Rozdział XIV

Jadłem zupę. Po prostu jadłem zupę. Gdy spojrzałem przed siebie, napotkałem spojrzenie mojego alfy. Bezczelnie się gapił. Od godziny jest jakiś milczący i tylko się we mnie wpatruje.

- Nasir do jasnej cholery, o co ci chodzi?

Alfa przełknął ślinę, odwrócił na chwilę wzrok, zastanowił się nad czymś, po czym ponownie na mnie spojrzał.

- Skąd znasz... takie rzeczy?

- Słucham?

- Wziąłeś go... do ust. Skąd... skąd w ogóle taki pomysł?

Och... więc on po prostu... dalej to przeżywał.

- Od mężczyzn z karczmy.

Nasir nieźle się nastroszył. Gdyby był wilkiem, to zjeżyły grzbiet. Jakoś tak potrafiłem to sobie wyobrazić.

- Jak to od mężczyzn!?

- ... Nie no, nie tak bezpośrednio. Po prostu jak się upiją, to gadają o różnych... sprośnych rzeczach. I to głośno. Więc usłyszałem o tym.

Alfa wydawała się nieco uspokojony jednakże wciąż lekko niepewny. Trochę mi się to podobało.

- Czyli... nikt nigdy nie robił ci czegoś takiego?

Brunet zaprzeczył ruchem głowy, a ja poczułem nutkę satysfakcji. Nasir miał przede mną kilku partnerów, ale najwyraźniej tylko ja zapewniłem mu takie doświadczenia.

- To było... dość... przyjemne.

- Podobało ci się?

Przysiągłbym, że wilkołak się speszył. Urocze.

- To... Tak. Podobało mi się.

- Świetnie. A teraz jedz zupę.

Wróciłem do swojego posiłku, a Nasir zajął się swoim. Nie minęły dwie minuty, a mężczyzna znów wpatrywał się we mnie w ten specyficzny sposób.

- No, o co ci chodzi?

- Bo... Jak mogłeś wziąć go do ust?

- Przecież podobało ci się.

- Tak... ale teraz za każdym razem jak otwierasz usta...

- Wiesz co, może nie kończ.

- ... To podniecające.

- Nasir!

- To nie moja wina! Po prostu... nie mogę wybić sobie tego obrazu z głowy.

- ... Świetnie. Stworzyłem potwora.

- Ludzie są dziwni.

- Wilkołaki też pewnie robią jakieś dziwne rzeczy. Jak na przykład seks w środku lasu.

- To normalne! Sama natura.

Jakoś tak nie miałem ochoty tego komentować. Przyznam, że sam nawet polubiłem robienie tego pod chmurką... Niemniej nie zamierzam tego przyznawać.

Zająłem się moją zupą. Była dobra. Nasir coś tam jeszcze nie dowierzał przez resztę posiłku. Ostatecznie stał się tak oderwany od rzeczywistości, że kazałem mu pozmywać, a ten się zgodził. Świetnie. Mniej pracy dla mnie.

***

Ojciec nigdy nie mówił mi, że bycie głową rodziny jest takie trudne. Nie mówiąc już, o byciu ojcem. Tak... to było wymagające. A przecież moje dzieci jeszcze nie przyszły na świat. Moja omega sama w sobie była wymagająca. On i dwoje szczeniąt to nie lada problem. Dyara jadł chyba tyle, co ja. A może więcej? W każdym razie może i nie miał już dziwnych zachcianek, niemniej stał się dość wybredny. Denerwował się, gdy wyręczałem go w obowiązkach, jednak nie mogłem pozwolić mu się przemęczać. Tak więc nie dość, że miałem dodatkowe obowiązki to jeszcze obrażoną omegę.

To jednak nieistotne, dopóki Dyara jest cały i zdrowy. Moja omega dużo je i to też dobrze. Młode będą silne. Noce robiły się już zimne, dlatego postanowiłem narąbać drwa na opał. Dyara lubił ciepło. Poza tym i tak potrzebuje drew do gotowania nad paleniskiem. Ciekawe co dziś na obiad...

Przyzwyczaiłem się do tych skomplikowanych dań, które robi. Były... smaczne. Teraz z trudem przełykałem świeże mięso. Wolałem, by Dyara je najpierw przyrządził. Było wtedy znacznie smaczniejsze.

Wyczułem moją omegę, nim jeszcze go zobaczyłem. Wyszedł zapewne na krótki spacer. Wiem, że nie lubi siedzieć w domu zbyt długo. Przyjrzałem się mu, upewniając się, że jest dostatecznie ciepło ubrany. Niedługo zacznie się grudzień. Lada dzień spadnie śnieg.

Pomachał mi, a ja odpowiedziałem tym samym gestem. Mirra i Ziego podbiegli do niego. To byli jego ulubieńcy. Za bardzo rozpieszczał tę dwójkę.

Wróciłem do rąbania drewna. Chciałem skończyć to w miarę szybko i zdążyć jeszcze przynieść trochę wody przed zmrokiem. Wpadłem w rytm. Szło mi bardzo sprawnie. Aż do momentu, w którym moja wilcza część nie wyrwała mnie z niego. Była zaniepokojona, a źródłem musiała być tylko moja omega.

Odrzuciłem siekierę na bok i szybko wyszukałem go wzrokiem. Dyara... kulił się lekko... ręce trzymał na brzuchu... Mój wilk poruszył moim ciałem, nim ja to zrobiłem. Błyskawicznie znalazłem się przy mojej omedze. Warknąłem na Ziego, który skakał na Dyarę. Wilk podkulił ogon i odbiegł.

- Dyara?! Dyara kochany...

Spojrzał na mnie... zaskoczony. Nie wydawał się przestraszony... chyba nie odczuwał bólu... Trochę się uspokoiłem, jednak dalej nie wiedziałem, co się dzieje. Wszystko było dobrze więc... czemu coś miałoby się teraz stać? A co jeśli... może któryś z wilków skoczył na niego podczas zabawy. Ziego jest nieostrożny i nadpobudliwy jak szczeniak. Co, jeśli uderzył Dyarę w brzuch lub...

- Nasir? Nie rób takiej miny... wszystko w porządku.

Dyara wyprostował się, ale nadal trzymał dłonie na wypukłym brzuchu.

- Coś się stało prawda? Czy coś cię boli? Może...

- Cisza. Czekaj.

Omega westchnął i złapał mnie za rękę. Przyciągnął ją do siebie i ułożył na brzuchu. Przez chwilę nic się nie działo, jednak w końcu poczułem delikatny ruch.

- To...

- Trochę mnie zaskoczyło. To tyle. Wcześniej czułem je tak... delikatnie. Teraz dostałem niezłego kopniaka.

- Ruszają się...

- Oczywiście, że się ruszają. Może chcą coś nam przekazać. Na przykład, że są głodne.

- A co takiego sobie życzą?

- Niech tym razem ich tatuś alfa wybierze. Na pewno jego wybór przypadnie im do gustu.

- Dobrze. Upoluję coś dużego i tłustego. Dla moich trzech maluszków.

- Ja też zaliczam się jako maluszek? Nie wiem, czy zauważyłeś, ale ostatnio trochę mi się urosło.

- Hmmm... nie. Gdy tak teraz patrzę... Dyara jest bardzo szczupły. To robi ze mnie złego alfę. Muszę cię trochę podtuczyć.

- Już mnie wystarczająco podtuczyłeś. Przez ciebie nie mogę się już nawet przysunąć blisko do stołu, bo brzuch mnie blokuje.

- Nie. Dyara dalej jest moją drobniutką omegą.

- ... Może nie jesteś wcale taki głupiutki. Wiesz, kiedy nie przyznawać mi racji. Zmykaj. Naprawdę robię się głodny.

Moja omega przyciągnęła mnie i pocałowała w usta. Dyara smakuje jak... jak maliny. Słodko. Uśmiechnął się do mnie, a ja zakochałem się w nim po raz kolejny. Zapewne już dziesiąty tego dnia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top