Rozdział LIII

Raven był uparty. Przez pierwsze trzy dni nie odezwał się do mnie, ale kilka razy widziałem go a on mnie. Trudno było unikać się, żyjąc razem na tak małej przestrzeni. Posyłał mi jedynie długie spojrzenia, które ignorowałem. A przynajmniej próbowałem je ignorować. Zastanawiałem się czy nie powiedzieć mu, że jestem mieszańcem. To może ostudziłoby jego zapał... Nie miałem jednak co do tego pewności. Poza tym nie mogę pozwolić by teraz wyrzucił mnie stąd na zbity pysk. Jeśli dostanę rui w środku lasu to może skończyć się źle dla mnie i dla chłopców. Będę nieprzytomny przez trzy dni.

Zaczynałem bać się, co może z tego wyniknąć. Najprawdopodobniej nie mogę tu dłużej zostać. Raven jest zbyt dumny. Czuję, że nie zniesie nieposłuszeństwa. A już na pewno nie od kogoś takiego jak ja. Ma zbyt wielkie ego, by tak po prostu przyjął odmowę. Martwię się, że będzie chciał jakoś wykorzystać chłopców, by przekonać mnie do zostania jego własnością.

Rozmawiałem z Andreą, a ta obiecała mi, że zabierze mnie do innego stada. Najpierw jednak musiałem przetrwać tę cholerną ruję. Zostały mi ledwie cztery dni. Po tym będę miał prawie trzy miesiące przed następną. Przez ten czas znajdziemy stado. Nie jedno, a dwa czy trzy. Któreś musi nas wysłuchać. Na pewno nie każdy Alfa jest tak głupi, uparty i samolubny jak Raven. Jak już moja ruja się skończy wykrzyczę mu w twarz, że jestem półkrwi. Wtedy nie powinien sprawiać problemów. Będę mógł odejść.

Rozmawiałem też o tym z Noe. Mężczyzna zgodził się ze mną. Zaproponował nawet, że to on będzie mi towarzyszył. Nie powiedziałem mu o propozycji Ravena. Bałem się, jak zareaguje. To alfa a wszystkie alfy łatwo dają się ponieść przez gniew. Noe mógłby zrobić coś głupiego. Chciałbym, by towarzyszył mi w podróży, ale o to nie mogłem go prosić. Powinien zostać przy Lilly.

Jeśli stąd ucieknę, ten niewyżyty samiec będzie musiał znaleźć nową ofiarę i mogłoby paść właśnie na Lillę. A wtedy kto by ją obronił? Dziewczyna jest raczej uległa. Nie sprzeciwiłaby się Alfie stada. Aż zadrżałem na myśl co by ją czekało. Raven na pewno nie dopuściłby do siebie myśli, że problem braku potomstwa jest jego winą. Na pewno wyżyłby się na biednej dziewczynie.

Właściwie... każda samotna omega w stadzie była teraz zagrożona. Sarah nie ma jeszcze partnera. Ma szesnaście lat, ale według wilczych standardów może już zostać matką. Reszta omeg jest jeszcze za młoda. A Raven nie spojrzy dwa razy na te starsze.

Niech te cholerne alfy coś w końcu z tym zrobią. Jak mogą przyglądać się, jak ten apodyktyczny dupek krzywdzi słabszych? Są tacy dumni, a zarazem słabi. Gdybym to ja miał taką siłę jak oni, już dawno wyzwałbym Ravena na pojedynek i ukręcił mu kark. To brat Nasira, ale nie miałbym żadnych skrupułów.

Właściwie... podejrzewam, że Nasir też by już ich nie miał. Gdyby wiedział jakie propozycje mi składał, w jaki sposób się do mnie odzywał... Nasir wpadłby w furię. Ta myśl poprawiła mi humor. Gdyby Nasir tu był, wszystko byłoby inaczej. On nigdy nie okazałby mi braku szacunku... i zrównały swojego brata z ziemią, słysząc, że traktował mnie jak rzecz.

Tęsknię za nim. Tęsknię za moim alfą. Tak bardzo mi go brak. Każdego dnia boję się, że poczuję, jak nasza więź pęka. Jak coś ją rozrywa na strzępy... A tym czymś będzie śmierć. Żyłem w ciągłym strachu.

Przez to wszystko coraz częściej byłem rozkojarzony. Dlatego, gdy oglądałem tkaniny, które sprzedawała Kara, miła beta o ciemnych włosach, nie zauważyłam, kto się do mnie zbliża.

- Dyara?

Odwróciłem się i zobaczyłem kogoś, kogo się nie spodziewałem.

- Ascal? Nie widuję cię zbyt często... bez Ravena. A to... to twój synek? Jak masz na imię aniołku?

Chłopiec był śliczny. Rzeczywiście wyglądał jak mniejsza kopia Ascala. Miał może z dziewięć lat.

- Jestem Noach.

- Miło mi.

- Dyara czy moglibyśmy porozmawiać. Na osobności? Raven dał mi tylko chwilę, bym zerknął na tkaniny.

Chłopak rozejrzał się nerwowo, jakby ten miał nagle pojawić się za jego plecami.

- On nie chce, abyśmy rozmawiali.

- Tak... Oczywiście. Chodź.

Złapałem go za rękę i pociągnąłem za jedną z chat. Był roztrzęsiony, ale on zawsze wydawał się przerażony. To przez tego dupka. Ascal był zastraszony. Bał się i pewnie wstydził tych wszystkich kłamstw, które Raven rozpowiedział.

- Co się stało?

- Bo... Raven... On chyba... Chyba ma na ciebie oko. On będzie chciał...

- Wiem... Wiem Ascal.

Chłopak otworzył oczy ze zdumienia, ale i niepokoju.

- Zrobił ci coś?

Martwił się. Martwił się o mnie. On najlepiej wiedział, jaki jest Raven. Ryzykował jego gniew, by mnie ostrzec. On był taki... taki dobry.

- Nie. Nic mi nie zrobił. Jedynie złożył propozycję. Zamierzam ją odrzucić.

- Ale... Dyara on ci nie odpuści. Boję się, że coś ci zrobi.

- Nie martw się. Jestem bardzo... zadziorny. Potrafię walczyć o swoje. Martw się o siebie i swojego syna.

Noach przyglądał nam się w ciszy. Wyraźnie przestraszony. Bał się ojca... Chociaż Raven wszystkim powtarza, że jest tylko jego wujem. Cóż Noach nie odziedziczył po ojcu zbyt wiele. Właściwie to całkowicie wdał się w Ascala.

- Co się z wami stanie, gdy Raven znajdzie nową omegę?

- Ja... nie wiem. Gdy mnie... odrzucił i związał się z Seną, kazał nam zamieszkać w przybudówce obok. Tam nie jest źle. Dba o nas. Niczego nam nie brakuje. Sena nie jest dobrą kucharką i nie lubi sprzątać, więc to ja zajmuję się domem. Później... on...

- Przychodzi podczas twojej rui.

- Tak jest nawet... łatwiej. No i myślałem, że jeśli jednak dam mu syna... to wróci do mnie.

- Ascal... powinieneś...

Nie dokończyłem. Poczułem znajomy drażniący zapach. Nim zdążyłem ostrzec Ascala, jego alfa pojawił się w zasięgu wzroku. Spojrzał na chłopaka i był wyraźnie wściekły.

- Ascal... do domu. Już.

Nawet nie odpowiedział. Złapał syna za rękę i niemal stąd uciekł.

- Boi się ciebie.

- Ascal boi się własnego cienia. Jakich kłamstw ci naopowiadał? To zwykła kłamliwa dziwka. Rozłożył nogi przed moim własnym bratem.

- Może był zwyczajnie lepszą partią.

Alfa błyskawicznie złapał mnie za ramię i przycisnął do ściany.

- Gdyby mnie nie powstrzymali, rozerwałbym mu gardło. Mój brat był słaby. Ja jestem Alfą. To stado jest moje. I ty też będziesz.

Pocałował mnie. Przycisnął mocno, unieruchamiając moje ciało. Był brutalny. Wepchnął swój język do mojego gardła. Nie mogłem go odepchnąć. Mogłem jedynie czekać, aż skończy. Byłem całkowicie podporządkowany jego sile. Dopiero gdy uznał to za stosownie, oderwał się od moich ust, ale mnie nie puścił.

- Już jesteś mój.

Osunął się ode mnie i odszedł, zostawiając mnie całego drżącego. Zwymiotowałem. Czułem się... brudny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top