Rozdział XX

Szybkim krokiem wracałem do domu. Moja omega na mnie czekała. Upolowałem królika. Dużego. Zastanawiałem się, czy to wystarczy na obiad. Mieliśmy gościa a poza tym... Dyarę.

Na podwórku nikogo nie było. Tylko wilki spoglądały na mnie z zaciekawieniem. Wszedłem do środka i położyłem królika na szafce kuchennej. W głównej izbie też nikogo nie było, ale z sypialni słyszałem głosy.

Nagle drzwi otworzyły się szeroko i stanęła w nich Andrea. Spojrzała na mnie z błyskiem determinacji w oczach.

- Alfo musisz wyjść.

- Słucham?

- Musisz wyjść. Najlepiej oddal się od domu. Idź na spacer.

- ... Co się dzieje? Czy... Dyara...

Mimo protestów kobiety minąłem ją i wpadłem do sypialni. Dyara leżał na łóżku. Wyglądał na całego i zdrowego, ale był nieco blady. Bał się... mój biedny Dyara był przerażony. Podszedłem do niego i ukląkłem przy łóżku. Złapałem go za dłoń, a ten spojrzał na mnie z niepokojem w oczach.

- Spokojnie ukochany. Poradzisz sobie. Będę przy tobie i...

- Alfo! Na zewnątrz.

Ton Andrei był nieznoszący sprzeciwu. Chciałem pokazać jej, że to mój dom i jakaś obca nie będzie mówić mi co mam robić. Nikt nie zabroni mi być z moja omegą, gdy ta mnie potrzebuje. Nim jednak zdążyłem coś powiedzieć, usłyszałem cichutki głos Dyary.

- Nasir... Andrea mówi, że tak będzie lepiej. A ona wie, co robi. Dlatego proszę... posłuchaj jej. Ja... Ja sobie poradzę. Wiem, że będziesz w pobliżu więc nie boję się.

Boi się. Bardzo się boi... ale próbuje być dzielny. Mnie jednak nie oszuka. Jestem jego alfą... a on moją omegą. Nie chciałem odchodzić. Nie chciałem zostawiać mojej omegi. Mówiłem Dyarze, że poród to nic wielkiego, że omegi są do tego stworzone, ale teraz sam zacząłem się bać. Nie chcę, by Dyara cierpiał. Chciałbym zostać przy nim i go wspierać. Móc upewnić się, że wszystko z nim w porządku.

Jednak jeśli prosił mnie o to... musiałem go posłuchać. Nie chciałem sprawić, by to doświadczenie stało się dla niego bardziej stresujące. Dlatego ucałowałem go w czoło i zrobiłem, o co mnie prosił.

- Będę na zewnątrz. Kocham cię.

Nie chciałem puszczać jego dłoni, ale zrobiłem to. Uśmiechnął się do mnie delikatnie. Gdy wychodziłem, Andrea wnosiła do pokoju misę z gorącą wodą. Spojrzała na mnie i skinęła delikatnie głową, nim zamknęła za sobą drzwi.

Tak jak obiecałem, wyszedłem na zewnątrz. Usiadłem na ławce i już po chwili towarzyszyły mi wilki. Nie do końca wiedziałem co ze sobą zrobić. To było trudne. Tak siedzieć i czekać. Nie móc niczego zrobić. Chciałbym pomóc... Co jednak miałbym zrobić? Myślałem, że będę towarzyszył Dyarze w tej trudnej chwili, a oni wygonili mnie z mojego własnego domu. Mogłem tylko siedzieć i czekać.

Czas dłużył mi się. Po pozycji słońca na niebie byłem w stanie stwierdzić, jak długo siedziałem tak całkowicie bezczynnie. Minęła pierwsza godzina, gdy zacząłem słyszeć głos Dyary. Nie byłem w stanie zrozumieć słów, ale musiał mówić bardzo głośno, skoro mogłem go usłyszeć. Dyara miał donośny głos. Wiem coś o tym. Gdy jest zły, słychać go w całym lesie.

Byłem zaniepokojony, jednak starałem się zachować spokój. Wiedziałem, że Dyara jest silny, a Andrea mu pomoże. Był w dobrych rękach. Skupiłem się na myśleniu o tym, że już wkrótce zobaczę moje dzieci. Dyara także nie mógł się doczekać. Będzie taki szczęśliwy gdy weźmie je w ramiona. To była tylko kwestia czasu. Nie było czego się bać... A jednak cały mój spokój i opanowanie zniknąły, gdy rozległ się krzyk.

Nagły dreszcz przeszedł całe moja ciało. Dyara krzyczał. Moja omega krzyczała... Słyszałem ból w jego głosie. Mój wilk zaczął szaleć. Kazał mi natychmiast pędzić do mojej omegi i jakoś to powstrzymać. Moja omega cierpiała, więc ja także cierpiałem.

Wstałem z ławki i zrobiłem kilka kroków w przód, nim się opamiętałem. Nie mogłem nic zrobić. Nie było sposobu, bym mógł powstrzymać ból, który teraz odczuwał. Nie mogłem pomóc... To było... okropne. Było tak samo, jak wtedy gdy cierpiał po postrzale, a ja mogłem tylko patrzeć. Być może teraz było nawet gorzej.

Z czasem Dyara krzyczał częściej i głośniej. Za każdym razem coś we mnie szarpało się w rozpaczy. Krążyłem po podwórku i drżałem za każdym razem, gdy słyszałem jego przepełniony bólem głos. Kilka razy nawet podszedłem do drzwi i w ostatniej chwili powstrzymywałem się przed wejściem.

Wilki wydawały się zaniepokojone. Nie wiem, czy tym, co działo się z Dyarą, czy moim zachowaniem. Krążyły po podwórku jakby obawiały się jakiegoś drapieżnika. Ziego podkulił ogon i piszczał cicho. Uświadomiłem sobie nagle, że to mnie się boją. Wilcza część mnie niemal wyrywała się na zewnątrz. Byłem blisko niekontrolowanej przemiany. Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś takiego mi się przytrafiło.

Nie wiedziałem ile jeszcze wytrzymam. To trwało... długo. Dlaczego to trwało tak długo?

W końcu na powrót usiadłem na ławce. Wymagało to ode mnie wiele wysiłku i samokontroli. Jednak gdy ponownie rozległ się krzyk, miałem ochotę wyć. Wyć z rozpaczy. Zacisnąłem dłonie na drewnie i słyszałem jak pęka. Nie kontrolowałem swojej siły.

Wilk we mnie tego nie rozumiał. Słyszał głos swojej omegi. Słyszał wołanie o pomoc. Słyszał ból i pragnął jakoś go uśmierzyć. Nie rozumiał, że nic nie może zrobić.

Moje dłonie drżały i coraz trudniej było mi trzymać wilczą część na wodzy. Powoli zyskiwała kontrolę. W końcu instynkt mówił mi, bym chronił swoją omegę. A ona była tak blisko. I tak bardzo cierpiała. Jak mogłem nie być teraz przy niej? Jak mogę siedzieć tutaj, gdy mój słodki Dyara jest tam i cierpi?

Mój słodki Dyara. Taki drobny, taki delikatny, taki dobry i wrażliwy. Mój Dyara, który już tak wiele wycierpiał. Jak mogę pozwalać mu cierpieć? Powinienem być przy nim. Muszę go chronić. A on płacze. Krzyczy. Zawiodłem go. Zawiodłem moją omegę.

Chcę kogoś rozszarpać. Chcę rozszarpać tego, kto jest winny jego cierpieniu. Ale kto jest winny jego cierpieniu? Mój wilk kazał mi zabić tego, kto rani moją omegę.

Teraz rozumiałem, dlaczego kazała mi wyjść. Gdybym tam był... gdybym widział jego ból... Załamałbym się. To byłoby... niebezpieczne. Mógłbym zrobić Andrei krzywdę. Mój wilk nie rozumiałby, że ona pomaga. Nawet teraz... czuję, że mógłbym kogoś skrzywdzić. Moja kontrola była słaba. Miałem wrażenie, że w każdej chwili wilk może się zerwać.

To było... nie do zniesienia. Za każdym razem, gdy słyszałem jego głos, moje ciało przechodziły dreszcze. Jakby wilk wił się pod moją skórą i próbował wyjść. Chciał tam wpaść i... nie wiem co mógłby zrobić.

Skuliłem się i złapałem za głowę. Ile to potrwa? Jak długo będzie tak cierpiał? Mój Dyara... mój kochany... On cierpi. Tak bardzo cierpi. A ja nie mogę nic zrobić. Jego krzyk wwiercał mi się w głowę. Sprawiał mi ból znacznie gorszy od tego fizycznego.

Nie wiem, jak długo to trwało, ale nagle zapanowała... cisza. Byłem tym wręcz zdezorientowany. Nie potrafiłem stwierdzić jak długo jest tu tak cicho. Kiedy krzyki ustały? Czy to stało się przed chwilą? A może kilka minut temu? Więcej? Nie byłem pewien...

Niepewnie wstałem z ławki i podszedłem do drzwi. Otworzyłem je i wszedłem w głąb izby. Zawahałem się przed drzwiami do sypialni, jednak po chwili otworzyłem je powoli. Bałem się. Naprawdę się bałem.

Nie zwracałem uwagi na nic innego, tylko na moją omegę. Andrea coś do mnie mówiła, ale jej nie słuchałem. Dyara był taki blady. Widziałem ślady łez na jego policzkach.

Podszedłem bliżej i ukląkłem przy nim. Złapałem go za rękę. Nie wiem, czy to poczuł. Spał. Jego pierś unosiła się w płytkim oddechu. Andrea przykryła go kołdrą, ale ja jeszcze ją poprawiłem. Dyarze często było zimno. Lubił okrywać się kołdrą szczelnie aż po szyję. Dlatego tak go okryłem.

Wyglądał na takiego kruchego... jakby miał się rozpaść. Jego białe włosy były rozsypane na poduszce i lekko zlepione od potu. W pokoju czułem zapach krwi. Silny. Było jej dużo. Bałem się. Dlaczego było jej tak dużo?

Delikatnie pogładziłem jego policzek. Bardzo ostrożnie. W końcu nie chciałem go skrzywdzić. A miałem wrażenie, że teraz wszystko może go zranić. Był najdelikatniejszym istnieniem na tym świecie.

- Nasirze?

Oprócz głosu Andrei słyszałem też inne dźwięki. Obce... a jednak... jednak w jakiś sposób znajome. Dochodziły z pokoju dziecięcego. Kobieta stała w drzwiach więc nie mogłem ich dostrzec. Chciałem do nich podejść. Do moich dzieci. Ale Dyara był tutaj. A więc tutaj było moje miejsce.

- Czy... czy są zdrowe?

- Tak. Bardzo.

- ... Możesz... tylko na chwilę...

- Zajmę się nimi. Twoja omega... była dzielna. Obudzi się. Niedługo. To było dla niego... wyczerpujące.

- Ale... wszystko jest dobrze... prawda?

- ... Stracił dużo krwi. Mieliśmy... małe problemy. Ale tak. Wszystko już jest dobrze. Potrzebuje tylko odpoczynku. Długiego odpoczynku.

- Rozumiem... Dziękuję.

Kobieta nie odpowiedziała. Ja natomiast skupiłem się na moim ukochanym. Wsunąłem rękę pod kołdrę i odnalazłem jego dłoń. Splotłem nasze palce i wsłuchiwałem się w jego oddech. Mój wilk w końcu się uspokoił. W końcu jego omega była tutaj. Przy nim. Bezpieczna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top