Rozdział LX

- Dyara wyzwał mnie na pojedynek. Nie mogę odebrać mu tego prawa. Jeśli chce... Niech spróbuje odebrać mi władzę... przez prawo siły.

Bawiło go to. Raven uważał to za zabawne. W końcu byłem tylko omegą. A on alfą, której nikt do tej pory nie pokonał. Na pewno już nie mógł się doczekać, aż się na mnie rzuci.

- Rozejść się. Zrobić miejsce. Będziemy walczyć.

Omegi, alfy czy bety... wszyscy go posłuchali. Teraz rozumiałem, jaki jest główny cel istnienia tego placu. Tutaj odbywały się pojedynki.

Lilla zabrała gdzieś chłopców. Dobrze zrobiła. Noe patrzył na mnie, jakby nie wiedział, czy powinien rzucić się na Ravena, czy... No cóż... Na mnie. Wkurzyłem go.

Raven tymczasem spokojnie zdjął buty i koszulę. No tak. On zmieni się w wilka. Ja sięgnąłem po łuk. Alfa zrobił kilka kroków w moją stronę i to wystarczyło.

- Stop.

To nie był Noe. Chociaż on też już miał się wtrącić. To był Jaspar.

- Gdzie jest Luna?

Raven był raczej zirytowany, że mu przeszkodzono.

- Seny tu nie ma.

- Luna opiekuje się nami. Omegami i kobietami bet. Jest głosem słabszych. To nieuczciwe. Nie mamy tu żadnych praw. Nie mamy Luny, bo ani Sena, ani Ascal nie mają prawa głosu. A więc my też nie. Dyara ma rację. To nie stado. Kiedy Linadel tu rządził, nie musiałem się bać. A teraz? Moja córka jest omegą. Czy ktoś stanie po mojej stronie, gdy będzie chciał sprzedać ją jakiemuś alfie... Tak jak planuje sprzedać swoje własne dziecko?

Słowa omegi spotkały się z cichym poparciem. Jednak wciąż z poparciem. Czułem się poruszony, ale jednocześnie... coś było nie tak. Nie potrafiłem stwierdzić co. To chyba nie było coś złego. Tak jakby... mój wilk coś wyczuł. Coś, co go zaciekawiło... ale nie potrafiłem stwierdzić co.

Tymczasem Ysaac złapał swojego alfę za rękę i lekko się za nim kryjąc, także rzucił kilka odważnych słów.

- Ascal powinien być Luną! Jest pierwszym partnerem Ravena. Przymknęliście na to oko, bo zdradził swojego alfę... Co okazało się kłamstwem. Raven okłamał nas wszystkich! I to nie raz! Z Seną też próbował kłamać! Nasir był niewinny. Ascal też. Ascal jest Luną. Raven wyparł się go bezprawnie.

Kolejne pomruki poparcia. A to dziwne uczucie w środku jeszcze się wzmocniło. Noe był pierwszym alfą, który wyrwał się przed szereg. Ponadto zwrócił się wprost do Ravena.

- Wziąłeś sobie dwie omegi. Łamiesz nasze zasady. Jest coraz gorzej. Z każdym rokiem coraz bardziej nas ograniczasz. Milczeliśmy, gdy wygnałeś Nasira. Gdy przedstawiłeś nam nową Lunę, milczeliśmy. Gdy zakazałeś nam handlu z ludźmi, milczeliśmy. Gdy ograniczyłeś nasze kontakty z innymi stadami, także milczeliśmy. Za rządów twojego ojca wszystkim nam żyło się dobrze. Ty... nie powinieneś był zostać przywódcą. To powinien być Nasir. Może zostać przywódcą z wyboru. Ma w sobie krew Linadela. Jest też bardziej podobny do waszego ojca. Zawsze był. Ma już potomków. Jeśli większość z nas by tego zechciała... mógłby przejąć twoje miejsce.

- Nasir nie żyje! Ja jestem Alfą!

- Nasir żyje. Jego omega to wie.

- Nawet jeśli żyje... nie ma go tutaj. A jeśli zechce... Niech tu przyjedzie. Wyzwie mnie. Znów przegra. Ale tym razem go zabiję! Jego... Tą jego sukę i szczeniaki!

To chyba przelało szalę goryczy. Ci, którzy mieli własne rodziny, partnerów i dzieci. Oni wszyscy poczuli tę groźbę, jakby była skierowana do nich.

Wilkołaki nie zabijają słabych. Już od dawna wyzbyły się tych zwierzęcych instynktów. Stada opiekują się słabymi. Na pewno nie zabijają niewinnych dzieci. Już nie. To jest coś, czego się wstydzą. Chcą zapomnieć o tej części ich historii.

Nie znałem jeszcze wszystkich członków stada po imieniu. Na pewno nie kojarzyłem tego mężczyzny. Był alfą. Tego byłem pewien. Był też starszy. Jego włosy były całkowicie siwe, jednak dalej wyglądał na silnego. To był jeden ze starszych wilkołaków w stadzie.

- Dość tego. Ravenie... Wypuść omegę. A także Ascala i jego syna. Wyrzekłeś się obu. Nie zasługujesz, by rościć sobie do nich prawa. Kto chce, ma prawo odejść. Zasłużyłeś sobie na ich niechęć. Nie odbiorą ci władzy. Nie ma tu nikogo, kto cię pokona i przejmie władzę siłą. Ani nikogo kto mógłby powołać się na krew. Omega Nasira nie ma żadnych praw, a jego młode są za młode. Nie ma też kandydata na twoje miejsce, którego wszyscy by poparli. Odpuść. To będzie najmądrzejsza decyzja.

Właściwie... miał rację. Mówił bardzo mądrze. Gdyby tylko Raven go posłuchał. Obeszłoby się bez większych problemów. Ci, którzy go popierają... lub chociaż znoszą, zostaliby. Podejrzewam, że wielu by zostało. Jednak Raven był zbyt arogancki. Nie mógł znieść braku posłuszeństwa. To nie jest typ człowieka, który zgadza się na kompromis. Musi być tak, jak on rozkaże.

- Wyzwał mnie. Sam tego chciał. Kto chce może odejść. Noach zostaje. A suka mojego brata będzie ze mną walczyć.

Cóż... miałem w ręku łuk... i strzałę. Przez ułamek sekundy miałem wątpliwości. W mojej głowie jednak głośno rozbrzmiały jego słowa."Zabiję jego, tą jego sukę... i szczeniaki". Raven zrobił krok w moją stronę, a ja potrzebowałem tylko chwili, by naciągnąć cięciwę i strzelić. Krzyknął, gdy strzała przeszyła jego udo. To był dobry strzał.

Alfa padł na zdrowe kolano się i z niedowierzaniem wpatrywał się we mnie. Naciągnąłem już kolejną strzałę.

- Czy zdążysz się zmienić, zanim strzała dosięgnie celu?

- Ty... Brudny mieszańcu!

- Nie muszę cię zabijać czyż nie? Wystarczy, że się poddasz.

Mężczyzna warknął i poderwał się do góry... więc puściłem cięciwę. Strzała wbiła się w jego bark. Zachwiał się do tyłu. Nie marnowałem czasu i strzeliłem ponownie. Tym razem przestrzeliłem mu drugą nogę.

Nie zmieni się. Nie zaryzykuje. Strzały podczas przemiany mogłyby porozrywać mu mięśnie.

- Wydaje mi się, że wygrałem.

Raven mógłby rozerwać mi gardło w kilka sekund. Jednak nie dostrzegał łuku w moich rękach. Czy raczej go ignorował. Był pewien, że omega nie da rady go skrzywdzić. Śmiał się ze mnie. Nie doceniał mnie. Był zbyt pewny siebie. Gdyby tylko od razu się zmienił, zamiast popisywać się swoją pewnością siebie, nie miałbym szans. On jednak był zbyt pełen pychy. Dopóki wilkołak nie przyjmie wilczej formy, jest celem równie łatwym co zwykły człowiek.

Podczas gdy wszyscy z niedowierzaniem patrzyli albo na mnie, albo na Ravena jakieś nowe zamieszanie zaczęło się po drogiej stronie. Ktoś przepychał się w naszą stronę. Młoda beta w końcu do nas dotarła. Chłopak wydawał się mocno zdezorientowany.

- A... Alfo?

- To chyba będę ja.

Beta spojrzał na mnie z lekkim niedowierzaniem. W końcu jednak wykrztusił bardziej do wszystkich niż do kogoś szczególnego.

- Jakieś inne stado. Dziesięć wilków. Chcą porozmawiać z Alfą. Przyszedłem poinformować... że nadchodzą.

Oczywiście. Jakby już nie było wystarczającego chaosu. Właśnie całkowicie rozbiłem to stado. Podejrzewam, że za godzinę wszyscy zaczną rzucać się sobie do gardeł.

Podczas gdy Warren próbował dopilnować, by Raven się nie wykrwawił, my wszyscy czekaliśmy na niezapowiedzianych gości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top