Rozdział LVIII

Raven patrzył na mnie z czystą nienawiścią. Moja bezczelna pozbawiona skruchy postawa na pewno nie pomagała. Muszę przyznać, że zachował jednak spokój. Nie rzucił mi się do gardła. Jedynie sposób, w jaki na mnie patrzył, wskazywał, że ma wielką ochotę to zrobić. Nikt go pewnie nigdy tak nie upokorzył. W dodatku jestem omegą. To pewnie irytowało go najbardziej. Przyzwyczaił się, że są mu podległe jak Ascal czy Sena. Powinienem być słaby, uzależniony od alfy, potulny i cichy. Tymczasem bezczelnie mu się sprzeciwiam i podważam jego autorytet.

- Naprawdę chcesz rozmawiać o tym publicznie? Nie masz wstydu?

- Tak się składa, że nie mam się czego wstydzić.

- ... Jesteś bezczelny. To zemsta za to, że przedłożyłem dobro stada przed twoje? Bo nie chciałem ryzykować bezpieczeństwa stada, by pomóc twojemu alfie?

- Nie odwracaj kota ogonem.

- Najpierw mnie uwiodłeś, a teraz próbujesz zrobić ze mnie potwora? Omegi zawsze to robią. Uwodzicie, a gdy nie osiągacie zamierzonego efektu, zaczynacie udawać ofiary. Przychodziłeś do mojego domu. Wszyscy o tym wiedzą. Łasiłeś się do mnie. A gdy pozostałem nieustępliwy, postanowiłeś się zemścić. Sam kazałeś mi przyjść do tej chaty. Prosiłeś, bym zrobił z ciebie Lunę.

Więc znów zamierza kłamać. Tak zrobił z Ascalem i z Seną. Oni jednak nie mieli tyle odwagi, by się mu sprzeciwiać.

- Jesteś aroganckim dupkiem Raven.

Przysięgłym, że kilka osób wciągnęło głęboko powietrze. Inny alfa pomyślałby trzy razy, nim odezwałby się tak do przywódcy stada. Omega natomiast... no cóż, powiedzmy, że powinna trzymać język za zębami. Jak to Raven kiedyś powiedział? Powinienem trzymać moje śliczne usteczka zamknięta. Niestety to nie pasuje do mnie. Nasir byłby zdziwiony jak długo wytrzymałem bycie grzeczną omegą. Raven w końcu otrząsnął się z szoku.

- Zważ na swoje słowa omego....

- Dlaczego? Bo mówię coś, co stawia cię w złym świetle? Kłamiesz. Bezczelnie kłamiesz. Traktujesz nas wszystkich jak swoją własność! Odrzuciłem twoje marne zaloty, ale tobie nie można się sprzeciwiać czyż nie?

- Po co mi jakieś resztki?

- By jak sam to określiłeś nie brać kota w worku. Mam już alfę. Prawdziwego. Nie takiego samolubnego...

- Zamilcz!

- Nie! Nie jesteś moim panem Raven. Obiecywałeś mi bezpieczeństwo, a próbowałeś mnie skrzywdzić. Nie jesteś moim alfą ani moim przywódcą. Odchodzę stąd. Nie będę żył w strachu. Nie pozwolę, by moje dzieci wychowały się w takim miejscu.

- W takim razie wynoś się stąd!

- Tak zrobię. Ascal i Noach też.

To zbiło go z tropu. Najpierw wydawał się zaskoczony. Później moje słowa i ich znaczenie do niego dotarły. Oczywiście wywołało to u niego furię.

- Ascal jest...

- Kim? Twoją własnością? Odrzuciłeś go! A teraz go wykorzystujesz! A Noach? Nie jest twoją własnością. Nie jest twoim synem czyż nie? A przynajmniej próbujesz wszystkim wmówić, że tak jest! Jeśli nie zamierzasz go uznać... to trzymaj swoje łapy z dala od tej dwójki. Nie należą do ciebie.

- Powinni być mi wdzięczni!

- Za to, jak ich potraktowałeś?! Wyrzekłeś się własnego dziecka!

- Noach nie jest...

- Nie jest twoim dzieckiem?! Jak możesz tak mówić!?

- To dziecko...

- Nasira?! Twojego brata?! Czy ktokolwiek naprawdę w to wierzy?! Czy alfa odszedłby, zostawiając swoje dziecko?!

- Najwyraźniej tak!

- On nigdy by tego nie zrobił! Nie zostawiłby swojego syna!

- Skąd taka pewność?!

- Bo znam mojego alfę! Oddałby życie za swoje dziecko! Nigdy by go nie zostawił!

Dostrzegłem moment, w którym Raven pojął znaczenie moich słów. Najpierw nie dowierzał. Później nadal nie dowierzał, ale jednocześnie najwyraźniej czuł się, jakbym z niego zadrwił. Uświadomił sobie, że przez cały ten czas miał przed sobą omegę swojego brata. Że przez cały ten czas był odrzucany... ze względu na swojego brata. Że przez cały ten czas wybierałem Nasira, a nie jego.

Inni także zrozumieli znaczenie moich słów. Byłem omegą alfy, który miał takie same prawa do władzy nad stadem co Raven. I w przeciwieństwie do Ravena Nasir niczym im się nie naraził.

- Zabieram Ascala i Noacha. Damy im nowy dom, na jaki zasługują. Ascal będzie moim bratem... a Noach bratankiem. Już nimi są. Odkąd Nasir zostawił znak na moim karku.

Raven był w kropce. Nie wiedział już nawet, co powinien mi zarzucić. Jakby nie patrzeć moja wersja wydarzeń wydawała się bardziej wiarygodna.

Dlaczego miałbym próbować uwieść człowieka, który tak potraktował mojego alfę? W dodatku jego brata. Lubili Nasira... i darzyli sympatią mnie. Byłem omegą z dwójką dzieci. Wzbudzałem co najmniej sympatię. W przeciwieństwie do nadużywającego władzy Alfy.

Raven wyczuwał nastroje ludzi. Dostrzegał, jak na niego patrzą.

- Wynoście się. Ty... twoje bachory... i ta dziwka. Wynoście się. Ale Noach zostaje.

Zamarłem na chwilę. Nie... To nie tak miało być.

- Nie. Noach idzie z nami.

- Akceptuję go. Noach jest moim synem. To chciałeś usłyszeć? Noach jest mój!? Czy wszyscy to słyszeli?! To mój syn! I zostanie ze mną.

- Nie możesz...

- Ascal jest wolny. Jeśli chce może odejść. Noach zostaje. Obecnie jest moim pierworodnym. Gdy znajdę odpowiedniego alfę na swojego następcę, dostanie Noacha. Jeśli nie mój syn to wnuk będzie przywódcą.

- ... Po moim trupie.

- Jeśli tego chcesz. Możesz mi się sprzeciwić. Jeśli nie podoba ci się moja decyzja... przejmij władzę. Rzuć mi wyzwanie. Wystarczy, że mnie pokonasz. A nie... chwila... Jesteś omegą. Nigdy nie staniesz na czele stada. Nigdy nawet mi nie zagrozisz. Wynoś się. Masz godzinę, by stąd zniknąć. Ty i twoje szczeniaki. Przekażę Ascalowi, jak wiele dla niego zrobiłeś. Jaki los dla niego i jego syna zgotowałeś.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top