Rozdział XV

Mam tego dość... Niech te małe potworki już ze mnie wyjdą... Od dwóch godzin leżę w łóżku i próbuję nie wybuchnąć. Zerknąłem na alfę siedzącego na krześle obok.

- Nasir!

Alfa poderwał się z krzesła. Przysnął i to był jego błąd.

- Co się stało?

- To, że twoje dziecko kopnęło mnie w nerkę. Nie wspomnę, gdzie kopnęło to drugie. Zrób coś z nimi!

- Co na przykład?

- Nie wiem! Zachowaj się jak ojciec! Wzbudź jakiś respekt do jasnej cholery!

Alfa spojrzała na mnie tępo. Usiadł, przysunął się bliżej, wyglądając przy tym na bardzo zdezorientowanego. W końcu zerknął na mnie niepewnie, po czym spojrzał na mój brzuch i zrobił iście groźną minę.

- ... Twoje dzieci już nigdy nie będą cię po tym szanować.

- Więc co mam zrobić?!

- Nie wiem! Przynieś mi maść.

- Którą?

- Na ból pleców.

- ...

- Ta zielona.

- Ale ona śmierdzi.

- Nie gorzej niż ty.

- Wcale, że nie...

- Na Matkę Nasir mam wrażenie, że kręgosłup wychodzi mi bokiem! Jak dla mnie to ta maść może i śmierdzieć rozkładem, przynieś ją do jasnej cholery!

Alfa zrobił urażoną minę i wyszedł, by wrócić po chwili z małym słoiczkiem. Podniosłem się i posłałem mężczyźnie wymowne spojrzenie. Ten grzecznie, ale tak by pokazać, że jest obrażony, otworzył słoiczek i zrobił minę, jakby naprawdę coś się przed nim rozkładało. Nabrał z niechęcią nieco maści, a ja podwinąłem bluzkę, by mógł ją wsmarować. Gdy to zrobił, już po chwili poczułem przyjemne ciepło, które choć trochę złagodziło ból.

- Jak się na to zgadzałem, to nie wiedziałem, że to będzie takie... trudne do przetrwania. To wszystko twoja wina.

- Dyara chciał dzieci.

- Nieprawda. Ty chciałeś pierwszy. To ty mi to wbiłeś do głowy.

- Mówiłem, że możemy poczekać. To Dyara był niecierpliwy. Mam przypomnieć jak kiedyś Dyara rzucił się na mnie i...

- Zamknij się. Dla własnego dobra.

Alfa zmrużył gniewnie oczy, po czym roześmiał się bezczelnie.

- Miło, że chociaż tobie jest do śmiechu.

- Po prostu Dyara strasznie to przeżywa.

- Ciekawe jak ty byś to znosił. Wszystko mnie boli. Czuję się ciężki i nieporadny. No i nie wspomnę już o tych bardziej nieprzyjemnych rzeczach.

- Spokojnie... jeszcze tylko dwa miesiące. Teraz jest najciężej, ale jakoś to przetrwamy.

- Nasir... jak to jest?

- Co takiego?

- No wiesz... Ja nigdy nie byłem nawet przy normalnym porodzie. U wilkołaków pewnie przebiega to trochę inaczej. A u omeg to już w ogóle.

- Oczywiście, że jest inaczej.

- No tak, ale... Jak? Bo mówiąc szczerze, trochę się boję... Jak przebiega poród?

- Cóż... nie wiem dokładnie.

- ... Chwila jak to?

- Nigdy nie byłem przy porodzie.

- ... Ale... wiesz chyba jak odebrać poród.

- Omega rodzi... Trzeba przeciąć pępowinę. Koniec.

Niech Matka obdarzy mnie cierpliwością i siłą, bo chyba zaraz wybuchnę.

- Nasir... Posłuchaj mnie teraz... Jak przebiega poród u omeg? Co się dzieje, gdy omega rodzi?

- Zazwyczaj jest przy niej inna omega. Alfy rzadko są obecne. Omegi wolą, gdy w tym czasie są obok inne omegi... zazwyczaj bardziej... doświadczone.

- Chcesz mi powiedzieć, że będę całkiem sam?

- Nie! Ja będę przy tobie.

- I będziesz bezużyteczny!

Zrobił taką minę, że gdybym nie był wściekły, pomyślał bym, że poczuł się urażony.

- Pomogę. Poród jest prosty. To natura. Dyara sobie poradzi.

- Nie mów mi, czy dam, czy nie dam sobie rady! A co jeśli coś pójdzie nie tak?

- A co miałoby się wydarzyć?

- Mnóstwo rzeczy! Dziecko może być ułożone w złej pozycji! Sam nie wiem! Myślałem, że masz, choć podstawową wiedzę!

- Podstawową mam.

- To, że wiesz, skąd wychodzi dziecko, nie znaczy, że masz jakąś wiedzę! O Matko... co ja zrobię...

- Spokojnie. Dyara nie musi się denerwować. Omegi od pokoleń rodzą dzieci. Dyara jest silny i zdrowy więc poradzi sobie z łatwością. A ja będę przy tobie i...

- Nie chcę cię! Chcę akuszerkę! Albo jakąś omegę! Kogokolwiek tylko nie narwanego alfę, który wie jak zrobić dzieci, ale nie wie, jak działa poród!

- ... Dyara nie denerwuj się. Nie wolno ci się denerwować.

Posłałem Alfie najbardziej zabójcze spojrzenie, na jakie było mnie stać. Chciało mi się płakać... aczkolwiek to chyba była wina wahań nastroju.

- Jak mam się nie denerwować? Boję się. Nigdy nie widziałem porodu, ale raz pewien słyszałem. Cała wioska go słyszała. Ta kobieta darła się, jakby ktoś patroszył ją żywcem. Jak mam się nie bać?

- Spokojnie... Jeśli Dyara uważa, że nie poradzi sobie sam i pragnie akuszerki, sprowadzę dla Dyary akuszerkę.

- Naprawdę? Ale... skąd?

- Wilki czasem żyją w mniejszych a niekiedy w większych stadach. Czasem zdarzają się samotne rodziny takie jak my. W każdym razie wszyscy mimo dzielących nas różnic jesteśmy wielką wspólnotą. Zwłaszcza gdy w grę wchodzą słabsze jednostki. Starsi, dzieci, kobiety czy omegi. Pomagamy sobie w miarę możliwości. Nigdy nie odwracamy się plecami od słabszych. Tak, więc jeśli znajdę stado i poproszę o pomoc akuszerki, nikt mi nie odmówi. Wręcz przeciwnie. Każde narodziny są powodem do radości.

- A gdzie znajdziesz jakieś stado? Przecież podobno jesteśmy daleko od innych wilkołaków.

- Wystarczy zagłębić się w las i zawołać. Mamy czuły słuch, a gdy nasi słyszą wycie o pomoc, nie ignorują go.

- Więc... udasz się do lasu i będziesz wył, aż ktoś cię usłyszy?

- Tak. Niekoniecznie będzie to stado, ale wystarczy jakiś zwiadowca. Jeśli poproszę o przysłanie akuszerki, pomogą mi.

- ... Ale... ile to może potrwać?

Brunet zamyślił się. Przekrzywił przy tym lekko głowę.

- Myślę, że... dwa... w najgorszym wypadku trzy tygodnie. Śnieg mnie spowolni jednak najcięższy okres zimy już się skończył. A przynajmniej nam taką nadzieję.

- Więc... musiałbym zostać sam na dwa lub nawet trzy tygodnie?

- Niestety tak. Dlatego myślałem, że Dyara będzie wolał, bym został.

- ... To... dużo czasu.

- To miejsce jest bezpieczne. Dyara nie musi się bać, że ktoś je znajdzie. Jednak... Dyara musiałby poradzić sobie sam przez tak długi czas. Wilki mogą polować. Jeśli mnie nie będzie, będą przynosić zdobycz dla Dyary. Nie zabraknie ci pożywienia. Jednak... nie będzie mnie, by pomagać. Dlatego niech Dyara się zastanowi. Zrobię, co zechcesz.

- Ja... boję się. Boję się, że nie dam rady. Jestem mieszańcem. Co, jeśli przez to coś pójdzie źle? Nie zniosę, jeśli moim dzieciom coś się stanie. Poradzę sobie sam przez kilka tygodni, więc proszę, sprowadź tu kogoś, kto się na tym zna.

- Dobrze. Dyarze zostało...

Stwierdziłem, że nie będę się nad nim znęcał, zwłaszcza że i tak policzy źle.

- Jeśli miałbym urodzić w terminie to od sześciu do ośmiu tygodni.

- Dobrze... Więc wyruszę jeszcze w tym tygodniu. Lepiej byśmy mieli gościć ją kilka tygodni, niźli miałaby przybyć za późno.

- Dobrze... jakoś sobie poradzę, gdy będę sam.

- Oczywiście, że tak. Będę się martwił... ale Dyara na pewno sobie poradzi. Narąbię zapas drwa i przyniosę całą beczkę wody, by Dyara nie musiał wychodzić i miał wszystko na miejscu.

- Gdybym nie był mieszańcem, żylibyśmy w stadzie. Nie byłoby takiego problemu.

- Nie. To nie wina Dyary. Gdybym nie odszedł ze stada jako upokorzony zdrajca, mógłbym zaprowadzić cię do mojego stada. Tam miałbym wysoką pozycję jako najbliższa rodzina przywódcy. Nikt nie śmiałby, chociażby spojrzeć na ciebie nieprzychylnie. Ja jednak dałem się pokonać, upokorzyć i odszedłem zniesławiony.

- ... Nie możesz tam wrócić? Do swojego domu?

- Mógłbym. Jednak w momencie, w którym postawiłbym nogę... czy łapę na terenie stada... znalazłbym się na terenie mojego brata. Musiałbym z nim walczyć. Byłyby trzy wyjścia. Zginąłbym. Pokonałbym go i został nowym przywódcą stada lub co mało prawdopodobne on by wygrał, jednak oszczędziłby moje życie i pozwolił odejść. W każdym razie żadna z tych opcji by mnie nie uszczęśliwiła.

- A inne stada?

- To jak hazard. Nie wiesz, na co trafisz. Jeśli jednak nasz dom ci nie wystarcza... w przyszłości możemy poszukać stada.

- ... Nie. Nie potrzebuję nikogo oprócz ciebie.

- I akuszerki.

- I akuszerki.

Nasir posłał mi szeroki uśmiech i ucałował mnie w czoło.

- Zdrzemnij się. Zacznę przygotowywać wszystko do mojej podróży.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top