Rozdział L
- Chciałem cię o coś zapytać.
Cóż tego się akurat domyśliłem. Nie przychodził mi do głowy inny powód, dla którego miałby mnie tu zaprosić. Chce jakichś informacji.
- Słucham. Postaram się pomóc, jak tylko mogę.
- Miło to słyszeć. Chciałbym dopytać o pewne szczegóły dotyczące tego dnia, gdy was napadnięto. Noe wspominał, że to najwyraźniej nie byli zwykli łowcy.
- To byli łowcy niewolników. A przynajmniej wszytko na to wskazywało. Nie próbowali mnie zabić, a raczej obezwładnić. Mieli kajdany. Poza tym wprost powiedzieli, że ja i moje dzieci jesteśmy wiele warci. Chcieli nas sprzedać. Dlatego jestem pewien, że mój alfa żyje. Obezwładnili go i zapewne skuli. A teraz są już pewnie w połowie drogi na Wschód. Podejrzewam, że planują sprzedać go gdzieś przy granicy.
- To musi być okropne. Wiedzieć, że nigdy go nie odzyskasz, mimo że być może jeszcze żyje.
Zacisnąłem mocno zęby i nie wykrzyczałem tego, co miałem na czubku języka. Nienawidzę go. Nienawidzę go z całego serca. Ale może być moim jedynym ratunkiem.
- Ja wiem, że on żyje. Czuję to. Jesteśmy szybsi niż ludzie. Jeśli wysłałbyś kogoś teraz, może zdążyliby ich dogonić.
- Dyara... Miałbym pozbawić stado ochrony? Narazić wiele silnych alf i bet dla jednego alfy... którego nie znamy?
- Nie chodzi tylko o mojego alfę! To... To byłby pokaz siły! Pomyśl tylko. Łowcy są coraz śmielsi, bo się nas nie boją. Porywają lub zabijają samotne wilki, bo wiedzą, że nie poniosą konsekwencji. To kwestia czasu nim staną się bardziej bezczelni. Jeśli pokażemy im że jesteśmy grupą... jednym wielkim stadem, zaczną się bać. Jeśli będą wiedzieć, że całe stado może stanąć za jednym alfą... lub omegą czy nawet betą... Wtedy pomyślą dwa razy, nim postanowią tknąć jednego z nas. Jesteśmy wilkami. Mój alfa pomógłby wam wszystkim bez zastanowienia. Bo tak powinno być. Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego.
- ... To brzmi bardzo pięknie w teorii. Rozumiem cię naprawdę. Gdy byłem dzieckiem, też myślałem, że wszystko jest takie łatwe. Nie mam ci tego za złe. Jak wszystkie omegi jesteś nieco... naiwny. Ilu młodych mężczyzn zechce zostawić swoich partnerów i partnerki, by wyruszyć na krucjatę, która może się uda... ale może też sprawić, że nasi wrogowie staną się bardziej zawzięci? Teraz wciąż się nas boją. Tak pozostanie. Atakują słabe ogniwa. Tych, którzy oddalą się od stada. Musisz przyznać, że sami w ten sposób wystawiają się na cel. Jeśli zaczniemy wybijać ludzi... wsadzimy tylko kij w mrowisko. Widziałeś ich miasta. Wiesz, ilu ich jest. Zabijemy dziesięciu, przyjdzie stu. Zabijemy stu, przyjdzie ich tysiąc. Naszą jedyną szansą na przetrwanie jest ukrycie się. Tutaj jesteśmy bezpieczni. Dopóki nie sprowokujemy ludzi, nie odważą się wejść w głąb tundry.
- Skąd taka pewność?
- Bo ludzie to tchórze.
- Zarzucasz tchórzostwo ludziom, podczas gdy sam wolisz siedzieć i czekać? Kto tu jest tchórzem?
Był szybki. Bardzo szybki. Dlatego nawet nie zauważyłem jego ruchu. Gdy uderzył pięścią w stół, podskoczyłem na krześle. Dźwięk mnie zaskoczył... i nieco przestraszył. Spojrzałem Alfie w oczy i zobaczyłem w nich gniew. Szybko jednak zniknął zastąpiony przez pełne opanowanie.
- Dyara... wybaczę ci to bo wiem, że powiedziałeś to pod wpływem emocji. Jesteś omegą, a wy często wypowiadacie słowa, zanim je przemyślicie. Wiem, że na pewno nie miałeś tego na myśli.
Nagle dłoń, którą chwilę temu uderzył w stół, znalazła się na mojej. Zerknąłem na nasze splecione dłonie i przełknąłem nerwowo ślinę. Czułem się niezręcznie... dziwnie... a przede wszystkim nienawidziłem jego dotyku. Miałem ochotę wyrwać swoją dłoń, ale... bałem się. Moja wilcza część uświadamiała mi, w jakiej jestem pozycji.
On jest alfą. Wyjątkowo silnym alfą. A ja jestem tylko omegą. Uległość oznacza przetrwanie. Dlatego starałem się zignorować ten nieszczerze czuły gest z jego strony.
- Dyara wiem, że jest ci ciężko. Przemawiają przez ciebie silne emocje. Myśl, że straciło się partnera, musi być trudna. Chciałbym ci pomóc, ale muszę myśleć przede wszystkim o dobru stada. Obiecuję jednak, że jakoś ci to wynagrodzę. Nie jestem twoim wrogiem. Wręcz przeciwnie. Dlatego proszę... zważ na swoje słowa. Następnym razem gdy wpadniesz w histerię, nie otwieraj swoich ślicznych usteczek.
Sukinsyn. Dupek. Świnia. Apodyktyczny gnój. Śmieć i parszywy łajdak.
- Dobrze... Rozumiem. Przepraszam Alfo. Rzeczywiście... ostatnio jest mi ciężko. Staram się jakoś trzymać, ale... ale coraz trudniej jest mi trzymać emocje na wodzy.
- Każdemu czasem się zdarza. Brak alfy musi ci doskwierać. Rozumiem to. Dlatego właśnie zapomnę o tym, co powiedziałeś. Tym razem o tym zapomnę.
- Dziękuję.
- Dobrze...
Poczułem jak delikatnie gładzi moje palce. Denerwowało mnie to. A przede wszystkim brzydziło. Dlaczego on mnie dotyka?
- Chciałem zapytać cię o szczegóły tego zajścia... ilu łowców tam było, jakie mieli uzbrojenie. Jednak teraz widzę, że jesteś roztrzęsiony. Pobladłeś. Najwyraźniej ten temat nadal jest dla ciebie trudny. Nie będę cię już dzisiaj męczył. Dam ci chwilę czasu byś mógł dojść do siebie. Może... za tydzień. Za tydzień poproszę cię, byś opowiedział mi więcej. Dzisiaj już pozwolę ci odejść. Przemyśl proszę, to co powiedziałem. Zrozum, że nic nie mogę zrobić w sprawie twojego alfy. Zacznij żałobę. Im wcześniej to zrobisz, tym łatwiej ci będzie.
- ... Dziękuję za twoją troskę.
- Nie ma za co. Zależy mi na twoim dobru.
Uniósł moją dłoń do swoich ust i ucałował ją. Przez chwilę trzymał ją przy nich i patrzył mi w oczy.
- Już nie mogę doczekać się naszego następnego spotkania.
- Tak... ja też. Będę odliczał dni.
To była w połowie prawda. Będę odliczał dni. I z każdym dniem będę bał się coraz bardziej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top