Rozdział XLIX
Lilla została z chłopcami. Noego nie było. Wysłano go na patrol. Codziennie co najmniej trzy wilki (alfy i silne bety) patrolują okolice wioski. Sprawdzają, czy ktoś nie wkroczył na teren stada. Wioska może i była mała, ale stado za swoje terytorium uważało też kilometry lasu wokół niej. Dzisiejszego dnia przypadła kolej Noego.
Nie podobało mi się to zbytnio. Wolałem, gdy alfa był w pobliżu. Po prostu czułem się bezpieczniej. Noe był silny. Mógłby mnie obronić. Nie wiem do końca przed czym... ale ta omega we mnie wierzyła, że alfa zapewnia bezpieczeństwo. To był jednak tylko głupi obiad. Nie jakaś niebezpieczna bitwa. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Zapukałem do drzwi i czekałem aż Sena mi otworzy. Jakież było moje zdziwienie, gdy to nie ona to zrobiła. Otworzył mi chłopak. Miał gęste, lekko kręcone, rude włosy i wielkie, ciemnobrązowe oczy, okolone niezwykle długimi, ciemnymi rzęsami. Był śliczny... i płochliwy jak sarenka. Lekko się kulił, jakby się mnie bał. Nie miałem wątpliwości, kim jest.
- Ascal... prawda?
- T-tak. Pan jest Dyara?
- Tak to ja. Miło mi cię poznać. Jestem tu już ponad tydzień, a nie miałem okazji cię spotkać.
- Przepraszam.
- Za co? Przecież to nie twoja wina.
- Ja... Och. Zapraszam. Zapraszam do środka. Mój... To znaczy, Alfa już czeka.
Wszedłem do środka, ale nie ruszyłem w stronę jadalni.
- Czy dzisiaj też to ty przygotowywałeś posiłek?
- Ja... Tak. Zawsze gotuję.
- Musisz podzielić się ze mną przepisem na tę pieczeń. Była doskonała. Jak sprawiłeś, że dziczyzna była taka miękka?
- To... Ja... To długi proces.
- W takim razie kiedyś musimy się spotkać i go omówić. Nie jestem zbyt dobrym kucharzem... tak sądzę. Z chęcią się trochę podszkolę. W zamian mogę dać ci kilka porad w sprawie ziół.
- Ziół?
- Tak. Wiesz, niektóre można stosować w kuchni. Sprawiają, że dania są smaczniejsze i zdrowsze.
- Ja... Z chęcią.
- Co dobrego dzisiaj przygotowałeś?
- Dzisiaj jest sarnina. Duszona.
- Lubię sarninę.
- To... Cieszę się, że wybrałem sarninę.
Chłopak uśmiechnął się do mnie po raz pierwszy, a ja natychmiast odwzajemniłem uśmiech.
- Mam dwóch synów. Odwiedź nas kiedyś ze swoją pociechą.
W końcu... są kuzynami. Ciekawe czy Ascal zobaczy między nimi podobieństwo. Ciekawe czy spojrzy na moje dzieci i zobaczy w nich Nasira. Może nie powinienem mu tego proponować... ale chcę wyciągnąć stąd tego biedaka. Choćby na chwilę.
- Chodźmy już proszę. Podałem już dania. Pan Raven czeka.
- Sena też już jest?
- Och... Pani Sena jest chora.
- ... Chora?
- Tak. Śpi w swoim pokoju. Niestety nie będzie wam towarzyszyła. Ja będę się nią zajmować.
Więc będę z Ravenem sam... Nie podoba mi się ten obrót zdarzeń. No dobrze... Nie mam wielkiego wyboru. Już za późno by samemu symulować chorobę.
- Dobrze. Trafię do jadalni. Dziękuję. I mam nadzieję, że wkrótce znów się zobaczymy.
- T-tak. Ja też.
Do jadalni wszedłem pewnym krokiem. Nie chcę, by dostrzegł we mnie jakąś słabość. Mam wrażenie, że jest osobą, która natychmiast by to wykorzystała.
- Witaj Alfo.
- Witaj Dyara.
Ku mojemu zaskoczeniu mężczyzna wstał i podszedł do mnie. Wziął moją dłoń i ucałował jej wierzch. Miałem ochotę umyć po tym ręce.
- Siadaj proszę.
Poprowadził mnie do krzesła... obok siebie. Sam zasiadł u szczytu stołu jak zwykle. W pomieszczeniu unosił się już przyjemny zapach mięsa.
Muszę przyznać, że Ascal jest naprawdę utalentowanym kucharzem. Chyba tylko on mógłby sprawić, że w takiej sytuacji skupiałbym się głównie na jedzeniu. Cóż... Ravenowi nie umknęło to, jak spoglądam na półmisek z sarniną.
- Pozwól, że ci nałożę.
Nie czekał na moje pozwolenie. Odkroił mi duży i soczysty kawałek. Nałożył też nieco ziemniaków. Nie były gotowane tylko pieczone. Wszystko polał gęstym sosem. To może i by mi zaimponowało... gdyby sam to przyrządził. Ja jednak wiedziałem, że zrobiła to omega, której złamał serce. Którą upokorzył i którą się wysługuje.
- Wygląda przepysznie.
- Zapewniam, że tak też smakuje.
Na szczęście mogłem skupić się na jedzeniu. Podczas posiłku pytał jedynie o mało istotne rzeczy. Jak się czuję. Czy podoba mi się wioska. A także jak moje zdrowie oraz czy nie czuję się samotny. Dwa ostatnie pytania nieco mnie zaalarmowały. Miałem wrażenie, że mają jakieś ukryte dno. Teraz jednak jeszcze nie potrafiłem dojść do tego, o co mu właściwie chodzi.
Był dla mnie zbyt miły. Owszem wiele osób w stadzie było dla mnie znacznie bardziej serdeczna. Jednak wiedziałem, że to szczere i wynika z dobroci ich serc. Raven nie był z natury miły. Chciał czegoś ode mnie, a ja nie wiem czego.
A co jeśli... Co, jeśli on wie? Wie, że jestem omegą Nasira i coś planuje? Może chce uśpić moją czujność. Chce, abym mu zaufał... i wyjawił prawdę. O tym, czego nie wie lub nie jest pewny... To może być to. Jednak... czy na pewno?
Co mogło mnie zdradzić? Może ktoś jednak powiedział mu, że mój syn nie nazywa się Lucien a Linadel. A może zwyczajnie dojrzał w moich dzieciach obraz swego młodszego brata. A może to coś jeszcze innego. Coś, co przegapiłem. Może pomyliłem się w mojej opowieści. Czy to możliwe, że przyłapał mnie na kłamstwie, ale w żaden sposób tego nie okazał?
Nie wiem... i to mnie przeraża. Ponadto... obaj skończyliśmy jeść... A więc przyszedł czas na miłą pogawędkę. Mam nadzieję, że ją przeżyję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top