Rozdział XXIII

Pół roku później

- Nasir!

Mój alfa mruknął tylko coś pod nosem, po czym grzecznie wstał i poszedł do pokoju dziecięcego. Ja już wstawałem trzy razy. Teraz jego kolei.

Alfa zniknął. Płacz ciągnął się jeszcze z dziesięć minut. Nasir wrócił pokonany.

- Nie wiem, dlaczego płaczą.

- Może zapytaj.

- Bardzo śmieszne.

- O Matko ty się naprawdę do niczego nie nadajesz...

Zwlekałem się z łóżka i jakoś dotarłem do drugiego pokoju, mimo że ledwo mogłem otworzyć oczy. Wziąłem na ręce Linadela, bo jego jest łatwiej rozgryźć. Zazwyczaj, gdy płacze ma jakiś konkretny powód. Sira robi to chyba tylko po to, by zrobić nam wszystkim na złość.

Podniosłem maluszka i zrobiłem szybki przegląd. Pielucha była czysta. Na pewno nie byli głodni, bo karmiłem ich dosłownie godzinę temu. A nie wykazywali się wtedy zbytnim apetytem. Głód mogłem odhaczyć.

- Dziecko... czego chcesz?

W odpowiedzi usłyszałem "Aaaaaałaaaaeeeeeaaaa". Chyba że źle usłyszałem.

- ... Nasir przynieś tę maść co ostatnio.

Nie usłyszałem odpowiedzi, więc założyłem, że zwiał, zabierając resztę oszczędności. Cholera... ja chciałem to zrobić.

Na szczęście jednak przyszedł z malutkim pojemniczkiem. Miesiąc temu wysłałem go do miasteczka, by kupił kilka rzeczy. W tym różne medykamenty, na których zbyt dobrze się nie znam. Wolę nie ryzykować, gdy chodzi o zdrowie moich dzieci. Nasir kupił też kolejną książkę o ziołolecznictwie, więc następnym razem sam spróbuję odtworzyć lekarstwa.

W każdym razie ta ładnie pachnąca, różowa maść miała właściwości przeciwbólowe, ale była przy tym tak delikatna, że najczęściej stosowało się ją u dzieci... podczas ząbkowania. Była bardzo droga, więc większość ludzi nie może sobie na nią pozwolić. Ja jednak nie żałowałem monet dla dobrego samopoczucia moich dzieci... i mojego zdrowia psychicznego.

Maści nie powinno się nadużywać. Najwyżej dwa razy dziennie. To miała być pierwsza dawka tego dnia... bo był już bardziej dzień niż noc. Za godzinę będzie świtać.

W każdym razie Nasir kupił malutki słoiczek. Jeśli się skończy, to następną porcję spróbuję zrobić sam.

Posmarowałem dziąsełka Linadela a później Siry. Następnie wcisnąłem Nasirowi jego pierworodnego, a sam wziąłem młodsze dziecko. Na szczęście nie musiałem mu tłumaczyć, co ma robić. Jakiś kwadrans półprzytomni łaziliśmy z nimi na rękach nim w końcu powoli ucichli i w końcu zasnęli. Odłożyliśmy ich bardzo ostrożnie, po czym padliśmy na łóżko i zasnęliśmy, póki mieliśmy szansę.

***

Obudziłem się wcześniej od Nasira. Wykorzystałem okazję i uciekłem z domu. Poszedłem do lasu nazbierać grzybów, owoców, ziół... w sumie wszystkiego, co przydatne. No i odpocząć. Biedny Nasir... zaraz się obudzą... Tak naprawdę mi go nie szkoda. Jakoś tak straciłem wszystkie skrupuły. Wychowywanie dzieci wysysa z ciebie resztki człowieczeństwa.

Gdy wróciłem z mojej wyprawy (a nie śpieszyłem się zbytnio) Nasir siedział w głównej izbie i jadł resztki obiadu z wczoraj (bo nie ma to, jak sarnina na śniadanie) i rzucał mi spojrzenie mówiące, że czuje się zdradzony. No cóż, przetrwają ci, co pierwsi uciekną.

- A nasze pociechy jadły już śniadanie?

- Tak.

Nasir rzucił mi spojrzenie w stylu "jakbyś już o tym nie wiedział" po czym kontynuował.

- Sira zwymiotował na mnie tylko raz.

- No widzisz. Miłe chwile ze swoimi dziećmi. Chciałeś synów. Masz synów. Nie ma za co. A co teraz robią?

- Mirra i Yurel są z nimi.

Jakiś czas temu kogoś, kto zostawia niemowlęta z wilkami, uznałbym za szaleńca... i zabójcę niemowląt. Mirra i Yurel są jednak naszą rodziną. Nasze dzieci są z nimi tak bezpieczne, jak z nami.

Nasir twierdzi, że wilkołacze dzieci wychowują się z młodymi wilkami jak z rodzeństwem a więź, która się między nimi tworzy, jest obustronna. Mirra i Yurel traktują Linadela i Sirę jak własne młode. Ponadto nasze maluszki lubią tulić się do miękkiego wilczego futra. Nasir twierdzi też, że to kwestia czasu nim powitamy w naszym domu grupkę szczeniąt.

- Więc... mamy chwilę spokoju.

- Dyara proszę... nie kuś losu, mówiąc to na głos.

- Tak... masz rację. Chcesz herbaty?

To także najnowszy zakup Nasira. Wcisnął mu ją jakiś kupiec ze wschodu. Gdy usłyszał, że to popularny napój w rejonach, z których pochodzę (co nie jest do końca prawdą, gdyż wschód jest rozległy i w części, z której pochodzę, nie jest to aż tak popularne) kupił cały słoik ususzonych liści.

Ostatecznie polubiłem napój. Sam w sobie mi nie smakował, jednak po dodaniu odrobiny miodu był dobry. Bardzo intensywny. Na wschodzie jednak każde jadło i napitek ma intensywny smak. Wszystkie obsypuje się przyprawami.

- Nie, dziękuję. Ale będę wdzięczny za odrobinę wody z miętą.

Przygotowałem nam napoje i usiadłem naprzeciwko mojego alfy. Obaj napiliśmy się gorących napojów i głęboko westchnęliśmy.

- Cisza.

- Tak... Cisza.

- Dyara wymknął się, gdy spałem, więc nie słyszał, jak upominali się rano o jedzenie.

- Nasir żyjemy razem tak długo... a ty dalej mówisz o mnie w trzeciej osobie.

- A czy to ważne?

- Nie. Aczkolwiek... w zasadzie jest to dość urocze. Po prostu jestem ciekaw, jak to jest, że tak się przy tym trzymasz.

Nasir wzruszył tylko ramionami i upił jeszcze trochę ze swojego kubka.

- Zastanawiałem się, czy Dyara nie chce udać się do miasteczka. Sprzedałem dużo skór. Mamy pieniądze. A Dyara najlepiej wie czego nam potrzeba.

- Ubranek. Dużo ubranek.

- Ja... oglądałem trochę. Jednak... nie znam się.

- A jesteś gotowy zostać z maluchami sam? Na kilka dni?

- Oczywiście. Jestem ich ojcem. Wystarczy, że zrobię groźną minę i poczują respekt.

- I przestaną płakać.

- Tak. Na pewno.

- ... Pomyślę nad tym. Rzeczywiście potrzebujemy kilku rzeczy.

- Możesz wziąć ze sobą Mirrę i Etala. Jako towarzyszy i pomoc.

- To może być dobry pomysł.

- Przyznam, że trochę obawiam się puścić cię samego.

- Spokojnie. Poradzę sobie. Znam drogę. Moje zmysły są wyostrzone. Potrafię tropić i polować.

- Dyara kochany martwiłbym się o ciebie, nawet gdybyś zabijał wzrokiem.

- Wciąż ćwiczę tę umiejętność. W końcu musi się udać.

- W każdym razie, jeśli będziesz tego chciał, powiedz.

- Oczywiście. Poproszę mojego pana alfę o pozwolenie.

Nasir nie odpowiedział, tylko prychnął lekko i pokręcił głową. Ja natomiast poważnie rozważałem jego propozycję. Musiałbym spędzić kilka dni w podróży. W dziczy. A w dziczy nie ma dzieci. Chyba muszę spakować się na drogę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top