Rozdział XXXI

Gdy się obudziłem, pierwsze co zobaczyłem to dwie pary niebieskich oczu wychylających się zza łóżka. Uśmiechnąłem się na ten widok, co dodało im nieco odwagi. Przestali się czaić i prędko wdrapali się na łóżko, by mnie przytulić. Objąłem ich i od razu poczułem się lepiej. Byłem głodny, spragniony, obolały i osłabiony, ale w chwili, gdy zobaczyłem moje maleństwa, wypełniła mnie energia i przyjemne ciepło.

Sira usiadł na moim brzuchu i objął rączkami moją twarz.

- Mama jus dobse?

- Tak kochanie... już dobrze.

Linadel przyłożył dłoń do mojego czoła. Chyba stwierdził, że jest w porządku, bo miał zadowoloną minę. Sira zawsze naśladuje starszego brata, więc oczywiście też musiał dotknąć mojego czoła.

- A gdzie tata?

- Lobi am.

- Hmmm... Robi am, mówisz? To chyba muszę wstawać. Jestem głodny. A wy?

Chłopcy pokiwali zgodnie z głowami.

- No to złaźcie. Nie dam rady wstać, jesteście za ciężcy.

Chyba naprawdę się o mnie martwili, bo szybko zeszli z łóżka. Linadel zszedł. Sira spadł, ale natychmiast się podniósł i nawet się nie skrzywił. Czasem jego odporność mnie zadziwia.

Ucieszyłem się, że Nasir porządnie mnie ubrał. Nie pamiętam zbyt wiele z ostatnich dwóch dni. Głównie jakieś urywki z pierwszego dnia rui. Pamiętam, że chłopcy płakali i przychodzili do mnie zmartwieni. Później Nasir ich zabrał. Wiem, że bolało i było okropnie.

Już zapomniałem, jak to jest podczas rui. Przyznam, że nie tęskniłem za tą częścią wilkołaczego życia. Na szczęście do następnej zostały trzy miesiące spokoju.

Wstałem, a moi synowie natychmiast złapali mnie za ręce i poprowadzili do głównej izby. Nasir najwyraźniej postanowił odpuścić próby usmażenia jadalnej jajecznicy i tym razem po prostu ugotował jajka. Spojrzał w naszą stronę i uśmiechnął się szeroko.

- Dyara siadaj. Zrobiłem ci herbatę. Jak się czujesz?

- Głodny. Ale poza tym dobrze.

Alfa postawił talerze na stole. Czułem mięso, a gdy podszedłem bliżej, okazało się, że Nasir przysmażył cieniutkie plasterki jakiegoś niezidentyfikowanego mięsa. Siadłem i wziąłem się za jedzenie. Moi synowie też nie zwlekali. Jedli aż im się uszy trzęsły. Nasir w końcu też do nas dołączył.

- Widzę, że świetnie sobie poradziłeś, gdy byłem... niedysponowany.

- Było ciężko. Chłopcy się martwili. Ale byli też bardzo dzielni.

Mówiąc to, Nasir spojrzał na nich, by upewnić się, że to usłyszeli. Sądząc po ich dumnych i zadowolonych minach jak najbardziej usłyszeli.

- Wiem. To w końcu moje dzieci. W każdym razie jakoś daliśmy radę. Teraz mamy na chwilę spokój. Zastanawiam się... czy nie ma jakichś leków, czy ziół które... no wiesz... może jakoś pomagają podczas rui.

Nasir namyślił się chwilę nim odpowiedział.

- Nasi znachorowie i znachorki czasem zajmują się omegami. Zwłaszcza tymi młodymi, które dopiero dostały rui i nie mogą mieć partnera. Są chyba jakieś zioła... ale one głównie usypiają. Jest też pewien wywar. Nie wiem, jak się go robi. Omegi piją go przed rują, by nie zajść w ciążę. Niektóre omegi są za młode lub już za stare na młode. Lub po prostu mają już wiele młodych. To jednak nie zawsze działa.

- Rozumiem... To mimo wszystko przydatne. Wolałbym wypić taki wywar niż przechodzić ruję tak jak tą.

- Cóż... Ja też.

Uśmiechnąłem się i kopnąłem mojego głupiutkiego alfę pod stołem.

- Wynagrodzę ci to jutro w nocy.

- Dopiero jutro?

Ta wyraźna nuta rozczarowania w jego głosie mnie rozbawiła.

- Daj mi się pozbierać co? Poza tym dzisiaj do późna będę nadrabiać czas, którego nie spędziłem z moimi maleństwami. Prawda chłopcy? Pobawimy się dzisiaj razem?

Odpowiedziało mi głośne i synchroniczne "Taaaaak".

- Nie martw się Nasir. Z tobą też się pobawię tylko nie dzisiaj.

- Trzymam cię za słowo.

- Niedługo maluchy mają urodziny. Może powinniśmy coś przygotować?

- Jeszcze ponad miesiąc.

- Taaak. Ale... lepiej wcześniej wiedzieć co i jak. Na początek... Chłopcy co chcecie dostać na urodziny?

Sira namyślił się, po czym wyciągnął ręce do przodu, pokazując jakieś dwadzieścia centymetrów.

- Male wiki... O take.

- Małe wilki to nie prezent. Poza tym będziecie musieli jeszcze troszkę poczekać. Na razie są tak malutkie, że muszą zostać w brzuszku Yurel.

Sira zmniejszył odległość między swoimi dłońmi o połowę.

- Mniejsze.

To było już za wiele dla jego dwuletniego umysłu. Zrobił zaskoczoną minę, po czym wrócił do śniadania. Jednocześnie jednak chyba dalej zastanawiał się nad prezentem.

- Może chcecie jakąś zabawkę... albo coś dobrego do jedzenia.

Linadel pierwszy skorzystał z tej propozycji.

- Ciuciu.

- Coś słodkiego? Hmmm... ciasteczka? A może jakieś ciasto z rodzynkami i miodem? A do tego słodkie mleko? Hmmm? Co wy na to?

Zgodnie pokiwali głowami. Mógłbym zrobić im coś słodkiego. Mamy jeszcze słoik miodu i trochę ususzonych jagód... Mam też mąkę, jaja i kozie mleko. Na pewno da się z tego coś przygotować.

- Jestem pewien, że tata zrobi wam jakąś nową zabawkę.

- Czasem mam wrażenie, że nie muszę im robić zabawek. Wystarczy, że dam im jakiś w miarę bezpieczny patyk.

- Linadel bardzo polubił rzucanie patyków wilkom. Mirra mu je przynosi... Nawet jeśli nie polecą dalej niż trzydzieści centymetrów... a tak zazwyczaj jest.

Nasir uśmiechnął się uroczo i złapał mnie za rękę.

- Na razie głównie biegają i krzyczą, ale niedługo będą robić wiele więcej. Dobrze się składa, że Yurel będzie miała młode. Nauczą się opiekować członkami stada. To ważne dla alf. Muszą zajmować się słabszymi.

- Tak... i to będzie dobry trening przed potencjalnym rodzeństwem.

Mój alfa zaczął się głupkowato szczerzyć. Jak to on.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top