Rozdział 7. "Myśliwi"

Szliśmy już jakiś czas, przed kłującymi w oczy promieniami słońca chroniły nas korony drzew. Mkneliśmy przez cienisty chłodny las szybkim spacerkiem, podróż minęła nam prawie że w ciszy i chyba w czasie południa dotarliśmy na obrzeża jakiegoś miasta, które było najwyraźniej miejscem docelowym. To w przeciwieństwie do miasta stworzonego przez Watahe było poprostu typowe, tłumy ludzi którzy nie zwracali na siebie uwagi, co chwila jakiś sklep i co jakiś czas przejeżdżał jakiś samochód, zwykłe szare bloki, których widok wprawiał w smutną atmosferę, a uśmiech na twarzy można było zobaczyć tylko u pojedyńczych osób przechodzących. Panowała tu rutyna, z której istnieniem ludność miasta już się najwyraźniej pogodziła, nie posiadali już takiej radości z życia jaką powinni.

-Straszne prawda? - zapytał w pewnym momencie Kamil.

-Nawet bardzo, życie w takiej rutynie. - po chwili namysłu odezwałem się ponownie. - Jakim cudem Wataha nie wpływa w taką rutynę? W pewnym sensie cały czas robicie to samo.

-Zauważ, że ci ludzie praktycznie się nie znają. Więc nie dzieje się nic nowego, nie starają się wejść w czyjś świat, w inny stan umysłu. Codziennie robią to samo, może i niektórym yo odpowiada ale ostatrcznie życie staje się nudzące. W Watasze każdy zna każdego, każdy może do ciebie podejść i zacząć rozmowę o byle czym, ale najczęściej znajduję się coś o czym można pogadać. A przez dwie osobowości łączą się pomysły i można coś ciekawego porobić. To samo tyczy się naszej "pracy". Oni to robią w większości bo muszą, muszą się z czegoś utrzymywać, a więc ich praca nie sprawia im żadnej przyjemności. My robimy co robimy bo tego chcemy, chcemy zmienić ten świat, po za tym w naszej robocie może się stać wszystko, nie mamy z góry ustalonego dnia, mamy tylko zarysy które szybko mogą ulec zmianie.

-W sumie prawda.

-Chodź, musimy znaleźć odpowiednie miejsce.

Po czasie doszliśmy najprawdopodobniej do centrum miasta, był nim dość duży plac okrążony ulicamy, na placu było kilka ławek, jakieś nie duże bary szybkiej obsługi, kilka drzew i plac zabaw na którym bawiły się dzieciaki. Kamil rozglądał się po najbliższym otoczeniu, gdy po chwili ruszyliśmy w stronę jednego z budynków otaczających plac. Był to dość duży szpital, a gdy byliśmy w środku nie wiedziałem co Kamil miał zamiar zrobić skoro prawie na każdym rogu są kamery. On poprostu podszedł na chwilę do rejestracji, a potem kazał za sobą podążać. Wjechaliśmy windą na drugie piętro gdzie weszliśmy do izolatki, okna idealnie pokazywały cały plac i o to najwyraźniej chodziło bo Kamil uśmiechnął się patrząc przez okno. Jednak nie powinniśmy tu przebywać bez powodu na co zwróciłem uwagę, on jednak kazał czekać. Po czasie po pokoju weszła kobieta z dzieckiem na rękach, brunetka była niewiele niższa od nas, miała jasno zielone oczy, zgrany nosek, małe usta i niezłą figurę, chociaż trochę krągłości posiadała. Na sobie miała lazurową bluzkę, niebieskie jeansy i trampki. Kamil od razu do niej podszedł i przytulił na powitanie, a po chwili się odezwał.

-Co z nią?

-Rotawirus, ale jest już lepiej. Skąd wiedziałeś że tu jestem?

-Wiem wszystko co chcę wiedzieć dobrze o tym wiesz. - uśmiechnął się i wyciągnął ręce. - Mogę?

Kobieta tylko kiwnęła głową i podała mu niemowlę na której twarzy zagościł mały, słodki dziecięcy uśmiech który Kamil odwzajemnił.

-Ile to już mamy co? No ile?

-Za nie cały tydzień będzie już dziesięć miesięcy.

-Czas szybko leci.

Rozmawiali chwilę o tym jak komu życie mija po czym przedstawił nas sobie. Kobieta miała na imię Jasmin, była naprawdę sympatyczną i otwartą osobą, jednak gdy spytałem o bliznę na jej skroni to potwornie się speszyła. Ale po chwili ignorując kompletnie moje pytanie zmieniła temat na cel naszego pobytu w mieście, w sumie nawet lepiej gdyż mnie również to interesowało. Lecz zamiast się czegokolwiek dowiedzieć wysłuchałem czegoś o jakiejś rozprawie, że Kamil będzie musiał wydać wyrok i obrońca strony przeciwnej nie mają nic w obronę, więc prokurator najpewniej nie będzie miał litości. Ja nie rozumiałem ani słowa ale Jasmin rozumiała najwyraźniej wszystko. Przez kolejną godzinę Kamil zabawiał małą, a my się temu przyglądaliśmy, chyba lubił dzieci bo zabawa z nią była zabawą również dla niego. Normalnie jakbym widział dwójkę dzieci zamiast jednego, jednak po tej godzinie musieliśmy wyjść z którego faktu Jasmin nie była szczególnie zadowolona, aby ją rozweselić Kamil obiecał że niedługo wpadnie do niej bez żadnych spraw służbowych, ale to dopiero gdy wyjdzie ze szpitala, ona się zgodziła i wyszliśmy. Zanim wyszliśmy ze szpitala usłyszałem szybki plan który szybko mi przedstawił i poszedł na swoją pozycję, a ja skierowałem się na plac główny obserwowany wcześniej przez Kamila. Mam tylko nadzieję że się nie mylił z faktem iż nie zastrzelą mnie na środku ulicy, ogólnie dziwnie jest robić za przynętę. Niby mam tylko zabrać im tę walizkę o której Kamil mówił, ale nawet w czymś takim może coś pójść nie tak. No to czas do roboty...

* * *

Blisko dwudziestu minut później.

"Cisza, i cisza, i cisza... Zaczyna mi się tu już nudzić, czekanie podczas takich akcji jest najgorsze... Ale chyba moja nuda właśnie nie ustałaa." pomyślałem gdy zacząłem słyszeć że ktoś biegnie i właśnie tu skręca. Jedna osoba zatrzymała się na końcu uliczki w ślepym zaułku, a kolejnych dwóch powoli do niego podchodzili, pewni swego. Ta uliczka to idealne miejsce na napaść, światło jest to prawie że nikłe i nikt nie zwraca na nią uwagi, przesiadują tu najczęściej ćpuny i dresiarze którzy chcą się ponapierdalać. Nawet policja przestała zwracać na to uwagę bo przynajmniej nie ma żadnych burd na środku ulicy.

"Czas się troszeczkę pobawić." pomyślałem skacząc w dół i opadając tylko chwilę wylądowałem na barkach jednego z napastników, skrzyżowałem stopy i jak najszybciej odchylając się w tył stanąłem na rękach i odrzuciłem go na tył. Jego kumpel od razu po tym wyprowadził cios w moją stronę, którego odskakując uniknąłem i przystąpiłem do kontry ale on nie był gorszy. Po chwili drugi wstał i również chciał spróbować ataku lecz po chwili rozbrzmiał tylko huk a on sam padł z delikatnym jękiem gdy pod nim pojawiła się rosnąca plana krwi.

-Nie wstawaj. - usłyszałem zdecydowany donośny ton za sobą.

-Spokojnie, jeszcze przyciągniesz czyjąś uwagę. - zwróciłem uwagę Cristiano.

-Ty jebany skurwysynu!

Krzyknął jeszcze stojący myśliwy i ruszył na mnie, unikałem każdego ataku żadnego sam nie wyprowadzając, aż nadażyła się okazja aby to zrobić. Chwyciłem jego rękę w miejscie bicepsuj, i już jedną miał załatwioną, jeszcze tylko druga. Chyba stwierdził że ucieczka dobrym pomysłem, ale się przeliczył, byłem szybszy i pojawienie się przed nim załatwiając mu drugą rękę było prościzną. Mimo tego dalej walczył, i tym już minimalnie zyskał mój szacunekb miał przebite ręce i prawktycznie nie mógł nimi ruszać starał się walczyć, ale co mu po tym gdy po chwili miał rozcięte ścięgna w nogach. Przez chwilę było mi go nawet szkoda, ale szybko mi to minęło, biorąc go za koszulę rzuciłem nim w stronę ściany kończońcą uliczkę i powoli do niego podchodząc zacząłem mówić.

-Podobno ostatnio dużo tu szczeracie. Co to za walizka? - gości chamsko parsknął i splunął mi krwią pod nogi. - Zapytam raz jeszcze, co to za walizka?

-Wal się gówniarzu!

-Zaczynasz mi grać na nerwach, - sięgnąłem prawą ręką w tył i włożyłem ją za bluzę. - więc powiedz grzecznie co jest w tej walizce, bo zacznę się inaczej bawić. - pokazałem mu teraz piękny, czerwony, nietypowo ząbkowany nóż który teraz widniał w mojej prawicy. - Ładny prawda?

Mężczyzna spojrzał przez chwilę na nóż, następnie na mnie przenikliwie śledząc mój wzrok jakby chciał przejrzeć moje myśli. Po przełknięciu śliny odezwał się.

-Co jest tobą nie tak? Nie jesteś psycholem, ale miłym chłopczykiem też nie. Kim ty kurwa jesteś?

-Koszmarem samego diabła. - po odpowiedzi uśmiechnąłem się milutko. - A teraz wracajmy do tematu. Powiesz mi co jest w walizce i po chuj się ostatnio wszędzie szlajacie? - znów na moje pytanie odpowiedziała cisza.

Najpierw odciąłem mu palec, jeden czy dwa, potem kawałek ucha, troszeczkę go ponacinałem a on dalej nie chciał mówić, po czasie znudziła mi się ta zabawa i stwierdziłem że już nie warto.

-Wiedziałem, że będą z tobą problemy... Ale nie sądziłem że aż takie. Masz silną wolę, ale skoro ty mi nic nie powiesz to on powie. - nożem wskazałem na faceta leżącego z przestrzelonym kolanem, którego Cristiano miał na muszce. - A więc nie jesteś mi już potrzebny.

Gdy zbliżyłem się do niego i przyłożyłem mu nóż do gardła, zapytałem o ostatnie słowa lecz podał odpowiedź która sprawiła że osłupiałem. Ostatnim słowem które usłyszałem było zapytanie "Zdziwiony?" potem wbiłem nóż w jego gardło po czy schowałem go spowrotem do pochwy umieszconej przy dołeczkach.

-Cristiano, jako jedyny nie jesteś we krwi. Znajdź nam na szybko jakiś środek transportu i podjedź pod tą uliczkę. Ja tu z nim poczekam i zatamuje jego krwawienie, musimy jak najszybciej wrócić na wyspę.

Cristiano przytaknął, gdy wyszedł z uliczki ja zająłem się tym jeszcze żyjącym typem. Zdjąłem bluzę i odłożyłem na bok, ściągnąłem koszulkę, a następnie ją rozerwałem i owinąłem miesce nad jego raną i mocno zawiazałem aby zatamować krwotok. Potem tylko czekałem na Cristiano i podwózke aby jak najszybciej stąd spieprzać i na spokojnie zastanowić się nad tą całą sytuacją.

Kolejny rozdział, mam nadzieję że się wam spodobał. Jeśli tak możecie zostawić gwiazdkę i komentarz. Do kolejnego ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top