Rozdział XCVIII

Dwa miesiące później

- Dlaczego to tak długo trwa?

Yura spojrzał na mnie, jakbym powiedział coś głupiego.

- Nasir minęły dopiero dwie godziny. Spokojnie. To może jeszcze potrwać.

- Nic nie słyszę.

- To chyba dobrze. Specjalnie zabrałem cię do siebie, abyś nie narozrabiał. Andrea z nim jest. A oprócz niej czuwają nad nim jego przyjaciele.

- Ostatnio... Ostatnio było mu ciężko.

- Teraz może być lepiej. Każdy poród jest inny. Poza tym, jak już mówiłem... Dyara jest pod doskonałą opieką. Zobaczysz, niedługo będziesz mógł go uściskać i wziąć na ręce swoje maleństwo.

- Tak... niedługo.

- Wiem, że to trudne. Zachować spokój w takiej sytuacji. Gdy Jaspar rodził, też odchodziłem od zmysłów. Chociaż ja byłem wtedy przy nim. Zrobiłem wtedy niezły raban. Pozwolili mi zostać tylko dlatego, że... Jaspar nie jest przeze mnie oznaczony. Może rzeczywiście robi to jakąś różnicę. Nie wiem. W każdym razie cały ten czas trzymałem go za rękę... i ryczałem jak dziecko.

- Ostatnim razem prawie wpadłem do środka. Naprawdę trudno było... powstrzymać się przed działaniem. Słyszałem jego krzyki i płacz.

- To jak uderzenie bicza czyż nie? Niemal fizyczny ból.

- Tak. Mniej więcej tak to pamiętam.

Teraz nie słyszałem głosu Dyary, ale ciągle miałem go w głowie. Na pewno cierpi tak samo, jak wtedy. Krzyczy i płacze a mnie przy nim nie ma.

Przez ostatnie dwa tygodnie oboje żyliśmy w niepewności. To była kwestia dni nim poród się zacznie. Dyara czuł się dobrze i twierdził, że nie może się doczekać, aż przytuli swoje maleństwo, ale wiem, że bardzo się stresował.

Aż w końcu jakieś dwie godziny temu zbudził się w środku nocy. Teraz już powoli zbliżał się świt. A ja siedzę w domu Yury i czekam... Znów całkowicie bezużyteczny. Cóż... może nie całkowicie.

Drzwi zaskrzypiały, gdy ktoś delikatnie je pchnął. Sira wyjrzał zza nich ostrożnie, a gdy mnie zobaczył, już pewniej wszedł do głównej izby.

Chłopcy oczywiście nie mogli zostać w domu, więc jeszcze śpiących przynieśliśmy ich tutaj. Nie budziliśmy ich, by się nie martwili. Najwyraźniej Sira przebudziła się i zauważył, że nie jest w swoim pokoju.

Tuż za nim przydreptał Linadel. Obaj byli dość zaspani. Spojrzeli na Yurę, a ten uśmiechnął się do nich przyjaźnie. Sira nie przejął się jego obecnością, ale Linadel chyba był w dość niepewnym nastroju, bo ominął go szerokim łukiem, gdy do mnie podchodzili.

Posadziłem sobie Sirę na jednym kolanie a Linadela na drugim.

- Jest jeszcze wcześnie. Idźcie spać.

- Neee...

Sira powoli odzyskiwał rezon i miałem wrażenie, że już pewnie go nie uśpię. A jeśli Sira się nie położy to Linadel pewnie też nie. Chociaż... mój pierworodny wyglądał jakby miał tylko połowiczny kontakt z rzeczywistością.

- Nie urośniesz, jeśli nie będziesz dużo spał.

- Sila duzy.

- Nieprawda. Jesteś malutki. Nie będziesz taki duży jak tata, jeśli nie będziesz spał całą noc.

- Neee. Sila duzy. Duzo am. Lina mały.

- Linadel ładnie śpi. Patrz, już zasypia. Przytulił się ładnie do mnie i zaraz będzie spał. A ty jak zawsze dyskutujesz.

- Lina ne am. Mama mówi ze mały. Bo nie am.

- I dlatego nie możesz zjadać jego warzyw. Sam musi je zjeść, bo nie urośnie.

- Ja bede duzy.

- Ach tak?

- Tak. Duzy jak tata.

- Yhm... ale ja jak byłem mały, to dużo spałem i dużo jadłem. Dlatego teraz jestem duży. Jak będziesz dużo jadł, ale nie będziesz spał, to będziesz okrąglutki, ale malutki. Jak śpisz, to rośniesz w górę.

- Tata ne.

- A właśnie że tak. Zapytaj Yurę.

- Pytam mame. Mama dzie?

- Mama jest w domu.

- Oć domu.

- Nie możemy iść do domu. Musimy poczekać aż mama... Mama robi teraz coś ważnego.

- Obad?

- Nie kochanie... nie obiad. Coś nawet ważniejszego.

- Ymmm... mama musi pać. Dzidzi pać.

- Dzidzi chyba nie chce już spać. Jak ty. Chyba jest tak samo niegrzeczne.

- Sila gzecny.

- Kiedy ty niby byłeś ostatnio grzeczny? Patrz na Linadela. Już zasnął. On grzecznie śpi a ty?

Linadel rzeczywiście padł. Jego główka zwisała bezwładnie i musiałem go dobrze trzymać, by się przypadkiem nie zsunął. Może i czekam na nowe dziecko, ale myślę, że Dyara nadal byłby zły, gdybym zepsuł stare.

Sira przyjrzał się Linadelowi i wydawał się nieco zły na brata. Najwyraźniej poczuł się porzucony i zdradzony. Nóż w plecy. Przyszli tu razem a teraz ten bezczelnie poszedł spać.

Sira nachylił się, by zobaczyć czy oczy jego brata na pewno są zamknięte. Odsunął nawet jego białe włoski, bo nieco przysłaniały widok. W końcu jednak musiał pogodzić się z faktem, że jego braciszek śpi.

A przynajmniej myślałem, że się z tym pogodzi. Tymczasem uderzył Linadela otwartą dłonią w głowę, a ten nagle poderwał się bardzo zdezorientowany i zaspany.

- Sira!?

- Juz ne śpi.

- Nie wolno tak.

- Lina ne zły. Pac. Ne zły.

Sira zaczął głaskać Linadela po głowie tam, gdzie go uderzył. Linadel natomiast dalej nie wiedział, co się dzieje, ale dał się głaskać.

- Sira przeproś ładnie braciszka. Nie możesz go bić.

Sira spojrzał na mnie spode łba. Yura śmiał się od dobrej minuty. Ma jedynaczkę. Nie twierdzę, że ma łatwiej, ale ma łatwiej.

- Sira natychmiast przeproś brata.

- Lina pse plasam.

Sira pochylił się w stronę brata i go przytulił, po czym jeszcze pocałował w czubek głowy. Linadel dalej nie wiedział, o co chodzi, ale bardzo chętnie przytulił się do Siry.

- Pamiętaj, że nie wolno bić ani budzić braciszka. Ani taty. Taty też nie można bić ani budzić.

- Mama lobi tak.

- Mama może. Bo to mama.

- Mama ksycy tata.

- Tylko czasem. Jak tata jest niegrzeczny.

- Sila tez ksycy tata.

- Ty nie możesz krzyczeć na tatę.

- Moge. Mama mówi zeby ksy... ksycec na tata.

- A to żmija... wiedziałem, że was na mnie napuszcza za plecami.

- Mama... Mama kociam.

- Kociasz ma... To znaczy, kochasz... Kochasz mamę.

Zignorowałem śmiech, który wyrwał się Yurze. Tak jakby jemu się nie zdarzyło przejęzyczyć...

Chciałem kontynuować, ale nagle ktoś zapukał do drzwi, po czym wszedł bez pozwolenia. To był Jaspar. Ewidentnie musiał tu biec, bo był lekko zdyszany. Wziął głęboki oddech i w końcu się odezwał.

- Alfo... urodził.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top