Rozdział LXII

Chłopcy poszli już spać. Nasir trochę się z nimi pobawił, aż w końcu usnęli, wtulając się w niego. Ten wymknął się sprawnie z ich objęć i dołączył do nas.

Starszy alfa wszystkim się zajął. Zaakceptowano wyzwanie Nasira i wkrótce miało okazać się kto będzie nowym przywódcą. Stado ze Wschodu rozbiło swoje namioty obok wioski. Natomiast ich... przywódca... Czy raczej przywódca ich grupy zjadł z nami kolację.

Miał na imię Zana. Był miły i mówił z silnym wschodnim akcentem. Gdy dowiedział się, że urodziłem się na Wschodzie, długo rozmawialiśmy o tym, co pamiętałem z dzieciństwa. Miałem też okazję po raz pierwszy od dawna mówić w ojczystym języku... Chociaż już wiele z niego zapomniałem.

Zana miał ciemną skórę i czarne włosy zaplecione chyba w setki warkoczyków. Czy one przypadkiem nie rozplączą się, gdy tylko zmieni się w wilka? Bardzo mnie to ciekawiło. Bardziej jednak ciekawiła mnie historia o tym, jak połączyły się losy jego i Nasira.

Mój alfa wszedł do głównej izby, cicho zamykając za sobą drzwi. Usiadł obok mnie i od razu złapał mnie za rękę. Po krótkiej wymianie zdań w końcu zaczął opowiadać.

- Gdy dotarłem na miejsce, rzeczywiście wyczułem obcy zapach. Tak jakby ktoś tam był kilka godzin wcześniej. Gdy chciałem to sprawdzić... dałem się podejść. Jakoś zamaskowali swój zapach. Postrzelili mnie czymś... Zana wytłumaczył mi, co to jest. To takie... małe strzały. Pokrywają je trucizną z roślin ze Wschodu. Nie zabija, ale mocno osłabia. Przez jakiś czas z nimi walczyłem. Zabiłem dwóch i zraniłem trzech nim mnie złapali. To jednak nie wystarczyło. Zabili Etala, a mi związali łapy i nałożyli metalową obręcz. Później straciłem przytomność. Gdy się obudziłem byłem w klatce. Na wozie. Gdzieś mnie zabierali. Kilka razy próbowałem uciec. Trzymali mnie jednak w wilczej formie i chyba zatruwali moje jedzenie. Nie miałem sił. Pocieszał mnie jedynie fakt, że wam musiało udać się uciec. Później dowiedziałem się, kim są. Chcieli wywieźć mnie na Wschód. Zana i jego ludzie uderzyli znienacka. Uwolnili mnie, zajęli się mną, dopóki nie odzyskałem sił, a później ja pomogłem im. Obiecałem, że w zamian zaprowadzę ich do któregoś z Północnych stad. Widzicie... Zana pochodzi z małego stada żyjącego blisko granicy. Od jakiegoś czasu ludzie z Północy zaczęli polować na naszych. Przewozili ich na
Wschód, gdzie sprzedawano ich jako niewolników. Omegi jako prostytutki i... coś w rodzaju zwierząt domowych a alfy do walk na arenach. Przywódca stada Zany obrał sobie za cel powstrzymanie tego. Nie miałem okazji go poznać, ale ponoć pochodzi z Północy. Zana przybył tu by ostrzec nasze stada. A także, by poradzić, nam jak sobie z tym radzić. Podczas gdy nas zawsze tępiono, oni od pokoleń muszą radzić sobie z niewolnictwem. Chcą podzielić się swoją wiedzą na temat taktyk ludzi, ich broni i narzędzi, których używają, by nas zniewolić.

- Zana... Dziękuję, że zwróciłeś mi mojego Alfę.

- To był mój obowiązek.

Zana patrzył na mnie jakoś tak... dziwnie. Mam wrażenie, że wręcz przenikał mnie wzrokiem. Ponadto uśmiechał się, tak jakby wiedział o czymś, czego ja nie wiem. Był jednak bardzo miły i nie czułem się źle w jego towarzystwie. Dlatego ignorowałem tę drobną niedogodności.

- Więc... będziecie teraz podróżować od stada do stada?

- Tak. Odwiedziny jak najwięcej z nich a później wrócimy do domu. Czeka tam na mnie moja omega.

- W takim razie wracaj szybko.

- Taki mam plan. W każdym stadzie chcemy zostać zaledwie dwa dni. Liczymy też na to, że zaczniecie roznosić wieści między sobą.

- Na pewno. Powinniśmy też ostrzec tych, którzy żyją z dala od stad.

- Tak. Łowcy skupią się na nich. To najłatwiejsze ofiary. Nasze stada są mniejsze, ale ciągle się przemieszczamy. Wasze są większe, ale lubicie pozostawać w jednym miejscu. Nie zaatakują was, ponieważ jest was zbyt wielu. Jednak będą chcieli wyłapać was, gdy tylko ktoś oddali się od stada.

- Czy to często się zdarza? Te... polowania na nas.

- Na szczęście nie jesteśmy jeszcze tak łatwym celem. Łowcy łączą się w grupy zazwyczaj po piętnaście lub dwadzieścia osób. Cena za alfę jest wystarczająca, by ryzyko było opłacalne. A zazwyczaj udaje im się pojmać całe rodziny. Dzieci są wyjątkowo cenne, gdyż da się je...

- Wytresować.

- Tak. Dokładnie.

- To... straszne.

- Twoi synowie to alfy. Uczyliby ich posłuszeństwa i walki. Zrobiliby z nich wojowników na areny. Ciebie... Cóż... Zależy, kto by więcej zapłacił. Byłyby trzy możliwość. Sprzedaliby cię na targu, temu, kto zapłaci więcej i stałbyś się własnością kogoś bogatego. To najlepsza opcja. Drugą możliwością byłby dom publiczny. Jeśli jednak uznaliby cię za zbyt krnąbrnego, zatrzymaliby cię. Do... do rozrodu.

- ... Jak zwierzę.

- Dla nich jesteśmy zwierzętami. Po prostu inteligentnymi, niebezpiecznymi i bardzo drogimi zwierzętami. Czasem uwalniamy tych, którzy już dostali się do niewoli. Jednak to bardzo trudne i ryzykowne. Najlepiej jest zapobiegać. Lub atakować karawany. Tak jak w przypadku Nasira. A co do tego, jak często to się dzieje... Ostatnio coraz częściej. Boją się nas, ale zaczęli rozumieć, że to opłacalne. Na szczęście nie zawsze się im udaje. Jak mówiłem, polują w dużych grupach. Zazwyczaj takie polowania kończą się na trzy sposoby. Albo zasadzka im się udaje i obywa się bez ofiar z ich strony. Albo coś idzie nie tak, co zazwyczaj kończy się śmiercią wielu. Przy Nasirze było ich tylko sześciu. Dyara wie, ilu z tych, którzy cię zaatakowali zginęło?

- Co najmniej pięciu. Jednego zastrzeliłem z broni palnej a jednego strzałą. Wilki rozszarpały jednego. A pozostałych dwóch wilkołaki, które mi pomogły. Właściwie to Noe przebił strzałą szyję jednego z nich.

- Tak... to by się zgadzało. Połowa odciąga alfę, a połowa atakuje dom. Na szczęście zdarzają się sytuacje, gdy wszyscy giną. Jednak to częstsze na Wschodzie gdzie jesteśmy świadomi ich działań.

- A więc wszyscy muszą się o tym dowiedzieć.

- Tak. Po to tu przybyliśmy. I by zwrócić ci twojego alfę. Myślę, że nasz przywódca będzie zadowolony.

- Uratowaliście jednego z nas. Oczywiście, że będzie zadowolony.

- Och nie. Będzie wyjątkowo zadowolony.

Zana uśmiechnął się szeroko. Nie byłem pewien, o co właściwie mu chodziło... jednak nie wnikałem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top