Rozdział XLVII
Niektóre dni były cięższe od innych. Najtrudniejsze w tym wszystkim było zapewnienie dzieciom poczucia bezpieczeństwa.
Pewnej nocy Sira obudził się nagle. Zaczął zanosić się płaczem i nie byłem w stanie go uspokoić. Nawet Noe i Lilla przyszli zobaczyć co się stało. Zostawili nas jednak samych, wiedząc, że nie mogą nam pomóc. Nie w tym wypadku.
Tuliłem mojego synka i kołysałem, szepcząc uspokajające słowa. Miał koszmar. Musiał być przerażający skoro tak bardzo się rozpłakał. Nawet Linadel się niepokoił. Przytulił się do braciszka i nie puszczał go, dopóki ten się nie uspokoił.
W końcu płacz tak go zmęczył, że zasnął, gdy tylko nieco się uspokoił. Linadel jeszcze chwilkę rozglądał się z niepokojem, ale kilka uspokajających słów wystarczyło, by chłopiec położył się i wkrótce zasnął.
Ja już nie mogłem usnąć. Całą noc głaskałem Sirę po plecach. Miałem nadzieję, że dzięki temu będzie spał spokojnie.
Sen do mnie nie przychodził. Przychodziły jednak niepokojące myśli. Moi mali chłopcy widzieli rzeczy, których nie powinni. Starałem się, by nie widzieli oskórowanych i martwych zwierząt, bo chciałem jeszcze oszczędzić im takich widoków. Tymczasem nie potrafiłem uchronić ich przed gorszym. Widzieli martwego człowieka.
Widzieli mężczyznę, którego zastrzeliłem. Próbowałem jakoś uchronić ich przed tym widokiem, jednak wystarczyło jedno spojrzenie, by zapewnić im koszmary. A później widzieli, jak wilk rozszarpuje jednego z łowców... A także drugiego krztuszącego się własną krwią, gdy strzała przeszyła mu szyję. Widzieli, jak ten mężczyzna bije mnie... Patrzyli na to.
Sam też mam koszmary. Widzę ich przerażone twarzyczki. Widzę, jak tulą się do siebie, nie rozumiejąc, co się dzieje. Moje dwa maluszki wśród śniegu... jak dwa małe wilczki pozostawione na pastwę ludzi. Czasem śniło mi się, że ich zabierają. Odbierając mi ich.
Gdyby nie Noe i reszta wilkołaków... zabraliby nas. Rozdzieliliby. Zabraliby mi moje dzieci... a później pewnie rozdzieliliby tę dwójkę. A chłopcy są tak bardzo ze sobą zżyci. Tak bardzo się kochają.
Miałem też inne sny. O Nasirze. O naszych wilkach. O łowcach. Dobiłem Mirrę, bo na to zasługiwał. Nie mogłem pozwolić, by powoli się wykrwawiał. Zasługiwał na szybką śmierć. Niemniej... gdy już w moim życiu zapanował względny spokój, dotarło do mnie, co zrobiłem. Czy raczej co się wydarzyło.
Wszystkie nasze wilki poza Yurel, nie żyją. Zginęły w naszej obronie. Były przyjaciółmi i towarzyszami podróży Nasira. Były ze mną przez ponad trzy lata i stały się moją rodziną. Straciłem ich.
Chcę wrócić do domu. To wszystko. Tylko tego pragnę. Odebrano mi jednak dom. Odebrano mi alfę. Odebrano moim dzieciom szczęście. Kiedyś ludzie mi za to zapłacą.
***
- Nie kochanie. Nie wolno.
Sira popatrzył na mnie, ale grzecznie się odsunął. Zazwyczaj był bardziej butny, jednak szczenięta wzbudzały w nim poczucie... swego rodzaju odpowiedzialności. Były w końcu tak małe i nieporadne, że chłopiec zwyczajnie bał się cokolwiek zrobić. Podobnie jego brat.
Gdy pierwszy raz ich dotknęli, musiałem wziąć ich za rączki i położyć je na małych ciałkach szczeniąt. Sira był wtedy przerażony i szybko zabrał rączkę, jakby bał się, że może zrobić maluchom krzywdę. Linadel dotykał ich bardzo delikatnie i zazwyczaj tylko na krótką chwilę. Też się tego bał.
Yurel siedziała grzecznie i przyglądała się wszystkiemu ze spokojem. Szczeniaki wtulały się w jej brzuch a niektóre piły mleko. Ja z chłopcami siedzieliśmy tuż obok. Tłumaczyłem im co nieco. Oni głównie patrzyli na małe stworzonka z zafascynowaniem.
Sira w końcu jednak stał się nieco odważniejszy i musiałem zwrócić mu uwagę, gdy złapał łapkę jednego ze szczeniąt.
Jeszcze nie nadaliśmy im imion. Postanowiliśmy poczekać, aż nieco podrosną i zaczną pokazywać swoją osobowość.
- Mama! Mama!
Sira z ekscytacją wskazywał na jednego ze szczeniaków, który ziewnął szeroko, otwierając przy tym pyszczek i wydając z siebie uroczy dźwięk. Jako że na razie jedynie piszczały, piły mleko i poruszały się bardzo niemrawo, coś takiego wydawało się Sirze niezwykle interesujące. Uważał też że i ja nie mogę czegoś takiego przegapić.
- Sira musisz nauczyć je wyć. Widzisz, jak szeroko otwiera pyszczek? Na pewno chce zawyć, tylko nie potrafi. Pokaż mu, jak się to robi. Jak wyje Yurel? Auuuuuuuu!
- Łuuuuuuuu!
Linadel popatrzył na brata i szybko do niego dołączył. Już po chwili wyli głośno jeden przez drugiego.
Nagle Yurel uniosła łeb i zawyła głośno, co sprawiło, że chłopcy oniemieli z zachwytu. Spojrzeli na wilczyce, zaśmiali się i zaczęli wyć jeszcze głośniej. Nie mogłem się nie zaśmiać na ten widok. Zadzierali głowy do góry i wydawali naprawdę rozkoszne dźwięki.
Sira w pewnym momencie odchylił głowę tak bardzo, że zachwiał się i przewrócił na ziemię. Szybko jednak wstał, kompletnie nie przejmując się tym wypadkiem. Ja tymczasem ledwo powstrzymałem się od głośnego śmiechu. To było takie urocze. W jednej chwili siedział ładnie na ziemi, a w następnej odchylił się za bardzo i przewrócił. Najsłodsze było to jak przez chwilkę machał rączkami, próbując odzyskać równowagę.
Chłopcy mogli patrzeć na szczenięta godzinami, więc pozwoliłem im jeszcze trochę przy nich posiedzieć. Po prostu wlepiali swoje wielkie, niebieskie oczy w wilczki i przyglądali się im w kompletnej ciszy.
Nagle Sira pokazał na jednego z nich. Właśnie pił mleko, więc widzieliśmy tylko jego tył. Sira jednak wyglądał, jakby zobaczył coś niezwykłego. Wskazał na maluszka i popatrzył na mnie z wielką powagą.
- Ogon.
Uśmiechnąłem się szeroko szczerze rozbawiony. No tak. Sira je lubi.
- Tak kochanie, taki malutki.
Chłopiec nachylił się nieco i przysunął rączkę bliżej szczeniaka. Patrzył jednak na mnie, jakby szukając jakiegoś wsparcia czy może raczej zezwolenia.
- ... Możesz dotknąć. Ale tylko delikatnie.
Chłopiec bardzo powolutku zbliżył wyciągnięty palec do malutkiego ogonka i dosłownie musnął go na ułamek sekundy. Gdy tylko jego palec dotknął małego ogonka, szybko zabrał go, śmiejąc się przy tym głośno. Był naprawdę przeszczęśliwy, że go dotknął.
- Mila ma ogon. Mila. Sego? Mama Sego.
Postarałem się, by uśmiech pozostał na mojej twarzy. Pogłaskałem Sirę po głowie i próbowałem zachować lekki i spokojny ton.
- Ziego i Mirra zostali w domu. Już do nas nie przyjdą. Są... w lesie. Wolni. Odeszli.
- Sego?
- Tak. Nie ma... Nie ma ich. Kazy i Etala też. Ale patrz, Yurel jest z nami. Są też małe wilczki.
- Jujel.
- Tak. Ona was kocha. Musicie jej pomagać. Jak wilczki będą większe, to będziecie je karmić.
Chłopcy zgodnie pokiwali głowami. Właściwie to już ostatnio próbowali je karmić. Linadel zaczął krzyczeć, że chce jeść, a gdy dałem mu kromkę chleba z powidłami, zaczął uderzać w drzwi jak zawsze, gdy chce wyjść. Byłem lekko zainteresowany, więc wypuściłem go i poszedłem za nim. Oczywiście zabrałem też Sirę. Linadel poszedł do Yurel, siadł przy niej i szczeniakach, po czym urwał kawałek chleba i podsunął szczeniakom. Gdy nie chciały jeść, zaczął powtarzać w kółko "am". Siadłem obok niego akurat, gdy podsuwał chleb pod pyszczek jednego z młodych Yurel i lekko zdezorientowany i zniecierpliwiony już nieco głośniej mówił "am". Wytłumaczyłem mu wtedy, że małe wilczki jedzą tylko mleczko. Obaj wydawali się dość zdewastowani, gdy to usłyszeli. Już przynajmniej nie próbują ich dokarmiać.
Gdy ja byłem pogrążony w myślach, Sira zaczął czaić się na ogon kolejnego szczeniaka, a Linadel zaczął delikatnie popychać drugiego w stronę Yurel, mówiąc przy tym cichutko "am". Moi synowie mają swoje dziwactwa... No cóż, na razie są urocze. Linadel lubi pilnować by każdy był najedzony a Sira... Sira jest Sirą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top