Rozdział VIII
Nie lubię pokazywać swoich słabości. Być może dlatego, że przez sporą część mojego życia byłem postrzegany za kogoś gorszego. Dlatego zawsze starałem się chodzić z wysoko uniesioną głową. Nienawidziłem tego, jak ludzie patrzą na mnie z góry, więc sam starałem się spoglądać na nich z pewną wyższością, mimo że nie miałem powodów, by uważać się za lepszego. Najważniejsze było to, by po prostu odnieśli wrażenie, że ich opinia w żaden sposób na ciebie nie wpływa i spływa po tobie jak po przysłowiowej kaczce. Czy rzeczywiście tak było? Nie.
Nieważne jak bardzo się starasz ignorować wszystkich wokół, ich opinia ma znaczenie. Wystarczy samo poczucie wyobcowania, krzywe spojrzenia rzucane na ulicy czy nieprzyjemne uwagi podczas wykonywania codziennych czynności. Niekiedy samo kupienie chleba stanowiło wyzwanie. Wyhodowałem więc kolce.
Zdaję sobie sprawę z tego, że często jestem niegrzeczny, gburliwy i być może odrobinę... arogancki. Jednak gdy przez większość czasu spotykasz się ze złym traktowaniem ze strony innych, sam zaczynasz tak postępować. W końcu staje się to twoją naturą.
Czy zawsze naprawdę myślę to, co mówię? Nie. Zazwyczaj ostre słowa wychodzą z moich ust, zanim zdążę je przemyśleć. Czasem ich żałuję, ale nie daję tego po sobie poznać. Brnę w to dalej, bo nie mogę pokazać, że... że się waham. Muszę być pewny siebie, nieprzystępny i oschły.
Powtarzałem to sobie przez wiele lat, aż w końcu w pewnym sensie taki się stałem, bo... takiego zawsze grałem. Jakbym był tylko postacią w sztuce. Grałem tak długo, że właściwie nie pamiętam już, jaki naprawdę jestem.
Arogancki... chyba nie. Gdy ludzie z północy komentowali mój wygląd, moje słabe ciało, dziwne jasne oczy, kobiecą twarz, z której niejednokrotnie drwili, ja unosiłem podbródek wysoko. Nie dlatego że uważałem ich za głupców. Nie dlatego że uważałem się za atrakcyjnego. Po prostu nie chciałem, by zauważyli, jak niepewny byłem swojego wyglądu. Tak naprawdę lubiłem swoje włosy, ciało, rysy twarzy... można by nawet nazwać mnie próżnym... jednak zawsze, gdy słyszałem ich nieprzychylne słowa, w głębi czułem wstyd. Może rzeczywiście moje oczy miały dziwny kolor. Może moje rysy twarzy podobały się tylko mi. A moja sylwetka może rzeczywiście była żałosna w porównaniu do innych mężczyzn. Gdy byłem sam, lubiłem samego siebie. Gdy czułem na sobie wzrok innych... zaczynałem się nienawidzić. Nigdy jednak tego nie ukazałem. Gdy na mnie patrzyli, grałem rolę pewnego siebie.
Gdy większość ludzi patrzy na ciebie z góry, zachowuje pewien dystans i już przy pierwszym spotkaniu czuje do ciebie niechęć i nie omieszka tego w jakiś sposób ukazać, ty także zaczynasz zachowywać się podobnie. Po co próbować być przyjaznym? Wtedy wydajesz się jeszcze bardziej żałosny. Gdy jednak powitasz ich chłodem, nim oni to zrobią, wydaje się, że ich słowa nie mają dla ciebie znaczenia. Może jesteś dla nich nikim, ale przynajmniej wygląda to, jakby oni byli nikim dla ciebie.
Przyzwyczaiłem się do takiego grania. Trudno jest tak po prostu przestać. Czasem zastanawiam się, czy... czy nie przesadzam. Zwłaszcza teraz gdy w moim życiu jest ktoś, na kim mi zależy... i komu zależy na mnie.
Czasem coś po prostu wychodzi z moich ust, a ja dopiero po chwili uświadamiam sobie, że to mogło być krzywdzące... obraźliwe... uwłaczające czy poniżające. A on... reaguje, zupełnie jakby wiedział, że nie miałem tego na myśli. Czuję wtedy ulgę, bo nie chciałbym go obrazić, ale jednocześnie czuję się źle z tym, że takie słowa wyszły z moich ust.
Czasem zachowuję się ozięble, bo... bo gdy ukazujesz uczucia, ukazujesz też słabości. Gdybym przed Grimmem okazał strach czy niepewność nie byłby względem mnie tak ostrożny. Wydawało mu się, że się go nie boję. A skoro się go nie boję, nie jestem taką łatwą ofiarą. Bałem się go. Bo co miałem przeciw niemu zrobić? A gdyby to wiedział... zrobiłby ze mną, co by chciał. Podobnie inni.
Teraz nie mam przed kim udawać. Nie ma tu nikogo, kto chciałby mnie skrzywdzić. Jednak trudno jest tak po prostu przestać. Przyzwyczaiłem się do tej roli. W pewien sposób nawet ją polubiłem. Lubię udawać, że jestem silny, że się nie boję. Lubię trzymać uczucia na wodzy. Niepewność, wstyd, strach... po co przyznawać się, że je czuję?
Kolejną rzeczą, której nauczyło mnie życie, jest to, że nie należy pokazywać innym, że na czymś ci zależy. Jeśli coś jest dla ciebie wartościowe, nie pokazuj tego. Czasem to trudne. Czasem niewykonalne, zwłaszcza gdy górę wezmą emocje. Jednak zawsze należy zachować jakiś... dystans. Zwłaszcza gdy nie mówimy o czymś a o kimś. Nawet jeśli czujesz do kogoś sympatię... nie okazuj tego wprost. Zawsze powinny istnieć jakieś ograniczenia. Granice. Zawsze je sobie stawiałem.
Mogę kogoś polubić, ale nie powinienem pokazywać, jak bardzo mi zależy. Mogę komuś ufać, ale... nie powinienem pokazywać mu całego siebie. Być może te lepsze strony, ale nie te gorsze. Słabości zawsze powinno się zachować dla siebie. Tak zawsze myślałem, ale... możliwe, że się myliłem.
Teraz jest inaczej. Jeszcze chwilę temu płakałem, ale Nasir przez cały ten czas trzymał mnie mocno w swoich ramionach, tak jak robi to teraz. Nikomu innemu nie pozwoliłbym zobaczyć moich łez, moich słabości. A teraz czuję się taki... lekki.
To nie pierwszy raz. Zawsze mogę znaleźć w nim pocieszenie. Jednak najbardziej zaskakuje mnie to, jak dobrze mi jest, gdy mogę ukazać przed nim słabość. Zrzucić pozory pewności siebie. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem słaby, raczej delikatny jak na mężczyznę i wyjątkowo emocjonalny. Zdaję sobie z tego sprawę i starałem się tego nie pokazać. A jednak przed nim mogę to zrobić.
Pamiętam, gdy pierwszy raz się kochaliśmy. Jaką ulgę poczułem, gdy oddałem mu kontrolę. Odsłoniłem się w pełni i oddałem mu całego siebie... i to było niesamowite. Byłem taki bezbronny i odkryty. Pokazałem mu część siebie, której nigdy nikomu nie pokazałem. A później robiłem to wielokrotnie. Bo lubię oddawać mu kontrolę. W jakiś sposób uwielbiam ten moment, gdy zrzucam pozory siły i staję się słaby, ale wiem przy tym, że nie muszę się tego obawiać, bo on jest przy mnie. Przy nim mogę być słaby. Fizycznie i emocjonalnie. Mogę pokazać, że się boję, że się martwię, że coś sprawia mi ból i rani mnie. Mogę pokazać, że w rzeczywistości brak mi pewności siebie.
Chcę dać mu coś od siebie. Naprawdę chcę. Nie chciałem jednak, by on o tym wiedział, bo... tu była moja granica. Musiałem ją postawić by nie wiedział, jak bardzo mi na nim zależy. A on... on nie postawił granicy.
Nie wiedziałem, co powinienem z tym zrobić. Nikt nigdy nie kochał mnie w ten sposób. Nigdy nie marzyłem o tym, by ktoś tak mnie pokochał. Nie miałem złudnych nadziei. Moja matka mnie kochała. To była jedyna miłość, jakiej w życiu zaznałem. Dopóki nie znalazł mnie Nasir.
Czasem zastanawiałem się... czy w ogóle na to zasłużyłem. Na to by ktoś obdarzył mnie takim uczuciem. Ja też go kocham. Kocham go nad życie. Chciałbym mu to udowodnić... ale nie wiem jak. Chciałbym mu podziękować... ale nie wiem jak. Chciałbym jakoś... odwdzięczyć się... ale co mogę zrobić? Co ktoś taki jak ja może zrobić? Ktoś tak słaby... oschły... zepsuty.
Poczułem jego dłoń na moim ramieniu. Delikatnie pogładził moją skórę. Lubiłem ciepło jego ciała. Kojarzyło mi się z bezpieczeństwem. Podniosłem się nieco by na niego spojrzeć. Jego oczy jak zawsze spoglądały na mnie z czułością. Nachyliłem się i delikatnie ucałowałem go w usta, po czym na powrót się w niego wtuliłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top