Rozdział LXI
Panował malutki chaos. Jako że byłem omegą i według niektórych pokonałem Ravena nie do końca zgodnie z wilkołaczymi zwyczajami, nie mogłem przejąć stada. Więc pozostawała kwestia tego, kto to zrobi... i czy ktoś w ogóle powinien. Raven żył, bo nie byłem w stanie go zabić. To mimo wszystko brat Nasira.
Część wilków uważała, że Raven powinien zachować władzę. Inni twierdzili, że już nie ma do tego prawa, ale nie potrafili zdecydować, kto ma go zastąpić. Ja się do władzy nie paliłem. Niemniej irytował mnie nieco fakt, że zostałem odsunięty na bok tylko dlatego, że jestem omegą.
Powoli w tłumie zaczęła jednak panować cisza. Wiatr wiał z południa, więc najpierw dotarł do nas obcy zapach. Dziesięć wilków to spora grupa.
Stado zrobiło im miejsce, gdy w końcu pojawili się w zasięgu wzroku. Od razu rzuciło mi się w oczy, że co najmniej kilku miało ciemniejszą karnację. Jedna kobieta miała skórę ciemną jak kawa. Byli... Ze Wschodu.
Nagle dotarło do mnie, czym było to dziwne uczucie. Dlaczego mój wewnętrzny wilk zachowywał się dziwnie.
- Noe... Noe niech Lilla przyprowadzi chłopców.
Mężczyzna nie pytał po co, a ja nawet nie spojrzałem czy zrobił o co prosiłem. Ruszyłem prosto do zmierzającej w naszą stronę grupy.
Jakiś mężczyzna, który był chyba ich przywódcą, chciał coś powiedzieć, ale minąłem go... i w końcu go zobaczyłem.
Miał nieco podkrążone oczy i stracił nieco na wadze, ale wydawał się cały i zdrowy. Musiał mnie wyczuć, bo spojrzał w moją stronę. Widziałem, jak na jego twarzy pojawia się zaskoczenie... a później ulga.
Rzuciłem się na niego. Wtuliłem się w jego ciało, a on objął mnie mocno. Wszystko co złe, nagle zniknęło.
Mój alfa przy mnie był. Wrócił do mnie. On naprawdę do mnie wrócił... To oznacza, że poniekąd niepotrzebnie naszpikowałem jego brata strzałami. Chociaż... Nie. To było potrzebne.
- Dyara... Tęskniłem za tobą.
- Gdzie ty się podziewałeś... Ty głupi alfo.
Uderzyłem go pięścią w pierś. Płakałem. Z ulgi... ze szczęścia... sam nie wiem.
- Bałem się o Dyarę... o maluchów. Bałem się, że... że oni... Ale nie przyprowadzili was. Ci ludzie, którzy po was wyruszyli, nie wrócili. Miałem nadzieję, że wam się udało...
- Powiesz mi wszystko. Wszystko, co się działo. Ale... później. Teraz... Trochę... Trochę... jakby narobiłem bałaganu.
- Gdzie jest Raven?
Więc Nasir rozpoznał już swoje stado.
- Jakby ci to wyjaśnić...
Nie skończyłem, bo rozległ się krzyk. Chyba zaczęli wyciągać z niego strzały. Nasir objął mnie ramieniem i podszedł bliżej placu. Co jakiś czas witał się z ludźmi, których znał i pamiętał mimo upływu lat.
Raven był wściekły. Warczał na ludzi, którzy chcieli mu pomóc. Był ciężko ranny. Wyliże się jednak dość szybko dzięki swojej wilczej krwi.
Poczułem, jak ciało Nasira się napina. Zatrzymał się ze wzrokiem utkwionym w bracie. Ten jeszcze go nie zauważył. Był zbyt zajęty przeklinaniem Warrena, który próbował wyjąć strzałę z jego uda. Andrea tylko się temu przyglądała, rzucając od niechcenia rady. Raven krzyczał na nią, by to ona to zrobiła. Kobieta jednak odmówiła.
- Dyara... czy to twoja sprawka?
- Tak.
- ... Dlaczego?
- Zasłużył.
- W to nie wątpię.
- Nie miałem wyboru. I tak jakby... wygrałem pojedynek.
Nasir spojrzał na mnie, bardziej zastanawiając się co teraz z tym zrobić, niż jak do tego doszło. Podszedł bliżej i przyjrzał się bratu. W końcu i on go zauważył.
- Ty... Miałeś tu nie wracać...
- Przyszedłem po moją rodzinę... i chyba przyszedłem we właściwym momencie. Co ci się stało braciszku?
- Ta twoja suka...
- To teraz twoja Luna czyż nie. Wygrał pojedynek... przejął stado.
- To moje stado!
- Przegrałeś.
- Omega nie ma prawa!
- ... Więc ja cię wyzwę.
Nie. Nie podobało mi się to. Nasir był wyraźnie osłabiony... Ale Raven też. Większość wilków uważała, że jako omega nie mogę przejąć władzy. Nie wspomnę już o tym, że niektórzy podważają uczciwość tego pojedynku. Woleliby gdyby przywódca wygrał w tradycyjny sposób. Więc... coś w tym było.
- Nasir... jesteś pewien?
- To od początku powinno być moje stado. To mój dom Dyara. A więc i twój. Gdy byłem młodszy, bałem się brata. Był starszy i silniejszy. Prawda jest jednak taka, że jest głupcem, niezasługującym na władzę. Nigdy nie miałem ambicji, by przejąć stado. A powinienem był. Andrea. - Kobieta spojrzała w naszą stronę. - Zajmij się proszę ranami Ravena. Stoczymy walkę gdy będzie gotowy. By nie mógł powiedzieć, że nie miał sił, by walczyć. To będzie uczciwa walka.
- Nasir...
- Spokojnie Dyara. Na początek... Gdy przywódca nie może wykonywać swoich obowiązków, władze przejmuje jeden ze starszych wilków. Niech ktoś zapanuje nad tym chaosem.
Nasir wziął mnie za ramię i odsunął od Ravena. Ten sam starszy wilk, który wcześniej doradził Ravenowi, teraz wykrzykiwała rozkazy i chyba powoli przywracał porządek.
- Dyara... Powiedz mi proszę... jak do tego doszło?
- Do tego, że twój brat został jeżem?
- Tak. To dość...
Nie dokończył, bo przerwało mu głośne 'tata'. Noe przyprowadził chłopców, a ci biegiem ruszyli w naszą stronę. Nasir przyklęknął i rozłożył ramiona, by mocno ich przytulić. To był bardzo rozczulający widok. Pojawienie się Nasira uspokoiło mnie i dało wiarę, że wszystko się jakoś ułoży. Noe także do nas podszedł. Gdy Nasir nacieszył się już ponownym spotkaniem z synami, objął alfę.
- Wydaje mi się czy urosłeś?
- Przerosłem cię. Nasir... Ja... Starałem się zająć twoją omegą, ale... zawiodłem i to nie raz.
- Widzę, że Dyara jest cały i zdrowy. Chłopcy też. Poza tym rozumiem, że trudno jest trzymać go z dala od kłopotów.
- ... Starszy zajmie się tym bałaganem. Ja tymczasem zapraszam cię do siebie.
- Pozwól, że przyprowadzę przyjaciela.
- Oczywiście. Mój dom jest mały, ale się pomieścimy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top