Rozdział LXVI
Nie mogłem uwierzyć... że jest obok mnie. Wpatrywałem się w jego śpiącą twarz. Wyglądał tak delikatnie i łagodnie. Jego długie, śnieżnobiałe włosy rozsypały się wokół jego głowy jak aureola. Przez tak długi czas widziałem go tylko w snach. W tych dobrych, jak i w tych złych. A teraz był obok mnie. Widziałem go, czułem jego zapach i ciepło jego ciała. Obserwowałem, jak jego ciało porusza się delikatnie w spokojnym oddechu.
Pamiętam, jak trudno było zasnąć, nie wiedząc, czy jest cały, zdrowy i bezpieczny. Każdego dnia. Każdej nocy. Najpierw, gdy byłem zamknięty w klatce a później, gdy podróżowaliśmy. W każdej chwili towarzyszył mi lęk. Czułem naszą więź, ale bałem się, że nagle zniknie.
A gdyby zniknęła? Gdyby śmierć ją przerwała? Co miałbym dalej robić? Jak miałbym żyć? Jak miałbym żyć bez mojego Dyary... bez mojego ukochanego... bez mojej drugiej połowy?
Ja... nie mógłbym przestać. Nie mógłbym przestać szukać... Musiałbym dowiedzieć się... jak do tego doszło. Musiałbym odnaleźć moje dzieci... jeśli wciąż by żyły. Nie wiem jednak, czy dałbym radę. Nie chcę budzić się w świecie bez Dyary. On... byłby pozbawiony sensu.
Dlatego... musiałem ich znaleźć. Jak najszybciej. Dopóki czułem tę więź. Musiałem znaleźć moją rodzinę nim stanie się im coś złego. Byłem jednak cieniem siebie. Odurzony narkotykami, osłabiony i ranny.
Pamiętam woń krwi. Stado zaatakowało ludzi znienacka. Nie mieli szans. A jednak kilku z nich przeżyło. Poddali się... i liczyli na to, że ujdą z użyciem. Błagali o łaskę. Padli na kolana. Było ich dwóch. Zana nie miał dla nich krzty litości. Powierzył ich życia w moje ręce. Gdy ich zabiłem, przez chwilę czułem satysfakcję.
Zana okazał się honorowym i dobrym mężczyzną. Wysłuchał mnie i obiecał pomóc. W trakcie tej długiej drogi nie raz jego wsparcie było... nieocenione. Nie raz byłem blisko załamania. Gdyby nie on mógłbym zrobić coś głupiego i teraz byłbym gdzieś indziej. Straciłbym szansę na odzyskanie rodziny.
Tymczasem... wróciłem do nich. Już nigdy ich nie opuszczę. Gdy zobaczyłem Dyarę... życie odzyskało sens. A później zobaczyłem moje maleństwa. Moich ukochanych synów. Gdy wziąłem ich w ramiona... Byłem taki szczęśliwy. Oni także. Tęsknili za mną nie mniej niż ja za nimi.
Nie przeżyłbym tego po raz drugi. Pamiętam tę frustrację, gdy z powodu mojego osłabienia i ran musieliśmy podróżować powoli. To ja spowalniałem grupę, a jednocześnie to ja najgłośniej mówiłem o tym, że musimy się spieszyć.
Pamiętam ten ból, gdy znalazłem Mirrę, Kazę i Ziego. Pochowaliśmy ich. Resztę zwierząt zabrali i zabili w drodze.
Mój dom był zniszczony. Obrabowali go. W poszukiwaniu ukrytych oszczędności zmienili go w ruinę.
Byłem dumny z moich małych braci. Ochronili bowiem moją rodzinę. Widziałem rany od wilczych zębów na ciałach łowców. Być może tylko dzięki nim Dyarze i chłopcom się udało. Być może tylko dzięki moim małym braciom moja omega i moje dzieci żyją. Ja zawiodłem... ale oni nie.
Dyara przeszedł przez piekło. Ponownie. Gdy opowiadał mi o tym wszystkim... próbował nie okazać zbytniej słabości. Znam go jednak zbyt dobrze. Dostrzegłem, jak bardzo cierpiał. Jak bardzo się bał. Żałuję, że nie mogłem dotrzeć do niego wcześniej. Podróż była jednak trudna.
Na szczęście nic mu się nie stało. Ani jemu, ani chłopcom. Dyara... sam potrafił się obronić. A musiał to robić... i to przed moim własnym bratem.
Gdy zrozumiałem... gdy powiedział mi, co się stało... byłem gotowy wpaść do jego domu i zabić go. Próbował skrzywdzić moją omegę... mojego Dyarę. Zmusić go... wykorzystać. Myślałem, że Raven... że nie może być z nim gorzej. Tymczasem wracam do mojego stada... do mojego domu... i zastaję chaos.
Biedny Ascal... i mój bratanek... Jak mógł? Jak daleko jeszcze by się posunął? Pamiętam, gdy byliśmy dziećmi. Raven był... oschły. Nieco zdystansowany. Ale nie było między nami nienawiści. Może rywalizacja... ale mimo wszystko byliśmy braćmi. Nie raz bawiliśmy się razem. Śmialiśmy się razem. Wpadaliśmy w kłopoty... razem.
A gdy dorośliśmy... a ojciec odszedł... Powinienem był coś wtedy zrobić. Widziałem, że Raven stał się wyjątkowo... ambitny. Być może zbyt ambitny. Teraz wiem, że... zdecydowanie jego ambicja już wtedy była niezdrowa. A gdy zdobył stado... Władza mu się spodobała. Za bardzo. Podobało mu się to, że jest najsilniejszy. Podobało mu się to, że inni go słuchają... i boją się go.
Dlaczego właściwie wybrał Ascala? Mógł mieć inne omegi. Może kogoś starszego. On jednak chciał jego... bo Ascal był słaby i uległy.
Raven znał jego rodziców i wiedział, jak go wychowali. Byli tradycjonalistami. Ascal od dziecka był uczony posłuszeństwa. Był uczony, że kiedyś zostanie własnością jakiejś alfy. Że będzie opiekunem ogniska domowego. Raven wybrał go, bo Ascal był już wytresowany, młody, a także atrakcyjny.
Przede wszystkim jednak ten niewinny chłopak... wielbił go. Ascal widział w Ravenie niemal boga. Miał być tym doskonałym alfą, o którym słyszał od dziecka. Raven był atrakcyjny, silny i miał wysoką pozycję. Dla młodziutkiego Ascala był doskonały. Chłopak czuł się zaszczycony i zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia. To był alfa, który miał zapewnić mu dom i bezpieczeństwo. Ascal zostałby Luną... i miałby wspaniałe życie.
Raven początkowo traktował go dobrze... tak jak każdy alfa powinien traktować swoją omegę. W ciągu kilku tygodni niewinny, naiwny i łatwy do zmanipulowania chłopak uwierzył, że czeka go szczęście. Uwierzył, że Raven dał mu wszytko, o czym mógł marzyć, więc musi odwdzięczyć mu się wiernością i posłuszeństwem, a także wykonać swoje obowiązki jako omega.
Gdy patrzyłem na początki ich wspólnego życia... wierzyłem, że Ascal go zmieni. Bo jak można było nie kochać tego niewinnego, szczerego chłopaka. Widziałem, jak się do siebie uśmiechają, patrzyłem, jak mój brat tuli go i opiekuje się nim. Myślałem, że rodzina go zmieni. Utemperuje. Nieco złagodzi jego temperament.
Myliłem się. Zawiodłem Ascala i Noacha. Raven ich skrzywdził i wykorzystał. A ja... za późno się temu sprzeciwiłem. Powinienem... powinienem był podważyć jego władzę, gdy zaczął źle traktować Ascala. Zamiast prosić go, by zachowywał się, jak na alfę przystało, powinienem był przede wszystkimi podważyć jego autorytet.
Stchórzyłem... Byłem... za słaby. Teraz jednak... jestem inną osobą. Mam rodzinę. Mam omegę i dzieci... Teraz wiem więcej. Teraz... rozumiem swoje błędy i zamierzam je naprawić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top