Rozdział. 8 Oni wiedzą...
Chwilę tu przesiedziałem, ale doczekałem się, Cristiano podjechał czerwonym BMW i tak szczerze to ciekawiło mnie skąd je wziął bo nie wyglądało na byle jaki model, ale chrzaniło mnie to. Za cząłem ciągnąć tego leżącego sukin kota z sobą by wjebać go do bagażnika, a walizkę rzuciłem na tylne siedzenie, podczas tego w głowie grzmiał mój głos "Jak? Jakim pieprzonym cudem? Nikt nie ma prawa wiedzieć, więc skąd on wiedział? Ja przecież nie istnieje..." zakończyłem wewnętrzne burdy gdy wsiadłem do wozu.
-Coś się stało?
-Nic, jedź. - i tak jak kazałem Cristiano odjechał, ale po drodze nie dał za wygraną.
-Kim oni są?
-Hm?
-Ten w bagażniku i ten martwy. Kim są i czemu ci tak zależało aby im zabrać tę walizkę?
-W skrócie to Wataha nie jest jedyną organizacją przestępczą jaka jest. Prócz wojska mamy jeszcze na głowie tych cweli, nazywają się Myśliwymi przez sposób zabijania w jaki pozbywają się niechcianych osób lub swoich wrogów.
-Okej, coś jeszcze?
-Kojarzysz sprawę sprzed czterech lat? Tę o której trąbiło się właściwie wszędzie.
-Chodzi ci o tych morderców na zlecenie?
-Tia, wiesz coś o nich?
-No cóż, jeździli po świecie wykonując zlecenia anonimowego typa myśląc że ratują świat przed manipulatorami. Ostatecznie czterech z nich zginęło od brutalnych rozcięć, jeden z mniejszymi ranami najprawdopodobniej utonął, a ostatni nigdy nie został odnaleziony. Historii na jego temat jest wiele, od operacji plastycznych i normalnego życia aż po próbę odbudowy Krwawego Księżyca i jego wielki powrót. Ale jak jest naprawdę nie wie nikt, bo nikt nie znał jego twarzy ani danych. Tak samo jak reszty, jakby nigdy nie istnieli.
-Tia, kilka miesięcy wcześniej powstali Myśliwi, wtedy nie mieli jeszcze tej nazwy. Są najemnikami, a zabijają tworząc sobie polowania, przesłuchują kogo mają, a następnie wypuszczają gdzieś i polują na swoja "zwierzynę", stąd też się wzięła ich aktualna nazwa. Ogółem to nie wchodzili sobie w drogę, aż do dnia gdy jeden z członków Księżyca nie zaczął nosić maski której widok wprawiał w osłupienie prawie każdego kto ją zobaczył. Wtedy stała się ona ich znakiem rozpoznawczym, Myśliwi słysząc o jego osiągnięciach mordu postanowili go sprawdzić i sprawili sobie akcje pod kryptonimem "Wilcze polowanie". Chcieli go upolować i pokazać że ten czarny wilk jest nikim.
-Wow, ale chwila... Skąd tyle wiesz?
-Mam tam agenta, stąd też wiem że polują na nas dlatego bo myślą że jesteśmy kontynuacją Krwawego Księżyca i wśród nas ukrywa się ten którego nigdy nie odnaleziono.
-Jest miejsce gdzie nie masz szpiegów?
-Brygada Jasona, już kiedyś próbowaliśmy i niestety nie wyszło. On też próbował, ale też z marnym skutkiem.
-Rozumiem. A dlaczego jesteś taki wkurwiony.
-To jest nie ważne, narazie wróćmy do siebie i potem może pogadamy.
-Okej.
* * *
Reszta podróży minęła teoretycznie w ciszy, jedynie od czasu do czasu Kamil mamroczył coś niezrozumiale pod nosem z kompletnie pustym wyrazem twarzy. Jednak może i jego mimika ukazywała obojętność to w oczach grzmił gniew i niepokój, niepokój który najwyraźniej nękał jego wnętrze i tylko dokładał do pieca gniewnego płomienią w wnętrzu jego ciała. Czułem że coś tu jest nie tak, ale jeszcze nie byłem pewny co i chciałem się o tym przekonać. Jednak narazie nie będę okazywał tego, że cokolwiek podejrzewam, warto jest mieć jakiegoś asa w rękawie gdy się dowiem o co mu chodzi. Mimo, że jest teraz moim "przywódcą" to na każdego warto coś mieć, zwłaszcza że coś jest z nim ewidentnie nie tak i chcę go mieć na oku.
Kamil kierował mnie gdzie mam jechać aż dojechaliśmy tak naprawdę nigdzie, wylądowaliśmy w środku pieprzonego lasu gdzie on wyszedł z wozu, zabrał walizkę oraz tego typa z bagażnika i zaczął się kierować w stronę leśnej głębi. Ja byłem za nim i patrzyłem jak ciągnie swojego "kolegę" po ziemi, podczas gdy ten ciągle chaczył o coś przestrzelonym kolanem i darł się żeby go podnieść podczas gdy Kamil nie zwracał na niego kompletnie uwagi, tak jakby nic się nie działo. Czasami było mi nawet typa żal, ale z drugiej strony Kamil był nieźle wkurzony i zastanawiało mnie co ten drugi powiedział, że pokazuje swoją gorszą stronę. Chociaż czasem miałem wrażenie, że on nadal jest miły dla niego bo cały czas starał się zachować spokój i nic mu nie zrobił, a było widać że miał na to wielką ochotę. W końcu po długim czasie słuchania jęków, które już nawet mnie zaczęły irytować dotarliśmy spowrotem do miasta Robetsa i pierwszą rzeczą jaką zrobiliśmy było ściągnięcie lekarza do opatrzenia rany Rogera, gdyż jak się okazało tak miał na imię pojmany przez nas myśliwy. Lekarz przy okazji go przesłuchał ale za dużo też nie powiedział, dowiedzieliśmy się jedynia że nazywa się Roger Frozyn, ma trzydzieści siedem lat i jest myśliwym, który miał tylko odebrać przesyłkę. Przy konkretniejszych pytaniach poprostu kpił sobie z doktora i mówił, że nic nie powie. Kamil stwierdził, że nie będziemy się nim teraz przejmować i konkretniej przesłuchany zostanie na wyspie Watahy, a tymczasem trzeba ogarnąć łódź na powrót. Mnie poprosił abym pomógł z czymś Robertsowi. Rzeczą w której miałem mu pomóc okazało się przenoszenia kilku większych skrzyń i jednej jeszcze większej skrzyni, z którymi pojechaliśmy na przystań gdzie Kamil czekał z przycumowanym statkiem z kilkoma facetami którzy zaczęli pakować skrzynie. Roberts podszedł do Kamila który patrzył w daleko w ocean, przez chwilę poprostu stali gdy po chwili starzec zaczął rozmowę. Nie udało mi się podsłuchać noczego po za pierwszymi słowami Kamila "Jeden z nich... On wiedział... Wiedział kto jest w tej trumnie. I wiedział też kim był...", potem najwyraźniej zjażyli się że słucham i uważali na fakt czy podchodziłem i czy napewno nic nie słyszę.
-Więc to jest trumna... - powiedziałem do siebie po cichutku patrząc na największą ze skrzyń i ostro się w nią wpatrując.
-Czekajcie, - rozniósł się krzyk za mną gdy dwójka facetów podnosiła ostatnią skrzynie, czyli nazwaną przez Kamila trumnę. - ja ją wezmę. - oznajmił Kamil.
Wysunął ją do połowy z paki i jej środek położył na swoim ramieniu oraz stabilnie złapał, powoli ją podnosząc ruszył w kierunku podestu, który wysunął się mu spod nóg. Kamil rzucił skrzynię na statek, złapał się szybko barierki jedną ręką i zawisł za buntą. Jednak długo tak nie wisiał, po chwili wspiął sie po barierkach, a ja wskoczyłem na statek i razem z jednym z mężczyzn wciągneliśmy go na pokład. Usłyszeliśmy wdzięczne "Dzięki." po czym podszedł do trumny której zawiasy się zerwały. Górny był całkowicie oderwany, a dolny trzymał się już tylko na jednej śrubie przez co górna część trumny delikatnie się odsłonił i zanim Kamil zdążył dokmnąć odsłonięty kawałek to wraz z małym wpadającym do wewnątrz strumieni światła zdołałem zauważyć kawałek maski, typowej dla Watahy. Jednak nikt chyba nie miał jeszcze czarnej maski, a przynajmniej tak mi się zdawało.
"Może porostu bywam zbyt podejrzliwy? Chociaż nawet jeśli to muszę znaleźć na niego jakiegoś haka, a teraz sprawiaj pozory pacanie!", krzyknąłem sobie w myślach.
Podszedwszy powoli do niego zaproponowałem pomoc. Zgodził się, ale złapał trumnę od góry, szkoda bo chciałem ją delikatnie uchylić. No cóż, może następnym razem się uda, a tymczasem zanieśliśmy ją do kajuty Kamila. Już stałem w drzwiach opuszczając kajutę gdy za sobą usłyszałem puste w tonie słowa
-Nie wtrącaj się w to...
Odwracając się dostrzegłem Kamila trzymającego prawą dłoń na znaku widniejącym na trumnie, w kompletnej ciszy odwrócił trochę głowę aby na mnie spojrzeć, po czym jego wzrok wrócił przed siebie. Miałem wrażenie że to była groźba, i że zauważył jak starałem się przyjrzeć konkretnie co było wewnątrz skrzyni. Muszę być bardziej dyskretny inaczej mogą nabrać podejrzeń, a tego bym nie chciał... Pierwsza skucha zaliczona, następnej być nie może...
* * *
Ranka następnego dnia zacumowaliśmy na brzegu wyspy, piewsze co, to rozładowaliśmy skrzynie które podarował nam Roberts. Następnie poprosiłem aby Jake i Angela wygrzebali mojego "kolegę" z pod pokładu i odpowiednio go ugościli, na koniec wziąłem walizkę mojego "kolegi" i skrzynię z mojego pokoju i wyszedłem na suchu ląd niosąc ją na ramieniu. Przechodząc przez las, nareszcie doszliśmy do osady gdzie bez zwracania uwagi na nikogo przeszedłem ją całą i dotarłem do mojego domu i od razu się w nim zamknąłem. Skrzynię miałem zamiar postawić w salonie, do którego tak naprawdę się wchodziło, przed nim był tylko szeroki korytarzyk który służył mi za przedpokój. Po zdjęciu butów otworzyłem drzwi i poczułem ulgę, znowu u siebie w ciszy i całkowitym spokoju. Mimo że uwarzałem to pomieszczenie za salon to tak naprawdę był to pokój uniwersalny, wchodziło się do salonu którego centrum był dość duży gościnny na osiem osób stół, aczkolwiek po lewej stronie zrobiłem sobie małą kuchnię, przy prawej ścianie stało biurko z lamką i lustrem z kilkoma zdjęciami wokół niego, a do ściany naprzeciwko mnie były zamocowane schody na piętro. Z ulgą zdjąłem skrzynię i oparłem ją obok biurka następnie kładąc walizkę na biurku i siadając krześle.
"Mam już dosyć, nie zmrużyłek oka podczas tej "wycieczki", padam na pysk... Zobaczę jeszcze tylko co jest w tej walizce i idę na górę się przekimać."
Pomyślałem odwracając się do biurka i jeszcze na chwilkę spojrzałem na zdjęcie przyklejone do lutra, mimo wszystkiego co się dzieje to zawsze gdy patrze na to jedno zdjęcie nie ma chwili bym się nie uspokoił, następnie przemknąłem wzrokiem na resztę fotografii i wróciłem na tę z lutra. Na moją twarz wdarł się delikatny uśmiech i myśl, że jeszcze kiedyś ich zobaczę, a ją ponownie wtulę w siebie. Z tym uśmiechem powoli otworzyłem skrzynkę, której zawartość kompletnie mnie zaskoczyła...
Kolejny rozdział skończony, Wataha brnie na przód podobnie jak sytuacja jej przywódcy. Jeśli rozdział się wam spodobał proszę o gwiazdę i komentarz :) Do kolejnego spotkania ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top