Rozdział XCVII
Usłyszałem, że ktoś się zbliża. Nie próbował się skradać, a więc nawet nie drgnąłem. Ktokolwiek to był nie stanowił zagrożenia. Skupiłem się na tafli wody przede mną.
Rzeka w tym miejscu płynęła spokojnie. To było doskonałe miejsce do łowienia ryb. Dyara zażyczył je sobie dziś na obiad. Chłopcy też je lubią. Poza tym... moja omega potrafi je doskonale przyrządzić. Ciągle mówi o tym, jak dobrze gotuje Ascal, jednak moim zdaniem kuchnia Dyary jest przepyszna. Prostsza, ale wyśmienita. Niczego jej nie brakuje. Lubię te wszystkie zioła, które tam dodaje. Sprawiają, że smak jest taki intensywny i różnorodny.
Ryby chwilowo omijały haczyk, nieznajomy natomiast najwyraźniej przyszedł tu z mojego powodu. Mężczyzna usiadł obok mnie, a kątem oka zobaczyłem biel jego włosów.
- Co cię do mnie sprowadza Eliasie?
- Chciałem z tobą porozmawiać. Powiedziano mi, że tutaj cię znajdę.
- Ze mną jako Alfą stada czy ze mną jako alfą twojego syna?
- Z tobą jako partnerem Dyary.
- Rozumiem. Dyara potrzebuje czasu. Jest uparty i charakterny. Nie lubi, gdy coś mu się każe lub próbuje do czegoś nakłonić. Sam wyciągnie do ciebie rękę... w swoim czasie.
- Zauważyłem, że jest... bardzo...
- Zadziorny? Bezczelny?
- Niezależny. W pewnym sensie.
- O tak. To też.
- Zamierzam cierpliwie czekać. Nie zasłużyłem na... na nic. Więc zrozumiem, jeśli nigdy mnie nie zaakceptuje.
- O to bym się nie martwił. Jednak na pewno trochę to potrwa. Nawet ze mną... Jesteśmy sobie przeznaczeni, a potrzebowaliśmy miesięcy by... stworzyć jakąś relację.
- Nasir... Dziękuję ci.
- Za co?
- Za to, że się nim zaopiekowałeś. Za to, że dałeś mu dom. Wygląda na tak... szczęśliwego. Nie wiem praktycznie nic o jego przeszłości, ale tylko po tym, co słyszałem, mogę stwierdzić, że było mu bardzo trudno. Ja byłem sam, bo tak wybrałem. On był sam, bo nie miał nikogo. Powinienem być przy nim. Na szczęście znalazł ciebie.
- Dyara i ja... Kocham go. Naprawdę go kocham. Dyara jest sensem mojego życia. Niejednokrotnie prawie go straciłem. Zrobię wszystko by go ochronić. Jego i nasze dzieci. Nie pozwolę, by ktokolwiek go skrzywdził.
- Wierzę ci. Wierzę, że jest w dobrych rękach.
- Teraz... Teraz tak. Jednak... dość późno zrozumiałem, kim dla mnie jest. Gdy go spotkałem... Skrzywdziłem go... Żałuję tego... Niczego tak bardzo nie żałuję. Wstydzę się tego i nienawidzę się za to. Nie mogę jednak zmienić przyszłości. Zraniłem go głęboko... A on mi wybaczył. Wybaczył mi... w pełni. Wiem, że już o tym nie myśli. Zapomniał o tym. Ja nigdy o tym nie zapomnę. Zawsze będę pamiętał o tym, jak go skrzywdziłem. Całe życie będę próbował jakoś mu to zadośćuczynić. Już nigdy go nie zranię. Dam mu szczęście. Bo on jest moim szczęściem. Radością mojego życia. Chcę, aby się uśmiechał. Obiecuję ci, że Dyara będzie ze mną bezpieczny i szczęśliwy. Nie będę jednak ukrywał, że nie zawsze traktowałem go tak, jak powinienem.
- ... Co się wydarzyło?
Oczywiście, że o to zapytał. Jest jego ojcem i nawet jeśli zna Dyarę od kilku dni... od razu poczuł jakąś więź. Elias był tym rodzajem alfy. Gdyby znalazł Dyarę cztery lata temu, nim połączyło nas uczucie... Gdyby odnalazł Dyarę skrzywdzonego i złamanego... zabiłby mnie. Rozszarpał na strzępy. Nawet teraz patrzył na mnie inaczej. Niepewnie... z pewnym dystansem. Ma prawo wiedzieć. A ja nie mam prawa tego ukrywać.
- Gdy spotkałem Dyarę, od dawna byłem na wygnaniu. Byłem zgubiony i... powoli zaczynałem zatracać się w tym wszystkim. To mnie jednak nie usprawiedliwia. Znalazłem Dyarę i od razu wiedziałem, że jest mój... Że jest moją omegą. A on... nie podzielał tego uczucia. Jest mieszańcem i pod wieloma względami był inny. Właśnie miał przejść swoją pierwszą ruję. A ja byłem zbyt... Niecierpliwy. Zbyt rozgoryczony tym, że moja omega nie czuje tego, co ja. Zachowywałem się... jak mój brat. Tak naprawdę moje zachowanie niczym nie różniło się od tego, co próbował zrobić Raven. Zachowałem się jak dzikie zwierzę. Uważałem, że coś mi się należy, więc to brałem. Zmusiłem go. Wziąłem wbrew jego woli. Nie raz. Skrzywdziłem go wielokrotnie nim... nim dotarło do mnie, co robię.
Wyczułem gniew Eliasa. Spojrzałem mu prosto w oczy. Do tej pory jego spojrzenie zawsze było ciepłe. Teraz jego oczy przypominały dwie bryły lodu. Starał się powstrzymać te emocje.
Rozumiałem go. To było... naturalne. A ja zasługiwałem na jego gniew. Na niechęć, a nawet nienawiść. Skrzywdziłem jego dziecko. Nie miało znaczenia to, że minęło kilka lat, a teraz między mną a Dyarą jest miłość.
Mężczyzna odetchnął głęboko i zamknął na chwilę oczy.
- Mam ochotę... zrobić ci coś.
- Rozumiem. Zasłużyłem.
- ... Dyara jest teraz szczęśliwy. Wystarczy na niego spojrzeć. To po prostu... widać. A ja nie mam prawa kwestionować jego decyzji. Nie było mnie przy nim. Nie wiem, co wtedy czuł. Ani co czuł później. To wasze życie. Ja jestem kimś obcym. Znasz go lepiej. Najwyraźniej zasłużyłeś, by ci wybaczył. Nie będę rozgrzebywał starych problemów, skoro nawet mnie nie dotyczą. Teraz się nim opiekujesz. Poznałem cię jako dobrego człowieka... I za takiego cię uznaję. Dyara jest moim synem, a ja nic dla niego nie zrobiłem. Też popełniałem błędy.
- Dyara jest... Dyara jest wspaniały. Twój syn... Jest mądry, odważny, waleczny, dobry, zabawny... Kochający i czuły. Musisz poznać go lepiej. Jest taki... wyjątkowy.
- Mam nadzieję, że będę miał okazję lepiej go poznać. Jego... moje wnuczęta. Cieszę się, że mój syn założył tak wspaniałą rodzinę.
- Jesteś tu mile widziany. Ty i każdy z twojego stada.
- Dziękuję. Postaram się. Muszę wracać do mojego stada, ale postaram się niedługo wrócić. Nie chcę już niczego przegapić. Muszę wszytko opowiedzieć mojej partnerce. Na pewno zechce poznać mojego syna. Ucieszy się.
- Więc kiedy nas opuścicie?
- Pojutrze.
- ... Uprzedź Dyarę.
- Zrobię to. Może już teraz. Dziękuję za rozmowę... i szczerość.
Mężczyzna wstał. W tej chwili w końcu coś złapało się na haczyk, więc nie miałem czasu, by go pożegnać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top