Rozdział XXI

Czułem się... słabo. Chyba już przyzwyczaiłem się, że to częsty dla mnie stan. Zazwyczaj budzę się na wpół żywy.

Nie byłem jednak sam. Nie zdążyłem nawet jeszcze otworzyć oczu, a ktoś już delikatnie pomagał mi nieco się podnieść i wsuwał poduszkę pod moją głowę. Po chwili poczułem też, jak ktoś przykłada coś do moich ust. Szybko domyśliłem się, że to kubek i zacząłem pić. Gardło potwornie mnie bolało, więc ciepły napój był zbawieniem.

Gdy otworzyłem oczy, pierwsze co zobaczyłem to zmartwiona twarz mojego alfy. Natychmiast jednak na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. To był przyjemny pierwszy widok po obudzeniu.

- Dyara kochany... jak się czujesz?

- Ja... Nie zbyt dobrze.

- Spokojnie. Niedługo poczujesz się lepiej. Spałeś dwa dni. Musisz coś zjeść.

Właściwie to... od razu poczułem się jakoś tak lepiej. To przez podejście mojego alfy. Dla Nasira jedzenie jest lekarstwem na wszystko.

- Tak. Na pewno mi się poprawi. Muszę tylko...

Przerwałem, gdyż moich uszu dobiegł jakiś dźwięk. Cichy... ale sprawił, że chyba każdy włosek na moim ciele stanął dęba. Jakby cichy pisk... Coś jednak przykuło całą moją uwagę do tego dźwięku. Czułem, że musiałem znaleźć jego źródło. To było ważne.

Nasir delikatnie pogładził moją dłoń i uśmiechnął się. Wyczuwał moje zaniepokojenie.

- Spokojnie... Chcesz je zobaczyć prawda?

Nie byłem w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa, dlatego jedynie kiwnąłem twierdząco głową.

Moje dzieci... Wspomnienia wracały jedno po drugim. Dużo bólu. Ale i płacz. Pamiętam cichy płacz. A później jeszcze więcej bólu. Andrea powiedziała coś... Że to już koniec. Jednak straciłem przytomność chwilę później. Nie widziałem ich... Ale... Wszystko z nimi dobrze. Prawda? Nasir powiedziałby mi... Od razu by mi powiedział...

- Dyara? Nie denerwuj się. Spójrz na mnie.

Posłuchałem go i skupiłem się na moim Alfie. Złapał mnie za rękę w pokrzepiającym geście.

- Spokojnie. Wszystko jest dobrze. Tylko... chcą być blisko ciebie. Zaraz to naprawimy.

Uśmiechnął się, nim puścił moją dłoń. Gdy odszedł... denerwowałem się. Zaraz je zobaczę. Moje maleństwa. Coś we mnie drżało z niecierpliwości. Zwłaszcza gdy wyraźniej zacząłem słyszeć ich głosy.

Wkrótce Nasir wrócił z dwoma... Nie wiem właściwie jak to określić. Dwa małe kokoniki z materiału. Nie byłem w stanie niczego dostrzec, chociaż wydawało mi się, że przez chwilę widzę coś białego.

Nasir ostrożnie usiadł na brzegu łóżka i odwinął materiał. Już po chwili moim oczom ukazało się malutkie stworzenie.

Przez chwilę się przestraszyłem. Dlaczego był taki malutki? Widziałem niemowlęta, wiem, że zdrowy noworodek powinien być większy. Wyglądał, jakby urodził się za wcześnie.

Dopiero po chwili wypełnionej paniką przypomniałem sobie, że Nasir mówił mi o tym. Mówił, że ich dzieci są mniejsze. Poza tym był... śliczny. A przynajmniej nie mogłem myśleć o nim inaczej.

Jego cera była taka jak Nasira. Jednak włoski na jego głowie były bialutkie. Było ich też dość dużo. Miał zamknięte oczka, ale chyba nie spał. A jednak był taki... spokojny. Wiem, że wilkołaki rodzą się w formie pośredniej. Wciąż mogłem dostrzec pewne nienaturalne rysy czy bialutki meszek sierści na, chociażby jego rączkach, jednak z jakiegoś powodu nie martwiłem się o to. Wiedziałem, że niedługo to zniknie.

Nasir delikatnie podał mi maleństwo, a ja ułożyłem go na swojej piersi i delikatnie objąłem. Był taki drobny... Bałem się, że niechcący go skrzywdzę.

- To nasz starszy syn. A ten tutaj jest młodszy, ale znacznie bardziej kłopotliwy. Zresztą... sam zobaczysz.

Następnie mój alfa odsunął nieco materiał na drugim zawiniątku i już po chwili mała rączka zaczęła wymachiwać w powietrzu.

To maleństwo miało cerę bialutką jak moja, ale za to włosy czarne jak noc. Był też głośny i znacznie bardziej... ruchliwy. Przytuliłem go do siebie, a ten jakby nieco się uspokoił.

- To dwie zdrowe i silne alfy.

- Alfy? Ale... skąd wiesz? Są tacy malutcy...

- Oj nie. Omegi rodzą jeszcze mniejsze. Andrea twierdzi, że nie są też betami. To alfy.

- Alfy... jak ty. Może to i lepiej. Omegi mają trudniej czyż nie? A oni... urosną duzi i silni... będą opiekować się słabszymi. Jak ich tata alfa.

- Dyara... byłeś taki dzielny. Tak dobrze sobie poradziłeś. Jestem z ciebie dumny.

- Dzielny? Myślałem, że umrę. Chyba w całym lesie było mnie słychać.

- Wiem, że to było ciężkie. Tym bardziej cię podziwiam. Spójrz tylko. To nasze maleństwa. Są tutaj dzięki tobie.

Nasir delikatnie pogładził główkę starszego z naszych synów a później plecki młodszego.

- Ten młodszy przysporzy nam problemów. Już to czuję.

Zaśmiałem się po usłyszeniu proroczych słów mojego alfy.

- A skąd taki pomysł?

- Matka mówiła mi, że taki byłem, jak się urodziłem. Głośny. Niespokojny.

- Ach tak?

- Tak. A później było tylko gorzej.

- Nie martw się. Jeśli ciebie udało mi się ustawić do pionu to tego maluszka też. Poza tym to moje dzieci. Będą małymi aniołkami tak jak ja.

- Och... tak jak ty. Chyba muszę się oswoić z tą myślą.

Gdybym nie miał moich dwóch maluszków w ramionach, to bym go trzepnął. Teraz musiałem się zadowolić posłaniem mu groźnego spojrzenia.

- Cieszę się, że Dyara najwyraźniej dochodzi do siebie.

- Oj poczekaj, aż naprawdę dojdę do siebie.

- Już nie mogę się doczekać.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Przypomniałem sobie o czymś.

- A gdzie Andrea?

- Odeszła kilka godzin temu. Powiedziała, że młode są zdrowe. Tak samo ty. Dała mi kilka rad. Powiedziała, że damy sobie radę z resztą. To znaczy... ty dasz sobie radę. Oczywiście we wszystkim ci pomogę. Andrea pokazała mi jak przyrządzać dla nich jedzenie. Jedzą mnóstwo. I dużo płaczą. To chyba dobrze. A właśnie! Jedzenie. Dyara musi coś zjeść. Zaraz coś przyniosę.

- Poczekaj.

- Coś się stało?

- Nie. Po prostu... nasze maluszki jeszcze nie mają imion.

- ... Myślę, że to do Dyary należy ostatnie słowo. Ja już podałem swoje propozycje. Co prawda Dyara większość z nich z góry odrzucił.

- Do samego końca myślałem, że będę miał chociaż jedną córeczkę.

- Może następnym razem.

- Hmmmm... Może.

- Więc... Czy Dyara wie jakie imiona wybrać?

- Cóż... Wiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top