Rozdział LXXXII

- Dyara? Jak się czujesz?

Zajrzałem do pokoju, ale nie wchodziłem do środka. Zobaczyłem, jak coś porusza się pod kołdrą, po czym moja omega wysunęła spod niej głowę.

- Zaczyna mnie chyba brać.

- Pójdę do Andrei. Zapytam, czy przygotuje coś, co uśmierzy twój ból.

Wiem, że Dyara ciężko przeżywa ruje. Dlatego zleciłem Yurze i Noemu większość obowiązków, by móc zająć się moją omegą. Wszyscy to rozumieją. Alfa powinien spędzać ten czas ze swoją drugą połówką. Lilla zabrała chłopców do siebie i obiecała zająć się nimi przez te trzy dni, byśmy nie musieli się o nic martwić.

- Nie idź. Zostań.

- ... Teraz już na to za późno, ale przed następną rują możesz wypić napar... Wtedy będziemy mogli spędzić ją wspólnie bez obawy, że zajdziesz w ciążę.

Dyara przyglądał mi się przez chwilę, po czym odrzucił kołdrę na bok i usiadł. Tym razem był ubrany, ale i tak moje serce zabiło mocniej. To przez ten zapach. Zaczynał być silniejszy.

- Spędźmy ją razem.

- ... Jesteś pewien?

- Należymy do stada. Co więcej, to ty nim rządzisz. Mamy duży dom i niczego nam nie brakuje. Mamy Andreę... Prawdziwą akuszerkę i znachorkę na wyciągniecie ręki... Zróbmy sobie dziecko.

- ... Mówisz poważnie?

- Myślisz, że bym z tego żartował?

Podkulił nogi i objął rękoma kolana. Zastanawiał się chwilę nad czymś, po czym spojrzał na mnie w ten... Ten sposób. Tym niewinnym spojrzeniem. Wyglądał tak krucho i słodko... Miałem ochotę się na niego rzucić, a przecież robiliśmy to przedwczoraj.

- Chłopcy są już dość duzi... A ja mogę mieć problemy z zajściem w ciążę. Skoro możemy spróbować tylko raz na trzy miesiące... to może lepiej nie marnować szansy. Jeśli zajdę w ciążę... to świetnie. Chcę kolejnego dziecka. A jeśli nie... To nic. Aż tak nam się nie śpieszy.

- Ja... Martwię się. Poród był dla ciebie trudny.

- Rozmawiałem o tym z Andreą. Powiedziała, że nie widzi powodu, bym miał się o to martwić. Wystarczy, że ktoś, kto się na tym zna, będzie przy mnie. To wszytko. Więc... Jeśli oczywiście chcesz, możemy... możemy spróbować.

- Oczywiście, że chcę.

Marzyłem o dużej rodzinie. Całe życie. Gdy wyobrażałem sobie przyszłość, widziałem gromadkę dzieci. Co najmniej trójkę czy czwórkę. Nie chciałem naciskać na Dyarę. Wiem, że by to dla mnie zrobił... ale chciałem, by to była też jego decyzja. By niczego nie żałował. Podszedłem do niego i usiadłem na łóżku tuż obok.

- W takim razie zostanę.

- ... Cieszę się. To trudne. Ruja. Gdy cię nie ma. To znaczy... wiem, że do mnie przychodzisz i starasz się mi ulżyć... ale to i tak boli. A ja tak bardzo cię wtedy pragnę, że mam ochotę płakać.

- Wiem ukochany. Wiem. Dzisiaj będę z tobą. Dam ci wszystko, czego zechcesz.

- Może być córeczka. A jeśli nie to może jakaś słodka, malutka omega.

- Chciałbym. Naprawdę. Nie zależy mi, by moje dzieci były alfami. Jeśli to byłaby omega... Będzie miała dwóch silnych braci, by ją chronili.

- Pragnę powiedzieć, że jeśli ktokolwiek będzie próbował skrzywdzić którekolwiek z moich dzieci, to skończy źle.

- Ależ oczywiście.

- ... Zaczyna mnie boleć.

- To chodź tutaj.

Położyłem się na łóżku i rozłożyłem ramiona, a mój omega natychmiast się we mnie wtulił. Zacząłem delikatnie głaskać go po plecach.

- Kocham cię. Jesteś moim przygłupim alfą. Moim. Moim i tylko moim.

- Wiem. A ty jesteś mój. Jesteś moim skarbem.

- ... Myślisz, że Linadel i Sira ucieszyliby się z rodzeństwa?

- O tak. Zdecydowanie. Byliby wniebowzięci.

- Bo ostatnio... Byli ze mną u Mii. Widzieli jej małego synka. Byli... Musiałbyś to sam zobaczyć. Wpatrywali się w niego wielkimi oczami. No i ja też... Jak na niego patrzę, przypominam sobie, jacy byli mali... i myślę sobie, że chciałbym mieć takie maleństwo. Już nawet nie pamiętam tych wszystkich złych rzeczy. Wiem, że istniały. Wiem, że ciąża wiązała się z wieloma nieprzyjemnościami. Pamiętam, że ból przy porodzie był nie do zniesienia. Ale teraz to już nieważne. Chcę dać chłopcom rodzeństwo. Nieważne czy chłopca, czy dziewczynkę. Czy alfę, czy omegę.

Dyara jest... skomplikowany. Każdego dnia pokazuje mi inną stronę siebie. Czasem jest uparty i butny. Innym razem delikatny i wrażliwy. Jednej nocy chce, bym kochał się z nim intensywnie. Innej pragnie, bym go przytulił i jedynie trzymał w objęciach. Czasem jest złośliwy i chłodny a innym razem dobroduszny i ciepły.

Kocham Dyarę nieważne, jaki jest. Za to wszystko... kocham go. Kocham go, gdy jest nieodpowiedzialny i pakuje się w kłopoty, gdy się ze mną sprzecza i przyprawia mnie o ból głowy. Kocham go, gdy jest potulny i uległy, gdy szuka we mnie wsparcia i pomocy. Kocham go, gdy nazywa mnie głupim i kocham go, gdy nazywa mnie swoim alfą. Kocham w nim wszystko... Kocham go całym sercem.

- Dyara... Jesteś całym moim światem.

- ... A ty moim.

Czułem gorąco jego ciała. Miał gorączkę, a jego zapach powoli pobudzał moją wilcza część. A jednak gdy leżał tak z głową na mojej piersi, nie myślałem o tym, że chciałbym się z nim kochać, a o tym, że chciałbym go przytulić, chronić i... kochać. Chciałbym pokazać mu, jak bardzo go kocham...

- Dyara... Jeśli się nie uda... Nie bądź smutny. Kocham cię. Kocham nasze dzieci. To wszytko... To jest już doskonałe. Dlatego nie martw się, jeśli nam się nie uda. Już mamy wszystko.

Mój omega przez chwilę nie reagował. W końcu uniósł jednak głowę i spojrzał mi w oczy.

- Wiem. Wiem Nasir. Kocham cię. Kocham Sirę i Linadela. Jeśli nie będziemy mieli więcej dzieci... Tak. Będzie mi trochę przykro. Ale spędzę resztę życia z tobą. Będę patrzeć, jak nasi chłopcy dorastają. A później, jak dorastają nasze wnuki... a może nawet prawnuki. Będę szczęśliwy, tak długo, jak będziesz obok mnie.

Ucałowałem moją omegę w czoło. Zamknął oczy i na powrót ułożył głowę na mojej piersi. Gładziłem jego włosy, aż w końcu zasnął.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top