Rozdział LIV
Mia zaplątała moje włosy w warkocz, podczas gdy Anna wpychała we mnie kolejną kromkę chleba grubo posmarowaną masłem.
- Jedz, jedz, musisz mieć dużo siły.
- Anno jestem już pełny.
- ... W takim razie wypij herbatę. Za jakąś godzinę będzie ciasto.
Jaspar zaśmiał się i posłał mi współczujące spojrzenie. To wszystko przez ruję. Miała zacząć się dzisiaj. To była kwestia kilku godzin. Sarah też dzisiaj ją przechodziła. Nią zajmą się jednak rodzice. Mną natomiast reszta omeg. Anna próbowała mnie trochę podtuczyć, jakbym był niedźwiedziem szykującym się do zimowego snu.
Jako że wszystkie omegi miały swoich partnerów, nie mogłem zatrzymać się u nich. Na szczęście nie było problemu ze znalezieniem dla mnie miejsca. Nieco na uboczu znajdowała się pusta chata. Byłem oznaczony, więc teoretycznie nie powinienem mieć silnego zapachu, mimo to czułem się pewniej, wiedząc, że będę z dala od alf.
Tak naprawdę nie byli już dla mnie zagrożeniem. Gdy omega jest nieoznaczona, jej zapach działa na pierwotne instynkty alf. Pragną ją oznaczyć i uczynić swoją. Gdy omega ma partnera, jej zapach jest kuszący, ale nie odbiera zmysłów. Mimo wszystko lepiej nie prowokować.
Za godzinę miałem udać się z Mią do chaty gdzie posiedzi ze mną kilka godzin. Później będą doglądać mnie na zmianę. Linadel i Sira zostaną z Lillą i Noe. Byli pod dobrą opieką.
Trochę się jednak denerwowałem. Ostatnia ruja była dla mnie trudna a wtedy był przy mnie Nasir. Boję się bólu i wiem, jak okropnie będę się czuł, przechodząc przez to samotnie. W końcu podczas rui najbardziej pragnę mojego alfy... a nie będzie go przy mnie.
Jakoś jednak to wytrzymam. A później... wyruszę do niego. Znajdę jakiś sposób, by go odnaleźć, choćbym miał przedrzeć się na Wschód. Muszę tylko wytrzymać te trzy dni. Andrea już zaczęła szykować wszystko, czego będziemy potrzebować w podróży.
Najbardziej martwię się o moich synów. Tutaj jednak nie byli bezpieczni. Nie, gdy Raven tu rządził. Dlatego muszę zabrać ich ze sobą. Przynajmniej na razie. W pierwszej kolejności i tak będziemy prosić o pomoc stada.
Godzina minęła szybko. Mia zaprowadziła mnie do chaty i przygotowaliśmy wspólnie wszystko, co było mi potrzebne. Anna wcisnęła mi ciasto, więc postawiłem je obok łóżka, na wypadek gdybym jednak miał siłę coś zjeść. Poprzedniego dnia Jaspar i Ysaac tutaj posprzątali więc było dość przyjemnie.
To mała chatka. Miała tylko dwie izby, w dodatku dość ciasne. To był dom dla maksymalnie dwóch osób. Mia w drodze tutaj wyjaśniła, że nie ma specjalnego powodu, dla którego nikt tu nie mieszka. Zwyczajnie wszyscy postanowili zostawić budynek na specjalne okazje. Często rodziny zabierały tu nieoznaczone omegi, gdy bali się, że nie są w stanie zapewnić im bezpieczeństwa. Mia konspiracyjnym szeptem wyznała też, że czasem pary przychodzą tutaj na schadzki. Ta informacja akurat nie była mi do niczego potrzebna.
Dotarliśmy na miejsce w odpowiednim momencie, gdyż zaczynałem czuć się gorzej. Po jakichś dwóch godzinach miałem już gorączkę i czułem się osłabiony. Najgorsze miało jeszcze przyjść.
- Mia... czy mogłabyś podać mi wody!
Leżałem w sypialni, podczas gdy dziewczyna siedziała w głównej izbie. Wzięła ze sobą druty i włóczkę i dziergała szaliki, zabijając w ten sposób czas. Za jakąś godzinę dołączy do niej Ysaac, ale chwilowo była sama. Słyszałem, jak chodzi po pomieszczeniu, w końcu jednak otworzyła drzwi i weszła do środka.
- Dyara wydaje mi się, że nie powinieneś pić tej wody. Dziwnie pachnie. Przynieśli ją tutaj wczoraj... ale może lepiej przyniosę świeżej. Wrócę za jakieś dwadzieścia minut dobrze?
- Tak... Oczywiście. Poczekam. Tak się składa, że nigdzie się nie wybieram.
- Oj biedactwo... Spokojnie. Dasz radę. Wiem, że to boli. Sama będę to przechodzić za miesiąc. Wrócę jak najszybciej. Obiecuję. Trzymaj się.
Dziewczyna wyszła, a ja od razu poczułem się samotny. Było mi jakoś tak łatwiej, gdy wiedziałem, że jest w pokoju obok.
Zdjąłem z siebie spodnie, zostając tylko w koszuli i bieliźnie. Było mi gorąco... ale jednocześnie miałem dreszcze. Co chwila okrywałem się szczelnie kołdrą, by po chwili ją z siebie zrzucić. To było okropne, a ból jeszcze się nawet nie zaczął. Na razie czułem tylko delikatny ucisk w podbrzuszu. Jeszcze kilka godzin i zmieni się to w prawdziwe piekło.
Pamiętam, jak Nasir zostawiał mi swoje koszule. Wtedy jeszcze nie byliśmy razem, sam jego zapach sprawiał, że to wszystko było nieco łatwiejsze. Nic jednak nie równało się z tym uczuciem ulgi, gdy stawałem się jego.
Tęskniłem za nim. Za moim ukochanym alfą. Chciałem, by był tu przy mnie. By mnie przytulił. Pocałował. By pogłaskał mnie po głowie, pogładził moje włosy. By wyszeptał moje imię... Chcę usłyszeć, jak mówi o mnie w trzeciej osobie. Tylko on tak do mnie mówi. Mój głupiutki alfa.
Skuliłem się na łóżku i to wokół Nasira skupiłem swoje myśli. Przypomniałem sobie brzmienie jego głosu. Jego uśmiech. Gęste, czarne włosy. Złote oczy, które patrzyły na mnie z pożądaniem... Ale zazwyczaj głównie z czułością i troską. Jego duże dłonie. Silne ciało. Miękkie usta. Jego przyjemny zapach, który zawsze mnie uspokajał. Zapach sosny. Zapach domu... i bezpieczeństwa. Tak pachniało bezpieczeństwo. Jak sosny.
To... w jakiś sposób pomogło. Te piękne wspomnienia ukoiły nieco mój ból. Byłem spokojniejszy. Bardziej odprężony.
Usłyszałem skrzypienie drzwi. Mia w końcu wróciła. To dobrze. Byłem spragniony. Ten czas nie dłużył się aż tak bardzo.
Dźwięk powtórzył się. Tym razem jednak zaskrzypiały drzwi do sypialni. Otworzyłem oczy i uniosłem się nieco na łóżku, by powitać omegę i wziąć od niej kubek z wodą. To jednak nie była Mia... a Raven.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top