Rozdział XCIX
Gdy szedłem do mojego domu, mijałem przyjaciół Dyary. Omegi, które asystowały przy porodzie. Nie zatrzymywały mnie, ale gratulowały i posyłały uśmiechy. A więc wszystko jest dobrze. Dyara jest cały i zdrowy. I dziecko też.
Chłopcy szli ze mną, aczkolwiek nie wiedzieli jeszcze, co się stało. Wolałem im nie mówić. Gdyby coś poszło nie tak, tylko niepotrzebnie by się martwili.
Teraz byli lekko zdezorientowani i wiedzieli, że coś się wydarzyło. Byli mali, ale nawet dzieci z łatwością wyczuwają takie rzeczy. Chociażby moje zdenerwowanie. Nawet gdy byłem pewny, że wszystko poszło dobrze, strasznie się stresowałem. Dłonie nie trzęsły mi się tylko dlatego, że trzymałem chłopców.
W końcu dotarliśmy do frontowych drzwi naszego domu. Odetchnąłem głęboko i wszedłem do środka. Droga do sypialni wydawała się wyjątkowo długa. Już zza drzwi usłyszałem ciche rozmowy. Zapukałem delikatnie i wszedłem do środka.
Andrea przestała mówić i lekko skinęła mi głową, po czym wymknęła się z pokoju. Najwyraźniej chciała zostawić nas samych. Nie poświęciłem jej zbytnio uwagi. Teraz centrum mojego świata to Dyara.
Mój omega siedział na łóżku oparty o poduszki. Wyglądał na zmęczonego, ale i szczęśliwego. Trzymał w ramionach małe zawiniątko. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się... tak pięknie. Następnie skupił się na naszych synach.
- Chłopcy chodźcie szybciutko. Muszę wam coś pokazać.
- Tylko ostrożnie.
Wzięli sobie moje słowa do serca. Podszedłem z nimi bliżej, a oni ostrożnie wdrapali się na łóżko i przysunęli nieco do Dyary. Ja usiadłem obok na brzegu łóżka.
Dyara odsunął nieco materiał i przesunął maleństwo tak, byśmy mogli je zobaczyć. Okazało się... naprawdę maleńkie. Mniejsze od chłopców gdy ci się urodzili.
- Linadel, Sira... to wasz młodszy braciszek.
Chłopcy oniemiali. Wpatrywali się w maluszka szeroko otwartymi oczami i z szeroko otwartymi ustami. Nawet nie próbowali się do niego zbliżyć.
Przyjrzałem się mojemu synkowi. Przypominał Sirę. Czarne włosy i jaśniutka cera. Chłopiec jest jednak znaczenie mniejszy i raczej nigdy nie doścignie braci. Chyba... spał.
- Co powiedziała Andrea?
- Że jest zdrowy i silny. Tym razem nie było żadnych komplikacji. Mamy trzeciego syna. Tym razem jednak nie alfę a malutką omegę.
- Tak myślałem... jest taki... Drobniutki. Pamiętam, że Noach też taki był.
- No widzisz... udało ci się. Masz, co chciałeś.
- Dyara ukochany jak się czujesz?
- Boli mnie. Wszystko. Jestem wyczerpany. Mam ochotę po prostu zasnąć. Jednak... nie jest tak źle. Ostatnio obudziłem się po ilu? Dwóch dniach? A teraz mam mojego maluszka w rękach. Chłopcy popatrzcie, czy on nie jest... Sira kochanie, dlaczego płaczesz?
Może to niezbyt dobrze o mnie świadczy, ale na chwilę zapomniałem o moich... starszych dzieciach. Tymczasem Sira naprawdę zaczął płakać.
Gdy na niego spojrzałem, jeszcze jakoś próbował chyba się powstrzymać, ale po chwili ciche pochlipywanie zmieniło się w głośny płacz.
- Sira kochanie chodź do mamy... Co się stało?
Sira przeszedł na czworaka do Dyary i wtulił się w niego. Linadel wyglądał na dość zdezorientowanego. Nie wiedział też, czy skupić się na Sirze, czy może na maluszku. Ostatecznie nad ciekawością wygrała miłość do bliźniaczego brata. Linadel przytulił się do niego i głaskał po głowie. Dyara tymczasem próbował uspokoić Sirę.
Wziąłem od niego malca, by było mu łatwiej. Chłopczyk był tak malutki, że bałem się, że użyję za dużo siły i zrobię mu krzywdę. Był leciutki jak piórko. Miałem wrażenie, że materiały, w które jest owinięty, ważą więcej niż on.
Dyara próbował uspokoić Sirę i w pewnym sensie mu się udało. Chłopiec dalej ciągał nosem i co jakiś czas wyrwał mu się krótki szloch, ale było lepiej. Odsunął się nawet od Dyary, a Linadel puścił brata, jednak dalej uważnie go obserwował.
- Sira powiesz mamie, dlaczego płaczesz?
- Dzidzi...
- To twój mały braciszek doprowadził cię do płaczu? Dlaczego?
- Taki... mały.
Sira próbował pokazać, jak mały jest jego braciszek, ale to tylko sprawiło, że na powrót się popłakał.
- Sira nie płacz... obudzisz Erisa.
- Eli sa?
- Twojego młodszego braciszka. Patrz, jak ładnie śpi.
Sira podszedł do mnie i ukląkł na łóżku obok zawiniątka, które trzymałem w rękach. Chłopiec z wielką ostrożnością dotknął materiału i spojrzał na mnie wyraźnie przestraszony.
- Sira nie bój się. Zobacz, trzymam go. Jest bardzo malutki i trzeba być ostrożnym, ale nic mu się nie stanie.
- Eli za mały. Musi... bzuszka.
Dyara zaśmiał się cicho, a ja się jakoś powstrzymałem.
- Nie kochanie. Wy też byliście tacy malutcy, jak się urodziliście. Zobaczysz, Eris niedługo urośnie. Już poza brzuszkiem mamy.
- Tseba... am. Duzo.
- Spokojnie. Sira usiądź ładnie.
Posłuchał mnie i usiadł na łóżku. Wpatrywał się we mnie z uwagą. Już na szczęście nie płakał. Zamiast tego na jego twarzy pojawił się wyraz kompletnego szoku, gdy położyłem zawiniątko na jego kolanach.
- Trzymaj go. Spokojnie nic mu nie będzie. Nie bój się.
Sira bardzo delikatnie chwycił Erisa. Dziecko na pewno nawet nic nie poczuło przez tę masę materiału. Linadel usiadł obok brata i wpatrywał się w maluszka jak w obrazek. Sira chyba znów był bliski płaczu.
- Co myślicie chłopcy? To wasz upragniony braciszek. W końcu się doczekaliście.
Linadel zastanowił się chwilę, po czym pokazał na malucha.
- Eli.
- Twój braciszek. No dobrze chłopcy. Co wy na to, by dać Erisowi i mamie trochę odpocząć. Przygotujemy coś do jedzenia. Dla maluszka i dla mamy.
- Jeśli mogę złożyć zamówienie...
- No tak zapomniałem, że znalazłem omegę z wymaganiami.
- Dokładnie. Więc... skarbie jak znajdziesz mi coś słodkiego, to przysięgam, że będę dobrą omegę co najmniej do czwartku.
- Tego czwartku?
- Tak.
- ... Czyli do jutra?
- Yhm.
- ... To dobry układ.
Wziąłem od Siry maluszka i podałem go Dyarze.
- Chodźcie. Słyszeliście mamę. Musimy poszukać czegoś słodkiego. Może pójdziemy do Anny. Ona zawsze ma coś słodkiego.
- Ciatka.
- Ciastka. Może jakieś ciasto.
Sira z lekkim oporem, ale w końcu oderwał się od nowo narodzonego brata i poszedł ze mną. Rozumiałem go. Gdyby nie to, że Dyara wydawał się padnięty, też mógłbym siedzieć i wpatrywać się w nich godzinami. W moich synów i w moją wspaniałą omegę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top