Rozdział LXXXIII
- Widzisz Dyara? To proste.
Jaspar pokazał mi swój materiał z ładnym i schludnie wyszytym kwiatem. Spojrzałem na swój i poczułem się co najmniej zażenowany.
- Nie. Dlaczego moje jest takie krzywe?
- Jak na mój gust to bardzo ładny kwiatek.
- Jak na mój gust to nawet nie wygląda jak kwiatek.
- Spokojnie. Praktyka czyni mistrza. Poza tym nie można być dobrym we wszystkim. Jedna omega będzie pięknie szyć, inna gotować a jeszcze inna może znać się na ziołolecznictwie.
- To wydaje się proste. Dlatego jest takie frustrujące, gdy nie wychodzi.
- Nie martw się. Zobaczysz, że trochę poćwiczysz i będziesz mógł szyć ubranka dla dzieci. To przydatna umiejętność. A nawet jeśli się nie nauczysz, to wystarczy, że przyjdziesz do mnie.
- Chłopcy strasznie szybko wyrastają ze swoich ubrań więc bardzo możliwe, że poproszę cię o pomoc wcześniej niż później.
- Nie szkodzi. Dla maluszka też coś wymyślimy.
- Jaspar nie wiem jeszcze, czy jestem w ciąży. W przeszłości miałem z tym pewne... problemy.
- Nie możesz myśleć tak negatywnie. Jesteś młody i silny. Nasir też. O ile nie spędziliście twojej rui zamknięci w dwóch innych pokojach, to niedługo będziemy mieli powody do radości.
- ... Nie wiem. Minął dopiero tydzień. Na razie o tym nie myślę. Co ma być, to będzie.
- Cóż... Masz rację. Poczekamy, zobaczymy.
Właściwie to od mojej rui minęło już dziesięć dni. To nadal było za mało by stwierdzić czy jestem w ciąży. W każdym razie... Nasir się bardzo postarał. Tak bardzo, że cały jeden dzień przeleżłem w łóżku, bo nie mogłem się ruszyć. Już nie wiem, co działa na mojego alfę bardziej pobudzająco: bezpośrednie zaloty czy może zgrywanie niewiniątka. Wiele mogę mojemu alfie zarzucić, ale do robienia dzieci zabiera się na poważnie... Dobrze, że Lilla zabrała chłopców do siebie. Nasir trochę się wręcz zapomniał... Ja zresztą też. To była jednak pierwsza wspólna ruja po długiej rozłące.
Spojrzałem jeszcze raz na to żałosne coś w moich rękach i westchnąłem ciężko. Na dzisiaj mam chyba dość.
- Myślę, że chwilowo odpuszczę. Poćwiczę jeszcze w domu. Wbrew pozorom jestem zdeterminowany, by się tego nauczyć.
- Bardzo mnie to cieszy. Dziękuję, że mnie odwiedziłeś.
- To ja dziękuję, że poświęciłeś dla mnie swój czas. Pozdrów Yurę. Ostatnio rzadko go widuję.
- Nasir trochę go gania. Ale to dobrze. Yura lubi mieć coś do zrobienia. Pozdrowię go. Odwiedź mnie wkrótce.
- Następnym razem to ty odwiedź mnie. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Zabrałem ze sobą chustę, na której ćwiczyłem. Jaspar mi ją podarował, abym mógł od czegoś zacząć. Dzisiaj uczył mnie wyszywać i szło mi dość słabo. Pocieszałem się tym, że to było tylko kilka godzin nauki. To niewiele więc może jak poświęcę na to nieco więcej czasu, zacznie mi wychodzić. Jaspar miał rację. Praktyka czyni mistrza.
Gdy szedłem do domu wszyscy, których mijałem, witali mnie czy to miłym słowem, czy chociaż skinieniem głowy. Jeszcze się do tego w pełni nie przyzwyczaiłem, ale zawsze odpowiadałem i posyłałem im przyjazne uśmiechy. Na razie bycie Luną nie przysporzyło mi żadnych problemów. Nasir też miał już coraz lżej. Powoli wszystko się stabilizowało i nasze stado zaczynało żyć nowym spokojnym rytmem.
Zaczynałem się do tego wszystkiego przyzwyczajać. Zajmuję się domem i dziećmi a w wolnych chwilach odwiedzam moich przyjaciół. Wczoraj z Nasirem planowaliśmy założenie ogrodu warzywnego za domem. Chciałem, by był znacznie większy od tego w naszym starym domu. Będę mógł dzielić się plonami z moimi przyjaciółmi, jak i z resztą stada. Nasir chciał też zrobić coś, by powiększyć liczbę naszych zwierząt hodowlanych.
Tęskniłem za moimi kózkami i kurkami... Zostawiłem je tam bez wahania i skończyły... źle. Nie miałem jednak wyboru. Czasem tęskniłem za naszym małym domkiem. Za zwierzętami i małym ogródkiem. Za ciszą i samotnością. Mimo wszystko nie chciałbym do tego wrócić. Teraz mam przyjaciół... i większą rodzinę. Bo Ascal i Noach są moją rodziną. Noach nazywa mnie wujkiem.
Jestem tu naprawdę szczęśliwy. Nie spodziewałem się, że polubię życie w... społeczności. Tymczasem czuję się tu dobrze. Tu jest jednak inaczej niż wśród ludzi. Tam mnie nie chcieli. Tutaj mnie lubią i szanują. A moi synowie bawią się z innymi dziećmi. Nigdy nie będą samotni. Będą mieli towarzyszy zabaw i przyjaciół.
Ja zawsze bawiłem się sam. Zamknięty w domu. Kiedy żyliśmy na Wschodzie, matka wolała, gdy nie zbliżałem się do innych ludzi. Pewnie chciała mnie chronić. Tam też nie było bezpiecznie. Na Wschodzie jest mniej wilkołaków, a ludzie przynajmniej kiedyś nie polowali na nie jak tutaj. Teraz trochę się zmieniło.
Żałuję, że mojej matki tu nie ma. Chciałbym jej to wszystko pokazać. Nie była złą kobietą. Dobrze się mną opiekowała... A przynajmniej tyle, na ile mogła. W końcu... byliśmy w trudnej sytuacji. Moje pierwsze wspomnienia z nią związane są dobre. Pamiętam, że przytulała mnie i głaskała po głowie. Czasem o tym zapominam, bo zawsze znacznie wyraźniejsze są te złe wspomnienia.
Ona... zmieniła się. Świat ją zmienił. Stała się chłodna... ale teraz to rozumiem. Było jej ciężko. Straciła siły. Po prostu... odpuściła. Ci wszyscy mężczyźni, którym się sprzedawała... kawałek po kawałku wydzierali jej godność i siły do życia. Tkwiliśmy w tej zimnej chacie. Jedliśmy czerstwy chleb... To ją powoli zabijało. Stała się cieniem siebie. Kobiety jej nienawidziły, mężczyźni traktowali jak rzecz.
Robiła to wszytko dla mnie... ale w pewnym momencie... chyba zaczęła mnie obwiniać. Za to wszystko, co się jej przydarzyło. Może żałowała, że mnie urodziła. Niemniej... nie pozwoliła mi zginąć. Karmiła mnie, kupowała leki i ubrania, gdy było to niezbędne. Może i nie bawiła się ze mną, przestała się do mnie uśmiechać, nie dotykała mnie... ale ja też byłem nie bez winy. Zacząłem się jej brzydzić... Jednak... trudno było dorastać z myślą, że twoja własna matka nie chce na ciebie spojrzeć.
Wiem jednak... Jestem przekonany, że do samego końca mnie kochała. Gdyby żyła... odwdzięczyłbym się za to wszystko, co poświęciła. Nie wiem, kim była... ale kiedyś była kimś innym. Kobieta, która mnie urodziła i ta, którą pochowałem to dwie inne osoby. Moja matka byłaby szczęśliwa, widząc to wszystko... Jestem tego pewien.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top