ma mnóstwo energii, więc jeszcze trudniej będzie go okiełznać.
Usłyszałem kroki i już po chwili do pokoju wszedł Nasir. Uśmiechnął się do mnie szeroko i usiadł obok.
- Co robisz?
- Nie widzisz? Zajmuje się twoimi synami. Boję się, że wdadzą się w ciebie.
- Ach tak? A co w tym takiego złego? Czyżbym był złym alfą?
- Hmmm... nie zaszkodziłoby, gdybyś częściej się kąpał...
- Jeśli Dyara znów żartuje, że śmierdzę, wrzucę cię do rzeki.
- Potrafię pływać.
- Ale rzeka jest zimna. A Dyara nie lubi zimna.
- Tylko dlatego cię jeszcze trzymam. Ktoś musi mi rąbać drewno.
Nasir zaśmiał się głośno i objął mnie w pasie, przysuwając do siebie. Jego śmiech zwrócił uwagę obojga maluszków. Linadel zamachał rączkami, a Sira już powoli raczkował w naszą stronę.
- Patrz jaki żwawy.
- Yhm... jak ja.
Wywróciłem ostentacyjnie oczami i szturchnąłem mojego przygłupiego alfę.
- To ty będziesz za nim biegać. Ja już jestem na to za stary.
- Och tak... Te przerażające dwadzieścia jeden wiosen.
- Dzieci postarzają.
- Nieprawda. Wręcz przeciwnie. Dlatego powinniśmy zrobić jeszcze jakieś.
- Nie mam jeszcze rui.
- No ale nie zaszkodzi próbować.
Zaśmiałem się i jeszcze raz szturchnąłem tego wielkiego głuptasa.
- Głupek.
Alfa nie przejął się specjalnie i wsunął dłoń pod moją bluzkę. Jednocześnie przysunął się bliżej i przygryzł płatek mojego ucha.
- Nasir! Nie przy dzieciach!
- Oni jeszcze nie rozumieją. Możemy ich uśpić i zostawić na chwilę samych...
- Niewyżyty zwierzak.
Zaśmiałem się, gdy zaczął przygryzać skórę na mojej szyi.
- Nasir! Niegrzeczny! Zły Nasir!
Następnie mój przygłupi alfa przewrócił mnie na ziemię i zaczął łaskotać. Próbowałem mu się wyrwać, ale był silniejszy, więc mogłem tylko płakać ze śmiechu i turlać się po ziemi.
- Maaaammmmym.
- Nasir!
Alfa przestał i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Tak?
- Słyszałeś?!
- Co?
- Linadel powiedział mama!
- ... Naprawdę?
Obaj spojrzeliśmy na białowłosego chłopca. Przypatrywał się nam z zainteresowaniem. Cóż... leżałem na podłodze i jeszcze chwilę temu śmiałem się do łez, a Nasir dalej właściwie leżał na mnie i przyciskał mnie do podłogi. To było coś nowego. Niemniej maluch siedział cicho.
- Nie słyszałeś tego?
- Coś słyszałem... ale czy słowo mama? Dla mnie to brzmiało jak zbieranina przypadkowych dźwięków.
- Nie znasz się!
Zepchnąłem z siebie bruneta i przysunąłem do mojego maleństwa.
- Linadel. Powiedz jeszcze raz. Powiedz mama. Ma-ma.
Nie uzyskałem tego, co chciałem, a jedynie zafascynowane spojrzenie.
- Nie strasz go.
- Nie straszę go! Po prostu chcę, aby powtórzył, to co powiedział.
- Nie powiedział.
- Powiedział.
- Nie.
- Tak.
- Nie powtórzy tego.
- Powtórzy.
- Nie.
- Tak.
- Dobrze... jeśli nie powtórzy, to spełnisz moje żądanie.
- Jedno?
- Jedno. Ale bez dyskusji.
- ... Dobrze, ale jak powtórzy, to ty spełnisz moje.
- Dobrze.
Wziąłem maluszka na ręce, tak by miał moją twarz naprzeciw siebie. Utrzymałem z nim kontakt wzrokowy i uśmiechnąłem się szeroko. A moje maleństwo uśmiechnęło się do mnie.
- Linadel... Zrób to dla mamy. Mama. Powiedz ma-ma. M. A. M. A. Maaamaaa. No dalej skarbeńku. Maaa... Maaa.
Chłopiec patrzył na mnie chwilę. Po czym otworzył usteczka.
- Mmmm.
- Tak! Tak kochanie. Mama. Ma. Ma.
- Mammmm.
- Mama.
- Mmmm.
- No już prawie. Maaa...
- Maaam... maaa.
- Powiedział!
- ... No nie wiem.
- Powiedział! Wygrałem. Moje mądre maleństwo. Nie wdałeś się w swojego przygłupiego ojca.
Przytuliłem go delikatnie, a ten natychmiast chwycił za moje włosy. Lubił je. Już nawet nie przeszkadza mi, jak za nie ciągnie. Nie wyrywa ich zbyt dużo.
- Wygrałem. Teraz jesteś mój.
Alfa zrobił naburmuszoną minę, ale już po chwili się uśmiechnął.
- No dobrze. To jaki będzie twój rozkaz.
- Jeszcze nie wiem. Muszę się zastanowić.
- Już się boję.
- Powinieneś.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top