Rozdział 5. Kłopoty w barze.
Nowy nie ma najlepszej kondycji, ale jakoś daje rade. Normalnie bym zwolnił, ale nie mam czasu, a przy okazji zobaczę jak długo potrafi wytrzymać. Po jakimś czasie ujrzeliśmy dużą ilość światła przed nami, wyjście już blisko więc zmniejszyłem tempo. U wyjście z lasu zatrzymałem się i spojrzałem na piękne, duże miasto przed nami, Crystiano stanął obok mnie strasznie dysząc. Podtrzymując się na kolanach starał się utrzymać równowagę i wyrównać oddech.
-Tylko mi tu nie padnij.
-Spokojnie, - powiedział biorąc kolejny łyk powietrza. - wytrzymam. Ale potrzebowałbym czegoś do picia.
-Dobrze się składa. Muszę jeszcze kogoś odwiedzić. Zaprowadzę cię do pewnego pabu i poczekasz tam na mnie.
-Okej, ale nie będziemy już biec? - spytał z lekkim przerażeniem.
-Haha, nie będziemy... Chyba że chcesz?
Odpowiedź usłyszałem momętalnie, było nim jedno głośne "Nie.", rozbawiła mnie jego reakcja i zanim ruszyliśmy musiałem się troszkę z niego ponabijać. Do miasta poszliśmy spacerkiem, w sensie dla mnie spacerkiem. Crystiano ciągle mi wypominał, że nawet chodu mam zbyt szybkie tempo. To akurat prawda, to co dla mnie jest spacerkiem dla innych najczęściej jest szybkim krokiem. Ale koniec końców byliśmy już w mieście, odprowadziłem go do niewielkiego budynku i zanim odeszłem zacząłem szukać czegoś w kieszeni spodni.
* * *
Wyjął z kieszeni niewielki wisiorek i położył mi go na dłoni mówiąc aby go założył zanim wejdę do pabu. Jak powiedział tak też zrobiłem, przed wyjściem do pabu założyłem wisiorek, była nim głowa wilka, wściekłego wilka. Wydawało mi się że już kiedyś widziałem coś podobnego, ale czarna dzióra pojawiała się w mojej głowie gdy o tym myślałem. Gdy wszedłem do niewielkiego budynku, nie zobaczyłem nic wyjądkowego, kilka drewnianych stołów, przy każdym z nich trzy lub cztery krzesła, z czego przynajmniej dwa miejsca przy stołach były zajęte. Usiadłem przy barze i zawołałem barmana, był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z czarnymi włosami i brąz oczami. Doprawdy kawał chłopa. Poprosiłem o szklankę wody, która po chwili stała na ladzie.
-Ile płac... "Nie dobrze, przecież nie pieniędzy..."
-Nie trzeba. - stwierdził barman bardzo suchym tonem.
Nie wiedząc co powiedzieć zacząłem pić, ale z każdym łykiem czułem na sobie czyjś wzrok, jakby ktoś obserwował każdy mój ruch. Po wypiciu wody oddałem szklankę barmanowi i czekałem na powrót Kamila. I czekam, i czekam... Była już piętnasta, a go nadal nie było. Od dwóch godzin czekam i nic, a z każdą minutą robiło się coraz nudniej. Aż w końcu usłyszałem jego głos, który dobiegał z po za drzwi pabu. Natychmiast się podniosłem i kierowałem się ku wyjściu, ale gdy byłem już kilka metrów od drzwi drogę zastawiło mi trzech gości z pobliskiego stołu.
-Gdzie to się wybieramy? - odezwał się jeden z nich.
Nie odzywając się chciałem ich obkrążyć lub przejść między nimi, ale gdy tylko wykonałem jakiś oni robili wszystko bym nie przeszedł. Zaczeli się powoli do mnie zbliżać podczas gdy ja się cofałem, aż poczułem za sobą ladę barku. "Koniec drogi ucieczki, czas zrobić pierwszy ruch." pomyślałem zdeterminowany i już chciałem coś zrobić gdy przed oczyma mignęła gruba lina, która po chwili wylądowała na mojej szyji. Nawet barman... Co prawda nie dociskał liny szczególnie mocno, ale na tyle bym się nie ruszał. Wydano mi pierwszy cios w brzuch, goście byli cholernie silni.
- Co jest czyżby "Krwawy" przysłał swojego kolejnego przydupasa? Słabiutki jesteś. - odezwał się udeżający mięśniak, a na słowo "Krwawy" wszyscy w barze wstali i kierowali się w moją stronę. Wydano mi kolejne cztery ciosy. W głowie zaczęła krążyć myśl "Nie zgine... Nie tu... Nie teraz... Za wcześnie na śmierć" i po chwili zacząłem wdrążać mój plan w życie. Łapiąc za linę pociągnąłem ją w przód, trochę bardziej wbiła mi się w krtań, ale uzyskałem trochę potrzebnego mi luzu. Gdy barman pociągnął linę spowrotem opierając się plecami o ladę skuliłem nogi, wykonałem obrót i uwalniając głowę podparłem się rękami o ladę wbijając barmana z kopniaka w szafkę z alkoholem. Po chwili lądując za ladą wykonałem kolejny kop w otumanionego przeciwnika, tym razem w podbrudek. Jeden leży nieprzytomny, ale to nie rozwiązuje mojego problemu, miałem przed sobą jeszcze około szesnastu wkurwionych facetów i raczej taryfy ulgowej nie będzie. Umiem sobie poradzić z góra trzema przeciwnikami, a ich jest tu cała gromada... Mam przejebane, ale większego wyboru też nie mam.
-To dawajcie. - odezwałem się do tłumu łapiąc w dłonie po pełnej butelce trunku.
* * *
-Czyli ktoś węszy... - stwierdziłem spoglądając przez okno.
-Tak, od ponad tygodnia. - odezwała się dziewczyna stojąca w rogu pokoju.
-Trzeba będzie z nimi pogadać. - stwierdziłem stanowczo.
-Kamil, z tego co wiem to miałeś nie uczestniczyć w żadnych akcjach gdzie grozi jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
-Skąd to wiesz?
-Angela mówiła, że mam cię pilnować.
-Mówiła dlaczego?
-Nie. A ty zapewne nie chcesz o tym gadać co?
-Owszem.
Odpowiedziałem uśmiechnąłwszy się do niej, podczas gdy ta tylko westchnęła. Gdy zaczęła do mnie podchodzić wpadające do pomieszczenia światło zaczęło odkrywać przed chwilą schowany w cieniu wygląd dziewczyny, była to piękna nastoletnia brunetka o głębokich brązowych oczach.
-Na co tak patrzysz?
-Powiedzmy że na kogoś czekam.
Po chwili ktoś z budynku obok wyleciał przez okno.
-Jałć... Nieźle się tych szkłem pocharatał. - stwierdziłem.
-Kamil, mogę cię o coś jeszcze zapytać?
-Właśnie spytałaś. - zaśmiałem się podczas gdy Bella zrobiła wkurzoną minę.
-Bardzo zabawne...
-A tak serio, to o co chodzi?
-Mogłabym do was dołączyć? - spytała spokojnie.
-Nie ma mowy.
-Ale dlaczego? - rzuciła agresywnie pytanie. - Angela powiedziała, że się nadaje.
-Po pierwsze jesteś za młoda, a po dr...
-Za młoda... Pfy... Mam już siedemnaście lat, i z tego co pamiętam to Wataha nie powstała niedawno, a ty wtedy też najstarszy nie byłeś...
-Może, ale ja to inna bajka. Nie wiesz wszystkiego.
-Bo jesteś cholernie tajemniczy... Strasznie mało mówisz o tym co było z tobą przed Watahą... W sumie to nic o tym nie mówisz...
-Wybacz Bello, ale o pewnych rzeczach poprostu nie lubię gadać.
-Dobra już dobra, a po drugie?
-A po drugie jesteś potrzebna tutaj, lepiej żebyś się w to nie mieszała.
-Jeszcze kiedyś będziesz mnie błagał bym dołączyła...
-To się jeszcze okaże.
Odpowiedziałem z uśmiechem, który został odwzajemniony. Po chwili usłyszeliśmy cholernie mocne uderzenie, gdy spojrzałem spowrotem przez okno zobaczyłe, że drzwi budynku obok zostały wyważone, a jakiś chłopak siedzi poobijany i oparty o ścianę budynku, w którym się aktualnie znajdowałem.
-Chyba już wyszedł.
-Łap, - powiedział Bella z drugiego końca pokoju rzucając mi bluzę z głębokim kapturem. - bo jak zwykle nie wziąłeś swojej, a lepiej żeby cię nie zobaczyli.
-Dzięki, jak zwykle gotowa na moje wizyty.
-Przyzwyczajona.
-Jeszcze raz dziękuje za posiłek, - stwierdziłem otwierając okno. - i za informacje. Odwdzięcze się.
-Nie ma za co. Do zobaczenia.
Odpowiedziałem jej tylko szybkie "Pa" i skoczyłem, wylądowałem dosłownie przed twarzą Cristiano, który zdezorientowany od razu zerwał się do ataku. Obracając się przyparłem go lekko do ściany i podniosłem głowę tak aby zobaczył moją twarz.
-Spokojnie, przyszedłem pomóc.
-W końcu się pojawiłeś. Gdzieś ty u diaska był!!
-Wyluzuj, potem pogadamy. A narazie się odsuń i zostaw to mnie.
-A ty to kto?
-Nie interesuj się. Lepiej oddaj ten wisiorek. - odpowiedziałem gościowi wychodzącemu z baru i trzymającego nie swój wisior.
-Aaaa, więc ty też od niego. Chcesz? - zapytał prowokująco. - To mi go zabierz. - i obwiązał sobie nim dłoń.
Po chwili z baru wyszło jeszcze kilku kolesi, reszta najwyraźniej czekała wewnątrz.
-Spokojnie oni się w to nie będę wpieprzać.
-Nie boje się, nie jesteście żadnym wyzwaniem. A teraz proszę o zwrot wisiorka.
-Ja nie jestem dla ciebie wyzwaniem? - ruszył na mnie wkurzony biorąc zamach. - To żryj!!!
Jednym szybkim ruchem ręki sprawiłem by jego pięść uderzyła w ścianę za mną. Następnie kopnąłem go w tylną część kolana by klęknął, uderzyłem w krtań bokiem dłoni i chwytając za kark uderzyłem kolanem w jego mostek. Zaczął się dusić, tym razem złapałem za krtań i zmusiłem go do wstania, potem pchnąłem lekko w przód i kopnąłem w podbródek tak by poleciał w stronę kolegów. A mój wisior... No cóż miałego go w rękach już po uderzeniu w krtań. Dwóch kumpli unieszkodliwionego dryblasa chciało na mnie zasarżować, lecz zanim to zrobili zdążyłem się jeszcze odezwać.
-Każdy kto do mnie podejdzie skończy jak on... - na mojej twarzy zawidniał dziki uśmiech wystawiający moje ząbki. - Albo gorzej, takie dostałem od niego rozkazy, więc lepiej się wstrzymajcie.
Po tych słowach wszyscy zaczeli się cofać do baru, jednak zanim wszyscy weszli do środka usłyszałem jeszcze ostatnie słowa wypowiedziane przez któregoś z grupy.
-Przekaż mu że to ostatni raz gdy to tolerujemy... Następnym razem albo my zginiemy albo ty...
Następnie wycofali się, a ja podszedłem do siedzącego niedaleko Cristiano i podałem mu dłoń. Podniosłem go i przewiesiłem jego rękę przez siebie po czym powoli zaczęliśmy się kierować w stronę "mojego" miasta. Podczas gdy szliśmy już leśną ścieżką chłopak odezwał się do mnie z wyrzutem.
-Gdzie byłeś?
-Musiałem coś załatwić. Masz jakieś większe obrażenia po za kilkoma siniakami?
-Raczej nie, ale wolę żeby ktoś mi to potwierdził.
-Jasne, w takim razie zostaniemy dziś u Robertsa, poproszę kogoś by cię zbadał. I tak muszę tu zostać.
-Musisz? Czemu?
-Nic konkretnego, dokończe tylko dzisiejszą sprawę.
No to to by było na tyle, w tym rozdziale mam prośbę do czytelników. Prosiłbym o wystawienie oceny Watahy w komentarzu, ponieważ przeżywam mały kryzys jeśli chodzi o pisanie i chciałbym mieć pewność że się podoba. Z góry dzięki i do kolejnego rozdziału ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top