Rozdział XC
Miesiąc wcześniej
- To wydaje się trudne.
Ascal spojrzał na mnie w TEN sposób. Zawsze, gdy tak na mnie patrzy, nie wiem co ze sobą zrobić. To po prostu... coś jak podziw w tych wielkich, brązowych oczach. To sprawiało, że czułem się dumny, ale i lekko zakłopotany. Chciałem, aby myślał o mnie dobrze. Chciałem... chciałem zrobić na nim wrażenie.
- Mogę cię nauczyć.
- Dziękuję Noe, ale chyba... chyba ja nie dałbym rady.
- Aby naciągnąć cięciwę, rzeczywiście potrzeba trochę siły, ale są różne rodzaje łuków. Możemy coś dla ciebie dobrać.
- Niech Noach się uczy. Ja nie muszę.
- Byłbyś bezpieczniejszy. Mógłbyś się obronić.
- Ja i tak nie dałbym rady. Gdy dzieje się coś złego, zamieram z przerażenia... albo uciekam. Tak było, gdy Warren złapał Dyarę. Nie wiedziałem co robić. Nie ważne czy miałbym broń i czy potrafiłbym się nią posługiwać. Ja po prostu... nie nadaje się do tego. Jestem... tchórzem.
- To nieprawda. Sprzeciwiłeś się Ravenowi.
- To nie kwestia odwagi. Po prostu... tylko tak mogłem jakoś wesprzeć Dyarę.
- Dużo ryzykowałeś. Do tego potrzebna była odwaga.
Omega nie odpowiedział. Upił nieco soku z drewnianego kubka. Siedzieliśmy przy palenisku. Wciąż lekko się tliło, więc było przy nim ciepło. Ascal zapalił też kilka świec, by rozświetlić pomieszczenie.
Zerknąłem na niego. Na jego profil lekko oświetlony przez ciepłe światło. Zwróciłem uwagę, że jego dłonie są takie... drobne. Jednak w Ascalu wszytko takie było. Od zawsze był jak podręcznikowy przykład doskonałej omegi. Dlatego Raven go sobie upatrzył... i przywłaszczył.
Ascal jest niski i szczupły, ale nie chudy. Wygląda bardzo delikatnie i eterycznie. Jak porcelanowa laleczka. Zwłaszcza przy swojej jasnej, ale rumianej karnacji. Na jego twarzy, gdy się jej przyjrzeć można zobaczyć delikatne piegi. Zwłaszcza na tym słodkim zadartym nosku. Ma przepiękne oczy. Duże i szczere. O pięknym, głębokim odcieniu brązu. Okolone długimi, ciemnymi rzęsami. Gdy je przymykał jak teraz, rzęsy rzucały na jego policzki długi cień.
Wygląda bardzo młodo jak na swój wiek. To przez tę śliczną twarzyczkę w kształcie serca. Nic się w nim nie zmieniło przez te lata. Jego włosy są takie lśniące. Znacznie jaśniejsze od moich. Moje są kasztanowe a jego... jego są jak jesienne liście. Tak słodko kręcą się przy karku. Są dość krótkie i wygląda w nich młodo i uroczo. Czasem zakłada niesforne pasma za ucho. A czasem zakręca je wokół palca chyba całkowicie mimowolnie. Usta ma pełne i zaróżowione, takie... słodkie. Uwielbiam je całować. Są delikatne i miękkie...
A gdy go całuję, zawsze tak bardzo się rumieni. Jest w tym taki nieśmiały i nieporadny. Jakby nigdy wcześniej tego nie robił. Miałem przez to ochotę na... na więcej. Trudno było się powstrzymać, gdy ktoś tak piękny i tak bliski memu sercu był na wyciągnięcie ręki.
Nie chciałem zbytnio na niego naciskać. W końcu to, co łączyło jego i Ravena było... skomplikowane. To on go oznaczył... Między nim a Ascalem powstała więź. Raven niszczył ją przez wiele lat, ale tylko jego śmierć mogła ją rozerwać. A przynajmniej mam nadzieję, że już jej nie ma.
Zauważyłem, że jedna ze świec zaczyna dogasać. Miło nam się rozmawiało, a czas mijał tak szybko... Było już późno. Znów się zasiedziałem. Ascal, nawet jeśli ma już dość mojego towarzystwa na pewno mnie nie wyprosi. Jest zbyt dobrze wychowany i za bardzo martwiłby się, że może mnie urazić.
- Będę się chyba zbierał.
- Już?
To mnie nieco zaskoczyło. Ascal wpatrywał się we mnie lekko zdezorientowany.
- Jest już dość późno. Podejrzewam, że to już prawie wilcza godzina.
- O-och... Naprawdę? Ja... Przepraszam, nie zauważyłem.
- ... Jeśli ci to nie przeszkadza... zostanę jeszcze chwilę. Po prostu myślałem, że może chcesz już iść spać. Nie chcę ci się narzucać.
- Zostań jeszcze. Nie jestem śpiący. Jakoś... sam nie wiem. Noacha nie ma i... jakoś tak... czuję się chyba trochę samotny. Jest u Dyary i wiem, że na pewno ma się dobrze. Po prostu przywykłem, że zawsze jest przy mnie. Zawsze byliśmy razem. Zasypiał obok mnie. Miałem tylko jego.
- Teraz masz Dyarę i Nasira i... i mnie.
- Tak... Wiem. Dziękuję. Naprawdę... Naprawdę mi pomagasz. I naprawdę jest mi dzięki tobie łatwiej. Nie mówię tylko o... o prowadzeniu domu. Chodzi mi o... o Ravena. O to, że już go nie ma. Odkąd mi pomagasz... jest mi łatwiej jakoś... pogodzić się z tym.
- Ascal, jeśli czegoś potrzebujesz, pomogę ci. Pamiętaj o tym.
- Nie chcę całkowicie na tobie polegać. Nie chcę... nie chcę nadużywać twojej dobroci.
- Nie robisz tego. Ja... chcę ci pomagać. To sprawia mi radość.
- Dziękuję... Naprawdę dziękuję.
Znów na mnie spojrzał. Ascal rzadko to robił. Rzadko patrzył mi prosto w oczy. Zazwyczaj unikał kontaktu wzrokowego. To przez Ravena. To on go tego nauczył. Nauczył go posłuszeństwa. Nauczył go, że... że jest gorszy od innych. Że jest mały i nic nieznaczący. Odebrał mu całą pewność siebie.
Nienawidziłem go za to. Nawet teraz, gdy był martwy i głęboko w ziemi. Żałowałem, że to nie ja go zabiłem. Powinienem był celować w jego łeb, a nie w bok. To ja powinienem był go zabić i uratować Ascala... Powinienem był zrobić to już dawno. Jestem cholernym tchórzem. Teraz jestem dla niego dobry... A wcześniej... Przecież wiedziałem, że Raven nie traktuje go dobrze. Nie wiedziałem... Nie wiedziałem, że aż tak... ale to żadne usprawiedliwienie. Zawiodłem go, gdy najbardziej mnie potrzebował.
- Przepraszam.
Omega otworzył szeroko oczy. Następnie przechylił delikatnie głowę i odezwał się cicho i niepewnie.
- Dlaczego mnie przepraszasz?
- Bo nie pomogłem ci... Robię to teraz. Teraz gdy Dyara cię uwolnił. A gdy naprawdę potrzebowałeś pomocy... Nie było mnie przy tobie.
- ... Raven by cię zabił.
- Nie wiemy tego.
- Ja wiem.
Gdy na niego spojrzałem, w jego oczach dostrzegłem... pewność. Naprawdę był przekonany, że Raven by mnie zabił. Może i tak. Nie jestem tak silny, jak Nasir... Jestem znacznie słabszy. Znam wiele silniejszych alf... Tak... Zabiłby mnie. To byłaby krótka walka.
- Powinienem był spróbować.
- Ja cieszę się, że nie próbowałeś.
- ... Słucham?
- Gdybyś spróbował... zginąłbyś. I nie byłoby cię tutaj ze mną. Więc... dobrze, że nie próbowałeś. Bo teraz... Teraz jesteś tutaj przy mnie. Nie jestem sam. Jestem... jestem z tobą. A nie chciałbym być z kimś innym.
- ... Nie możesz mówić takich rzeczy. To niesprawiedliwe.
- N-nie rozumiem.
- Sprawiasz, że... że coraz trudniej jest mi się powstrzymać.
- A-ale... Przed czym?
Nie odpowiedziałem. Zamiast tego pochyliłem się i go pocałowałem. Nie odsunął się. Przez chwilę trwał w kompletnym bezruchu, ale po chwili delikatnie odwzajemnił pocałunek. Gdy się od niego odsunąłem, wyglądał na nieco zaskoczonego i zawstydzonego.
- Przed tym... i przed czymś więcej.
- Ja... To... To nie tak, że... Nie musisz się, powstrzymywać. Ja... Ja lubię cię.
- Ja ciebie też. Tylko... nie jestem taki dobry jak ty. Nie jestem taki... bezinteresowny. Mam też bardzo... Bardzo złe chęci.
- Złe?
Był taki... Taki niewinny... Taki uroczy... Taki... Taki piękny. Delikatnie założyłem niesforne pasmo za jego ucho. Musnąłem przy tym palcem jego policzek i przysiągłbym, że zadrżał lekko pod tym dotykiem.
- Pragnę cię. Całego. Myślę o tobie... cały czas. I nie zawsze są to czyste myśli. Mam ochotę cię całować i dotykać. Nie w niewinny sposób. A jak alfa omegę.
Wydawał się... rozbity. Chyba przesadziłem. Zbyt wiele na niego zrzuciłem. Nie powinienem był.
- Pójdę już. Połóż się. Nie... nie przejmuj się tym, co mówiłem.
Chciałem wstać, ale złapał mnie za rękę. Przez chwilę patrzył na mnie jakby lekko wystraszony. Otworzył usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Aż w końcu udało mu się wypowiedzieć, to co myślał.
- Zostań.
- Ascal ja... nie mogę. Muszę ochłonąć.
- Zostań... proszę.
- Ascal pragnę cię.
- Więc... zostań.
- ... Chcę się z tobą kochać. Rozumiesz, co znaczą dla mnie twoje słowa? Są pozwoleniem.
- Ja... wiem. Chcę, abyś został. Ja... nie chcę być sam. Więc... zostań.
To było... za dużo bym mógł po prostu odejść. Od tak dawna go pragnąłem. Nie byłem w stanie mu odmówić. Nie, gdy trzymał mnie tak kurczowo. Nie, gdy patrzył na mnie w ten sposób. Poddałem się temu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top