Rozdział LXXI
- Pamiętaj, aby mieć słońce za plecami.
- Dyara mogę wiedzieć, co mi to da?
- Słońce może cię oślepić.
- Dyara zapewniam cię, że gdy zacznie się walka, słońce nie będzie miało wielkiego znaczenia. Widziałeś, jak wygląda walka między dwoma wilkami. To czysty chaos. Poza tym żaden z nas nie polega tylko na wzroku. Zawsze pozostaje nam jeszcze słuch, węch i ten pierwotny zwierzęcy instynkt.
- ... W takim razie słuchaj tego instynktu.
- Spokojnie Dyara... Wszystko będzie dobrze.
- Zawsze, gdy wszytko ma być dobrze, to nic nie jest dobrze.
- Wiem, że się boisz. Może lepiej będzie, jeśli zostaniesz tutaj. W domu.
- Żartujesz prawda? Mam sobie tutaj siedzieć, gdy ty będziesz narażał życie? O nie. Będę patrzył, jak z nim wygrywasz... A potem natychmiast się tobą zajmę.
Poprawiłem płaszcz na jego barkach. Mój alfa nie miał pod nim nic. W końcu i tak zamierzał od razu zmienić się w wilka. Ubrania tylko by przeszkadzały. Właściwie to Nasir z lekkim oporem zgodził się na płaszcz.
Wilkołaki są bardzo... Jakby to ująć... wyzwolone. Ciało nie jest dla nich tabu. Nie wstydzą się nagości. Co prawda unikają jej, jeśli to możliwe, więc nie są zbyt obsceniczni... Jednak nie przeszkadza im, zobaczenie nago kogoś, kto zamierza zmienić się w wilka lub właśnie zmienił się z wilka w człowieka. A przynajmniej alfy i większość bet nie mają z tym problemu. Omegi traktuje się inaczej. Jako że z założenia są własnością (lub przyszłą własnością) jakiegoś alfy to częściej zasłaniają swoje ciało. W końcu ich ciało należy do tego, kto ich oznaczy. W zasadzie w ten sam sposób ludzie traktują kobiety.
- Nasir... Mój głupiutki alfo... wygraj. Proszę. Dla mnie i dla chłopców.
- Dyara ja nie przegram. Wiem co się z wami stanie, jeśli Raven wygra. Nie pozwolę mu was skrzywdzić.
Alfa delikatnie wziął moją twarz w dłonie i czule mnie pocałował. Kocham go... Tak bardzo go kocham.
- Gdy wygrasz... przygotuje dla nas ucztę. Co tylko zechcesz.
- Hmmm... Myślę, że Dyarę.
Uderzyłem go delikatnie w pierś.
- Może na deser. Ale tylko jeśli będziesz cały i zdrowy. Dlatego... postaraj się nie dać się poharatać. Oddam cię wtedy Andrei, a ona nie jest tak delikatna, jak ja. A przynajmniej nie dla przygłupich alf.
- W takim razie nie dam się nawet zadrapać.
- Lepiej by tak właśnie było.
Złożyłem delikatny pocałunek na ustach mojego alfy. Brzuch bolał mnie z nerwów. Dłonie trzęsły mi się ze strachu.
- Chyba już zbliża się południe. Powinnyśmy iść. Nie chcę, abyś się spóźnił. Jeszcze Raven zacznie coś kombinować.
- Masz rację. Chodźmy.
Nasir szedł przodem. Wszyscy dorośli zebrali się wokół placu. Każdy chciał znać wynik walki i zobaczyć na własne oczy zwycięstwo jednego z braci. Chcieli wiedzieć, w jaki sposób wygra ich Alfa. Stary czy nowy.
Raven był już na placu. Zastanawiałem się, czy włożył płaszcz z przyzwoitości, czy zwyczajnie nie chciał pokazać swoich ran.
- Dyara możesz stanąć przed jego domem.
- ... Mogę?
- To jakby... specjalne miejsce. Może tam być rodzina walczących. By okazać wsparcie. Jeśli wygram, to będzie nasz dom.
- ... Ascal tam jest.
- Tak. Mówił, że przyjdzie. Raven mu kazał.
Ascal stał ze spuszczoną głową. Obok niego był Warren. Prawa ręka Ravena.
- ... Przecież Ascal nie wspiera Ravena, tylko ciebie.
- Tak. Raven jeszcze o tym nie wie. Myśli, że Ascal jest mu nadal posłuszny. Że jeśli podniesie na niego głos, zrobi wszystko, czego sobie zażyczy. Stań z dala od Ascala. Nie odzywaj się do niego. Po prostu stań w znacznej odległości, tak jakbyście byli wrogami. Zobaczysz coś bardzo satysfakcjonującego.
- ... Zafascynowałeś mnie. No dobrze. Skoro tak mówisz.
- Jakiś ty pokorny.
- Dzisiaj twój specjalny dzień więc ci odpuszczę. Mam dać ci buziaka na szczęście.
- Nie... Masz dać mi siłę.
Nasir ułożył dłoń z tyłu mojej głowy i przyciągnął mnie do siebie. Nasze czoła się zetknęły. Nasir czasem tak robił, ale teraz to było bardziej... poważne. Tak jak on zamknąłem oczy. Po chwili odsunął się i ucałował mnie w czoło.
- Kocham cię Dyara. Dam ci nowy dom. Obiecuję.
- Przeżyj i wyjdź z tego cały i zdrowy... A dam ci wszystko, co będę w stanie ci dać.
- Idź. Obserwuj, jak dla ciebie wygrywam. Mój ukochany Dyara.
Stanąłem na palcach i pocałowałem go w czoło, po czym odszedłem. Starałem się wyglądać na pewnego siebie. Przeszedłem przez sam środek placu i minąłem Ravena. Patrzył na mnie z mordem w oczach. Nawet warknął. Ja jedynie uniosłem wyżej podbródek.
Tak jak poradził Nasir, stanąłem w znacznej odległości od Ascala. Jakieś trzy metry. Za dużo by nawiązać przyjemną konwersację. Wystarczająco by dobitnie okazać, że się takowej nie chce.
Raven przyglądał mi się. Nagle zmarszczył wyraźnie brwi. Po chwili zrozumiałem dlaczego.
Ascal podszedł do mnie i stanął obok mnie. A więc o to chodziło Nasirowi. Ascal wiele ryzykował. Jeśli Nasir przegra Raven się za to zemści. Właśnie został upokorzony na oczach wszystkich. Ascal stanął u mego boku. Po stronie Nasira. Wszyscy to widzieli.
- Witaj Ascalu. Piękny mamy dzień czyż nie?
- Tak... Bardzo ładny.
- Raven jest wściekły.
- Tak. Widzę.
- ... Jesteś odważny. Nie opuszczaj głowy. Trzymaj ją wysoko. Nie musisz już się go bać.
Ascal spojrzał na mnie, po czym uniósł wysoko głowę. Spojrzał Ravenowi prosto w oczy i chyba czuł się z tym dobrze. Bał się jednak swojej brawury. Dlatego złapałem go za rękę. Chłopak ponownie na mnie spojrzał i uśmiechnął się delikatnie. Sam dzięki temu czułem się nieco pewniej. Raven natomiast wyglądał, jakby miał się na nas rzucić. Na szczęście nie miał okazji. Jeden ze starszych wilkołaków wystąpił do przodu.
- Naszemu Alfie rzucono wyzwanie. Będziemy świadkami tego, jak Raven i Nasir z krwi Linadela zawalczą o władzę. Niech wygra silniejszy.
Myślałem, że padnie jeszcze jakieś słowo. Coś, co zasygnalizuje początek walki. Tymczasem nagle obaj mężczyźni zerwali z siebie płaszcze i już po chwili w swoją stronę biegły dwa potężne wilki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top