Rozdział LVII

Prędzej czy później musiałem wyjść z domu. Nie mogłem wiecznie unikać konfrontacji. Dałem sobie jeden dzień, by dojść do pełni sił. Miałem nadzieję, że Raven nie wykorzystał tego dnia na planowanie tego, jak mnie zabije. Bo na pewno bardzo chce to zrobić. Widziałem to w jego oczach, gdy zwijał się z bólu i dusił się na podłodze.

No cóż... ktoś w końcu musiał to zrobić. Zasłużył. Szczerze mówiąc, będę długo wspominał ten moment... Od dawna nie czułem takiej satysfakcji.

Gdy czułem się już co najmniej tak dobrze, jak przed rują, w końcu opuściłem cztery ściany. Chciałem przede wszystkim na własne oczy zobaczyć, jakie nastroje panują w stadzie. Nie zdziwiło mnie, że gdy wyszedłem, oczy wszystkich w okolicy spoczęły na mnie. W końcu zrobiłem spore zamieszanie. Zakłóciłem spokój tego miejsca. Jednak atmosfera psuła się od dawna. A to wszystko przez Ravena. Po prostu w końcu mu się postawili. Ciekawe, jakie będą tego konsekwencje.

Kilka osób zaczepiło mnie. Nie byli na mnie źli. Wręcz przeciwnie. Jakiś alfa przeprosił mnie, że musiałem przez coś takiego przechodzić. Zupełnie jakby miał z tym coś wspólnego. A przecież nie odpowiada za poczynania Ravena. Może czuł się w jakiś sposób odpowiedzialny przez to, że do tej pory przymykał oczy na jego despotyczne rządy. Zagadało do mnie też kilka kobiet. Pytały, jak się czuję. Konspiracyjnym szeptem powiedziały też o Alfie kilka niezbyt pochlebnych rzeczy.

Spotkałem też Jaspara. To z nim rozmawiałem, gdy podszedł do mnie jeden z ludzi Ravena. Nawet nie znałem jego imienia.

- Alfa każe ci natychmiast przybyć do jego domu.

- Powiedz mu, że mam już na dzisiaj plany.

- To nie jest zaproszenie.

- Jeśli twój Alfa chce ze mną pomówić, to niech zrobi to przy wszystkich.

- Alfa każe ci...

- Mam gdzieś co mi każe! Obiecywał mi bezpieczeństwo, a próbował dobrać się do mnie, gdy byłem półprzytomny!

Wiedziałem, że robię scenę i o to mi chodziło. Wszyscy w zasięgu słuchu zwrócili na mnie uwagę. Niech słyszą i obserwują.

- Raven odmówił mi pomocy w odnalezieniu mojego alfy! I jeszcze nim zdążyłem pogodzić się ze stratą, chciał zrobić ze mnie swoją własność! A czego chce teraz?! Żebym poszedł do niego rozmawiać w cztery oczy?! Aby mógł ponownie wykorzystać swoją pozycję i przewagę fizyczną!? Jeśli Raven chce ze mną rozmawiać, niech zrobi to tutaj! Niech wyjaśni wszystkim, co zaszło! No dalej... Poczekam tu na niego.

Mężczyzna pewnie chciałby zaciągnąć mnie tam siłą. W końcu, jeżeli nie przyjdę, to Raven wyładuje wściekłość na posłańcu. Wilkołak niewiele jednak mógł zrobić, gdy z uwagą obserwowało go co najmniej dziesięć osób. W tym dwie inne alfy. Warknął więc tylko coś pod nosem i odszedł z podkulonymi ogonem.

Miałem już dość udawania potulnej omegi. Nie jestem taki. Raven wyczerpał moją cierpliwość i zamierzam utrudnić mu życie, jak tylko mogę. Jeśli każe nam opuścić tę wioskę najpierw podkopię jego autorytet. Może któraś alfa w końcu się ogarnie i odbierze mu władzę.

Usiadłem sobie na ziemi na drugim końcu placu. Naprzeciwko miałem dom tego żałosnego Alfy. Siedziałem i czekałem. Tak jak się spodziewałem, wieści szybko się rozniosły, więc w ciągu dosłownie kilku minut była tu połowa stada. Nie widziałem tylko dzieci i starców, którzy rzadko opuszczają domy. Najwyraźniej wszyscy pragnęli usłyszeć kilka słów usprawiedliwienia ze strony Alfy.

On nie zasługuje na władzę. Jeśli nadal będą chcieli żyć pod jego butem, niech to robią. Ale ja tu nie zostaję... i Ascal też nie. Zamierzam zabrać go stąd. Jego i Noacha. Nie zmarnują tu swojego życia. Nie będą trwać kolejnych lat w strachu. Znajdziemy Nasira i jakoś sobie poradzimy. Może dołączymy do jakiegoś innego stada. Lub utworzymy nowe.

Tak... gdy znajdę Nasira wrócimy tu i zaproponujemy wszystkim, by do nas dołączyli. Noe na pewno odejdzie. Lilla też. Być może i Andrea. Nasir będzie wspaniałym przywódcą. Przeciwieństwem Ravena.

Mój alfa musi jeszcze chwilę na mnie poczekać. Jednak wkrótce po niego wyruszę. Choćbym miał miesiące tułać się po czerwonych piaskach, znajdę go. Znajdę i uwolnię. Wrócimy do naszych dzieci. I zaczniemy wszystko jeszcze raz. Od nowa. Tym razem będziemy trzymać się razem. Nie popełnimy ponownie tych samych błędów.

A Raven niech tu tkwi. Zgorzkniały głupiec. To jego powinni wygnać. Nie Nasira. Jednak dzięki temu mój alfa dojrzał. Stał się mężczyzną. Tym, kim jest teraz. Dzięki temu też go poznałem. Los plecie dziwne ścieżki. Mojego alfę stąd wygnano. Spotkał mnie. A teraz ja jestem tutaj. Może los chciał, bym coś zrobił? Nie wiem... Nigdy nie zrozumiem ścieżek losu.

Jestem tu jednak. I zamierzam jeszcze bardziej namieszać. Raven będzie żałował, że zalazł mi za skórę. Myśli, że jestem słabą omegą. Owszem jestem omegą. I mam swoje słabości. Ale on też je ma. A ja nie będę traktować go jak bóstwo, za które się uważa. Byłem zdeterminowany pokazać wszystkim, jak bardzo dają sobą pomiatać.

W końcu drzwi się otworzyły. Raven wyszedł ze swojej nory. Był jak chmura burzowa. Potrafiłem wyczuć jego gniew. Wszyscy go czuli. Był rozwścieczonym zwierzęciem. Dzikim i nieobliczalnym. Ciekawe co zamierza? Nie zaatakuje mnie tak po prostu. Nie złamałem żadnego zakazu.

Tylko przelotnie rozejrzałem się po tłumie, a zobaczyłem co najmniej cztery alfy, które na pewno stanęłyby po mojej stronie. Noe tu był. A także partnerzy Jaspara i Ysaaca. Kilka bet spoglądało na przywódcę z wyraźną niechęcią.

W ich oczach ja byłem słabą ofiarą. Omegą, którą według ich przekonań powinno się chronić. Od tego są stada. By słabi nie musieli się bać. By silniejsi mogli ich chronić. Raven natomiast złamał podstawową rolę stada. Wykorzystał siłę, by skrzywdzić i wykorzystać kogoś, kogo miał chronić. Stracili do niego resztę szacunku. Może to irracjonalne... ale czułem się dość bezpiecznie.

Wstałem i poczekałem, aż Raven do mnie podejdzie. Z tyłu trzymało się kilku jego popleczników. Nie było ich wielu. Noe twierdzi, że kilku z nich odeszło. Nawet oni uważali, że przesadził. Zostało mu trzech... może czterech.

Zatrzymał się kilka metrów ode mnie. Cóż... chciałem to mam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top