Rozdział XLI
Podróż nie była taka ciężka. Niemniej chłopcy znosili ją z każdym dniem coraz gorzej. Zaczęli pytać, gdzie jest tata, a ja nie wiedziałem jak odpowiedzieć. Kłamałem. Mówiłem, że niedługo do nas dołączy. Ciągle powtarzali też, że chcą do domu. Ale my już nie mamy domu. Łowcy na pewno przeszukali go i zabrali wszystko, co cenne. Może doszczętnie go zniszczyli.
Znów nie miałem nic oprócz tego, co nosiłem na sobie. Przynajmniej tym razem miałem dobre buty i ciepły płaszcz. A także piękny pierścień na serdecznym palcu. Miałem też dwójkę dzieci. Nie byłem sam. Jednak było mi chyba jeszcze ciężej.
Dlaczego znów wszystko musiało się zawalić? Mój alfa był gdzieś daleko a szanse, że go odzyskam, z każdym dniem malały. Chłopcy mieli dość zimna i naprędce przygotowanych nad ogniskiem posiłków. Chcieli zjeść obiad w ciepłym domu. Chcieli zobaczyć swojego ojca. Byli jeszcze tacy malutcy. Nie wiem, jak to znosili. Czy zwykłe ludzkie dzieci dałyby radę? Na pewno nie. To przez wilczą krew są tacy silni.
Kolejne dni mijały powoli. Reszta wilków trzymała dystans. Tylko Noe nie odstępował mnie na krok. Nadal próbował... sam nie wiem... być pomocny. Zapytałem go któregoś dnia, dlaczego tak się stara. Stwierdził jedynie, że lubi pomagać. Nadal nie do końca mu ufałem... Ale potrzebowałem jakiegoś towarzysza, aby nie oszaleć. Poza tym... dobrze byłoby mieć sojusznika w nowym miejscu. To jego stado. Ja będę kimś nowym. Noe może nas do niego wprowadzić. Przełamać lody. Byłem pewien, że ze swoim sympatycznym usposobieniem jest powszechnie lubiany.
Czasem gadał z pozostałymi wilkołakami. Jeden z nich ten największy odłączył się od nas i udał się do wioski, by powiadomić o naszym przybyciu.
Im bliżej naszego celu byliśmy, tym bardziej się denerwowałem. Miałem złe przeczucie. Po prostu... coś wewnątrz mnie mówiło mi, że wbrew temu, co mówi Noe, nie czeka mnie tam miłe powitanie. To było jednak jedyne miejsce, gdzie mogłem szukać pomocy.
Ponadto Yurel w końcu się oszczeniła. Zatrzymaliśmy się na jeden dodatkowy dzień, by dać jej dojść do siebie. Jako, że samotnie nie miała szans zająć się szczeniętami, Noe przygotował dla nich wygodny kosz, aby móc ich przenieść. Była ich trójka. Dwóch chłopców i dziewczynka. Sira i Linadel byli nimi zachwyceni. Dzięki temu na chwilę zapomnieli o wszystkich problemach.
Siódmego dnia tak jak zapowiedział Noe, dotarliśmy do wioski. Szczerze mówiąc, myślałem, że zobaczę namioty, może jakieś małe chatki. Tak wyglądały 'wioski' koczowniczych ludów ze Wschodu. Kiedyś żyłem wśród jednego z tamtejszych plemion.
Tutaj nie zobaczyłem namiotów a prawdziwą wioskę. Niewielką i skrytą wśród drzew... ale na pewno nie można tego nazwać obozem.
Chatki były raczej niewielkie... a przynajmniej nie większe od tej, w której do tej pory mieszkaliśmy z Nasirem. Były też rozsypane pośród drzew. W centrum las wykarczowano, tworząc coś w rodzaju placu. Gdyby była to ludzka wioska, znajdowałaby się tu rynek. Naliczyłem około dwudziestu domów, ale możliwe, że było ich nieco więcej. Największy z nich znajdował się przy placu. Nie odstawał zbytnio od reszty. Pewnie miał dwa... może trzy pokoje więcej. Jednak ewidentnie należał do Alfy tego stada.
Jak w prawdziwym miasteczku byli tu też ludzie zajmujący się codziennymi sprawami. Wszyscy jednak patrzyli na nas, gdy zmierzaliśmy w stronę dużego domostwa. Były tu kobiety i dzieci. Starsi i młodsi. No i... wilki. Dużo wilków. To były zwykle wilki odgrywające taką rolę jak Mirra, Ziego, Yurel, Kaza i Etal dla nas. Teraz miałem już tylko Yurel. No i jej maleństwa.
Słyszałem też zwierzęta hodowlane. No i wilkołaki najwyraźniej handlowały między sobą. To było chyba coś w rodzaju handlu wymiennego. Widziałem też wiele ludzkich przedmiotów. Podejrzewam, że z ludźmi też handlują. Rozbawiła mnie ta myśl. Z jakiegoś powodu wydawało mi się to zabawne. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że żyją bliżej wilków, niż im się wydaje.
Gdy dotarliśmy pod drzwi domu Alfy, Noe kazał mi poczekać. Sam wszedł do środka chyba by zapowiedzieć nasze przyjście. Nie wiedziałem, jak właściwie powinienem zachowywać się przed takim Alfą. Czy oni są jak odpowiednik ludzkiego króla? Czy powinienem przed nim klęknąć? Mogłem o to zapytać, ale... Noe domyśliłby się, że coś jest nie tak. Wie, że nie żyliśmy w stadzie, ale nie wie, że ja nigdy do żadnego nie należałem. To byłoby podejrzane. A jeszcze nie chciałem zdradzać prawdy o sobie. Jeszcze nie.
Gdy Noe wrócił, trudno mi było rozszyfrować jego wyraz twarzy. Mam nadzieję, że wielki pan Alfa nie był w podłym nastroju.
- Możecie wejść. Alfa chce natychmiast z wami porozmawiać. Ja też przy tym będę, więc nie martw się.
- Nie martwię się.
- To... To dobrze.
Noe otworzył przede mną drzwi, a ja wszedłem do środka. Wilkołaki, które nam towarzyszyły, zapewne wróciły do swoich domów, by zmienić się w ludzi. Zostałem więc tylko z Noe. No i oczywiście z moimi dziećmi. Wziąłem ich za ręce i ruszyliśmy za ciemnookim alfą. Poprowadził nas do kolejnych drzwi, ale tym razem pierwszy wszedł do pomieszczenia.
- Alfo.
Noe jedynie lekko pochylił głowę. Stwierdziłem, że to zapewne wystarczy. Gdy wszedłem do środka, zrobiłem to samo. Przy okazji dyskretnie rozejrzałem się po pomieszczeniu.
Było dość spore. Większe niż główna izba w naszym domu... Pełniło też rolę czegoś w rodzaju... zapewne sali audiencyjnej. Nie było tu żadnych mebli. Jedynie świeczniki i duża, okrągła, słomiana mata. Była jednak wykonana bardzo kunsztownie. Wypleciono na niej różne wzory między innymi biegnące w koło wilki. Alfa siedział na podwyższeniu. Nie na tronie a na zwykłym krześle. Dopiero gdy podniosłem wzrok, mogłem dokładnie mu się przyjrzeć.
Zamarłem na moment. Mężczyzna był wysoki... i umięśniony. Na szyi nosił wisior z wilczym zębem, a ubrany był prosto. W brązową koszulę, proste spodnie i futrzaną kamizelkę. Gęste, ciemnobrązowe włosy opadały mu na ramiona. Twarz miał przystojną, ale bardzo... surową. Złote oczy spoglądały na mnie badawczo i bez krzty ciepła. Miał też brązowy odcień skóry. Sira i Linadel się go bali. Cofnęli się i schowali za mną.
- Jak ci na imię?
- ... Jestem Dyara.
- Dyara... to Wschodnie imię.
- Tam mam swoje korzenie. Jednak wychowałem się na północy.
- Rozumiem... Więc łowcy zaatakowali was na waszej własnej ziemi?
- Przyszli w nocy. Udało nam się uciec, ale mój alfa...
- Przykro mi. To smutne widzieć tak młodą wdowę.
Zacisnąłem zęby i powstrzymałem jakoś słowa, które cisnęły mi się na usta.
- Mój alfa żyje.
- ... Skoro tak twierdzisz.
- Żyje i potrzebuje pomocy.
- Jesteś omegą... rozumiem więc, że nie jesteś w stanie pojąć pewnych rzeczy.
Patrzy na mnie z góry. Jebany alfa...
- Twój partner nie żyje lub wkrótce zginie. Omegi z naszego stada z chęcią cię przyjmą. Mamy kilka wdów. Ich obecność na pewno przyniesie ci ukojenie. Widzę też, że masz młode...
Gdy spojrzał na Sirę, ten mocniej ścisnął moją rękę.
- To alfy czyż nie? Doprawdy... Dwie alfy. Jak im na imię?
- Sira i... Lucien.
Noe zerknął na mnie, ale nie odezwał się. Za to byłem mu chyba najbardziej wdzięczny.
- Sira i Lucien... mam córkę w ich wieku. Ja jestem Raven. Przywódca tego stada. Dobrze... Nie wygnamy was. W tak trudnych czasach musimy sobie pomagać. To będzie wasz nowy dom. Możesz odejść. Noe się tobą zajmie. Znajdzie wam jakiś kąt.
- ... Dziękuję.
Czułem na sobie jego spojrzenie, gdy wychodziliśmy. Mam nadzieję, że nie wyczuł mojego strachu... ani gniewu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top