Rozdział XXVIII

- Sira przestań!

Maluch popatrzył na mnie, po czym z wyraźnym oporem puścił ogon biednego Ziego. Wilk szybko skorzystał z okazji i czmychnął jak najdalej od tego małego diablątka. Z jednej strony cieszę się, że wilki są niezwykle wyrozumiałe. Z drugiej strony Ziego jako ten najmniej asertywny obrywa najmocniej. Nie przesadzę, jeśli powiem, że nie raz zostaje nieźle sterroryzowany przez moich synów. Zwłaszcza Sirę, który niezwykle upodobał sobie ciąganie zwierząt za ogony czy wsadzanie im palców do nosów.

Linadel z kolei stał się prawdziwym dyktatorem. A to wszystko przez Nasira. Pokazał chłopcom, że wilki się go słuchają. Siadają na komendę. Zatrzymują się, gdy im każe. Problem leżał w tym, że słuchają się Nasira... no i oczywiście mnie. Niekoniecznie półtorarocznego dziecka. Dlatego Linadel teraz głównie biegał za wilkami i krzyczał "sad" (co znaczyło... siad), "top" (czyli stop) oraz gniewnie wykrzykiwał ich imiona, gdy się nie słuchały. Co prawda czasem je mylił.

Starsze wilki raczej się z nimi nie bawiły, więc chłopcy nie zaprzątali sobie głowy zapamiętywaniem ich imion. Jednak Yurel, Ziego i Mirra byli ich ulubieńcami. Ich imiona to jedne z pierwszych słów, które poznali. Zaraz po "mama" i "tata". Bawiło mnie to, że wilki czasem reagują na swoje imiona zniekształcone tak bardzo, jak to tylko możliwe. W końcu to trudne imiona... dlatego chłopcy uprościli je do "Jujel" "Zego" i "Mila".

Nie mogłem uwierzyć, że moje maleństwa mają już osiemnaście miesięcy... i z aniołków zmienili się w małe potworki. Nawet Linadel zaczął sprawiać problemy. Sira jest po prostu głośny i nie słucha, co się do niego mówi. Jest zazwyczaj zbyt zajęty bieganiem i krzyczeniem. Linadel z kolei doskonale wie, co się do niego mówi. Po prostu w pełni świadomie postanawia to zignorować. Jak ostatnio dałem mu gotowaną marchewkę, głośno krzyczał "Ne" i nie uspokoił się, dopóki Nasir nie ugiął się i nie dał mu jagód. Dostał za to po łbie. Oczywiście Nasir.

Linadel bardzo chce decydować, co będzie jadł, w co będzie ubrany (i czy w ogóle w coś będzie ubrany), oraz co będzie robił. Sira czasem też się buntował. Zwłaszcza gdy próbowałem założyć mu skarpetki... nienawidzi skarpetek. Dlatego teraz biega boso... Mam nadzieję, że znajdę te skarpetki, gdziekolwiek je rzucił. Ostatnio Mirra mi je przyniósł. Nie ma to, jak wilk tropiący zaginioną odzież twego dziecka... Co ja bym bez niego zrobił?

Przyglądałem się, jak Sira biegnie do swojego brata, który właśnie z zainteresowaniem przyglądał się kurom. Młodszy podbiegł do niego i także zaczął się im przyglądać. Spokój nie trwał długo. Już po chwili biegał pomiędzy nimi, krzycząc głośno i śmiejąc się z tego, jak uciekają w przerażeniu.

Linadel przez chwilę przyglądał się poczynaniom brata, po czym dołączył do niego. Kury rozbiegły się na wszystkie strony, a moje dzieci zaczęły ganiać je po całym podwórku.

Nagle jedna z kur stwierdziła, że to za wiele i rolę się odwróciły. Sira uciekał z głośnym wrzaskiem w moją stronę, podczas gdy kura biegła za nim, machając przy tym skrzydłami. Chłopiec wpadł w moje ramiona i wtulił się mocno. Wstałem z nim na rękach, tak by znalazł się z dala od morderczego kurczaka.

- No widzisz Sira? Nie możesz straszyć kur.

- Beee! Ne!

Chłopiec pogroził kurze rączką, ale gdy ta zagdakała, pisnął głośno i na powrót się we mnie wtulił. Zauważyłem, że Linadel na nas patrzy i chyba już nie miał ochoty ganiać kur. Właściwie to patrzył na nie z lekkim lękiem. Uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem jak powoli i ostrożnie zbliża się do nas, omijając przy tym kury szerokim łukiem. Te jednak już zajęły się swoimi sprawami. Nawet ta, która poprowadziła szarżę na mojego syna, teraz spokojnie szukała robaków.

- No już, już chłopcy... Wiecie, że mama obroni was przed strasznym kurami.

Linadel w końcu dotarł do nas bezpiecznie, po czym mocno przytulił się do mojej nogi. Zaśmiałem się lekko, zastanawiając się, jak długo będą teraz się do mnie tulić. Nie przeszkadzało mi to. Jednak to było wręcz nieprawdopodobne, jak szybko potrafią z dwóch głośnych łobuziaków zmienić się w dwie małe przylepy.

Powoli robiło się już chłodno a jako że co niektórzy odmawiają noszenia skarpetek, musiałem podjąć pewne działania.

- No dobra maluchy. Idziemy do domu.

Linadel tylko mocniej przyczepił się do mojej nogi. Jeśli myślał, że to mnie powstrzyma, to się mylił. Trzymał się mnie mocno, więc bez problemu dotarłem do domu, nawet z dzieckiem uczepiony na mojej nodze. Gdy mały mimo swoich prób zatrzymania mnie znalazł się w domu, wydawał się nieco rozgniewany takim rozwojem wydarzeń. Musiałem jakoś pogodzić się z tym faktem.

Odstawiłem Sirę na podłogę i na pocieszenie zjadłem ciastko. Upiekłem je wczoraj. Były słodkie dzięki warstwie miodu, którą je posmarowałem.

- No już Linadelu. Nie rób takiej minki. Pobawimy się w domu. A jak tata wróci, zrobimy rybę. O ile coś złowi.

Dwie pary oczu wpatrywały się we mnie jak w obrazek. A no tak.

- No dobrze... Musicie być zmęczeni i głodni po tej przerażającej batalii z kurami. Ale tylko po jednym dobrze?

Wręczyłem każdemu po ciasteczku i przyglądałem się, jak zajadają się słodkościami. Narzekam na Nasira, ale ja też mam miękkie serce. Gdy skończyli jeść, umyłem im rączki, gdyż lepiły się od miodu. Gdy tylko skończyłem, pobiegli do drzwi i czekali pod nimi z niecierpliwością. Musiałem je im otworzyć. Gdy to zrobiłem, od razu pobiegli do swojego pokoju. Tym razem drzwi ich nie powstrzymały, gdyż zazwyczaj zostawiamy je otwarte. Mam wrażenie, że odkąd nauczyli się biegać, nie robią nic innego.

Gdy zajrzałem do pokoju, zobaczyłem, że układają klocki. Nasir zrobił je z drewna. Wyrył na nich proste rysunki zwierząt. Gdy ostatnio się z nimi bawili, próbował nauczyć ich dźwięków, które wydają poszczególne zwierzaki. Niestety rysunki nie były zbyt... realistyczne, dlatego Sira dalej uparcie twierdzi, że konie robią "muuu".

Usłyszałem, że drzwi wejściowe się otwierają, co znaczyło, że mój alfa wrócił. Jeszcze raz zerknąłem na moje maleństwa i ruszyłem, by powitać go w domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top