Rozdział XLV
[Ok wstawiam rozdział, bo miał być z innego opowiadania ale go nie napisałam 😅😅😅
To na pocieszenie.]
Kiedy Noe dowiedział się o mojej wizycie u Ravena, nie był zbyt zadowolony. Nie dziwię mu się. Po tym obiedzie czułem się nieswojo a dziczyzna, mimo że była pyszna, zalegała mi na żołądku. Miałem nadzieję, że nie wyniknie z tego wszystkiego nic złego.
Noe miał też jednak dobre wieści. A przynajmniej miałem nadzieję, że są dobre. Andrea wróciła. Nie zwlekałem. Zostawiłem chłopców pod opieką Lilly i ruszyłem do domu akuszerki i znachorki. Kobieta nie wydawała się zaskoczona, gdy wparowałem do jej malutkiej chatki.
- Dyara. Witaj.
- Musimy porozmawiać.
- Zapewne tak.
- Czy Raven... powiedziałaś mu coś...
- Nic, co by ci zaszkodziło. Jestem w tym stadzie dość nowa. Gdy dołączyłam, Nasira już tutaj nie było. Dlatego nie zorientował się, że jestem ze stada jego brata. Ja jednak szybko domyśliłam się, kim jest. Niewiele się dzieje, więc ludzie lubią opowiadać o tym, co było kiedyś. A musisz przyznać, że wyglądają jak bracia. Ta sama skóra, oczy... Było małe prawdopodobieństwo, że twój Nasir to nie ten sławny Nasir.
- I nie powiedziałaś o tym Ravenowi?
- Nie. Nie interesował się tym zbytnio. Powiedziałam mu tylko o łowcach, bo to dotyczy też mnie i mojego bezpieczeństwa. A także wszystkich dzieci w naszym stadzie, bo to one będą bezbronne, jeśli łowcy tu przyjdą. Nie powiedziałam Ravenowi ani o Nasirze, ani o tym, że jesteś mieszańcem.
- Jak by na to zareagował?
- Zapewne w obu przypadkach by cię stąd wyrzucił.
- Sukinsyn.
- Nie tak głośno. Jeszcze ktoś usłyszy. Uważaj na niego.
- Nie ty pierwsza mi to mówisz. Zresztą... z natury unikam takich cepów.
- Szczerze mówiąc, Raven mnie nie lubi. Nie sprzeciwiłam mu się bezpośrednio, ale znikłam, nim zabronił mi się do was udać.
- Gdybyś nie przyszła... Zginąłbym.
- Cóż... tak. Może zdążyłbyś urodzić Sirę... ale Nasir zostałby sam.
- ... Dziękuję. Jeszcze raz. Musisz ich zobaczyć. Są tacy... wspaniali. Piękni... Kochani.
- Gdzie się zatrzymaliście?
- U Noego. On... on też wie o Nasirze.
- Noe jest... trochę irytujący, ale sympatyczny. Jesteś pod dobrą opieką. U mnie twoje sekrety też są bezpieczne. Jednak... nie możesz zostać tu na zawsze. Nie, gdy on tu rządzi.
- Tak. Wiem. Tylko... nie jestem pewien, co powinienem zrobić. Wiem, że Nasir żyje. Czuję to. Ale... Nie wiem, gdzie jest ani co się z nim dzieje. Łowcy musieli go zabrać... a bez niego nie zrobię zbyt wiele. On przyszedłby mi na pomoc. Jednak ja... nie zmieniam się nawet w wilka. Nie potrafię tego. Jestem... bezbronny. A muszę mu jakoś pomóc!
- ... Poczekaj. Wasza więź jest silna. Jestem pewna, że twój alfa zrobi wszystko by do ciebie wrócić. Znajdzie jakąś okazję. To niby tylko głupi alfa... ale nie najgłupszy, jakiego spotkałam.
- ... Poczekam. Jednak niezbyt długo.
- Daj mu chociaż miesiąc.
- Miesiąc?!
- Po tym... możemy spróbować poprosić inne stado o pomoc. To jednak ostateczność. Nie wiemy, jak zareagują, a nie chcesz, by Raven był twoim wrogiem.
- ... Dlaczego chcesz mi pomóc?
- Pochodzę z bardzo zamkniętego stada. Omegi były i zapewne wciąż są tam traktowane okropnie. Znalazłam nowy dom i patrzę, jak jego przywódca powoli zmienia ten nowy dom w kopię tego starego. On nie zasługuje na władze. Jednak tutejsze wilki... oni szanują prawo krwi. Chcą, by rządził nimi syn Linadela. A on miał dwóch synów.
- ... Chcesz by Nasir...
- To nie byłoby takie złe.
- ... Nie byłoby. Na pewno nie. On jest... mądry i silny. I troszczyły się o to stado.
- Ty też.
- Ja?
- Jeśli Nasir zostałby Alfą, ty byłbyś Luną. Byłam z wami krótko, ale zdążyłam zrozumieć, że nie jesteś słabą i uległą omegą. Myślę, że taka powinna być Luna. Silna... by inne omegi miały w niej podporę.
- ... Na razie... chcę tylko odzyskać mojego alfę.
- Tak. To byłby dobry początek.
- Poczekam. Chłopcy i tak teraz bardzo mnie potrzebują.
- Może do nich wracaj. Odwiedzę was kiedyś. Teraz muszę posegregować te zioła.
- ... Czy... Mógłbym kiedyś... pomóc ci.
- Znasz się nieco na ziołach czyż nie?
- Trochę.
- To dobrze. Właściwie to przyda mi się pomocna dłoń. Nawet ci zapłacę.
- Naprawdę?
- Tak. Zostaniesz moim pomocnikiem. I uczniem. Co ty na to?
- ... Na początku myślałem, że jesteś wredna.
- Bo jestem. Jednak swoich nie tykam.
- Swoich?
- Innych wrednych.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie, a ja po chwili zaskoczenia odwzajemniłem uśmiech. No tak... możliwe, że coś w tym jest.
***
Nie było mi dane wrócić do domu Noego i jego siostry. Gdy przechodziłem przez plac, zostałem dosłownie napadnięty... przez towarzyskie wilkołaki.
- Jesteś Dyara czyż nie?
Kobieta wyrosła przede mną jak spod ziemi. Przysięgłym, że jeszcze chwilę wcześniej nikogo nie było tak blisko mnie. Poza tym nie minęła minuta, a byłem otoczony i bardzo zdezorientowany. Była ich piątka. Trzy kobiety i dwóch mężczyzn... a po chwili uświadomiłem sobie, że wszyscy byli omegami... jak ja.
- Tak. Jestem Dyara.
- Nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać.
Kobieta złapała mnie za rękę i trzymała moją dłoń, gładząc delikatnej jej grzbiet jak... jakbym był dzieckiem. Cóż... była starsza ode mnie. Na pewno była już po trzydziestce. Bliżej czterdziestki.
- Jestem Anna. A to Mia, Sarah, Ysaac i Jaspar.
Kobieta wskazała kolejno na krągłą blondynkę w moim wieku, rudą i bardzo szczupłą nastolatkę, chłopaka o długich czarnych włosach, który też musiał być mniej więcej w moim wieku i szatyna który był raczej zbliżony wiekiem do Anny.
- Przepraszamy, że tak na ciebie naskakujemy. Po prostu wcześniej nie było okazji, by cię poznać. Chcieliśmy przywitać cię w naszym stadzie i powiedzieć, że... - Kobieta mocniej ścisnęła moją dłoń i przysięgłym, że w jej oczach zabłysły łzy. - Jeśli będziesz czegoś potrzebował w tak trudnym dla ciebie czasie... nie wahaj się poprosić o pomoc. My omegi musimy trzymać się razem czyż nie? Jesteś też młodą mamą... i straciłeś alfę. Więc jeśli będziesz potrzebował pomocy przy dzieciach, także pomożemy. Mieszkasz z Noe prawda?
- Tak.
- To dobry chłopak, ale to alfa. Masz gdzie się zatrzymać podczas rui?
Nie myślałem o tym. A przecież podczas tej pełni będę miał ruję. Zostało ile... Trzy tygodnie?
- Ja... jeszcze nie wiem.
- Nie musisz się martwić. Zostaniesz pod opieką innych omeg. Zawsze tak robimy, gdy któreś z nas nie ma partnera czy członka rodziny, który mógłby pomóc.
- Och... To... To miłe z waszej strony.
- Dyara widzę, że jeszcze nie czujesz się zbyt komfortowo. Rozumiemy to. Jednak mam nadzieję, że szybko się zaaklimatyzujesz. Proszę, odwiedź nas jutro z dziećmi. Czasem spotykamy się razem. Rozmawiamy... jemy ciasteczka. Będzie nam bardzo miło, a twoi synowie poznają nowych przyjaciół.
- Dziękuję. Przemyślę to.
- Jeśli się zdecydujesz, przyjdź jutro w południe. Mój dom to ten na wschodzie. Poznasz go po kwiatach namalowanych na drzwiach.
- Dobrze. Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie.
- Nie ma za co. Będziemy na ciebie czekać.
Pożegnali się ze mną, po czym odeszli. To było... dziwne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top