Rozdział 11. Najsilniejszy, czyli najsbałszy.
Kamil odskoczył na bok unikając ostrza i wrogo spojrzał w naszym kierunku. Przybierając wyprostowaną postawę przyglądał się nam, każdemu pokolei aż powiedział.
- Zawiodłaś mnie, - skupił się na Angeli. - nie sądziłem że zrobisz taką głupotę. - okna karczmy otworzyły się a w nich wszyscy gotowi do walki. - Więc wszyscy przeciw mnie... Teraz jest was więcej może więc będzie ciekawiej niż ostatnim razem... Kto zaczyna? Ja? Czy może wy?
Nastała niezręczna cisza, każdy patrzył na postać Kamila czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Ja jako jedyny najwyraźniej nie miałem pojęcia co się dzieje ale podobnie jak reszta byłem gotów, chociaż sam nie wiedziałem na co. Jack zaczął doczołgiwać się do nas, a gdy już był przy Jake'u ten cały czas patrząc na Kamila powoli pomógł mu wstać.
- Na co czekacie!?... - wydarł się Jack - Atakujcie!
Nikt jednak się nie ruszył, a Jack surowo patrzył na Kamila który pewny siebie stał przed wszystkimi jakby nic się nie działo. Wyglądało na to że nikt nie chce zacząć starcia, armia lękała się jednego człowieka. Dręczyło mnie jednak pytanie czy boją się go skrzywdzić? Czy może boję jego osoby? Ale po chwili miałem dostać odpowiedź gdy zobaczyłem jak Kamil biegnie w moim kierunku, jego wzrok sparaliżował me ciało. Mnie jednak ominął i ruszył na Angelę, kiedy wyciągnął dłoń w jej stronę myślałem że dojdzie do tragedii, ale zaraz wbił się w niego jakiś mężczyzna, za nim stanęło kilku ludzi po czym osoby z karczmy wyszli do nas. Kamil leżąc pod drzewem mruczał coś pod nosem, wstając spojrzał na nas i uśmiechając się podbiegł do nas, isynuując swój cios na jego napastnik wskoczył na niego gdy ten się chciał bronić i wbił się w środek tłumu zaczynając przedstawienie. Każdy kto się zbliżył lądował na ziemi, ciągły uśmiech na jego twarzy ukazywał jego całkowity brak powagi dla danej sytuacji. Chyba dla niego to zabawa gdy cała reszta ruszała na niego z bronią w ręku, a on każdy ich ruch obracał przeciw nim. Śmiał się każdemu w twarz, każdy kto próbował go powstrzymać padał. Jack, Jake, Angela... I cała reszta... Nikt po za mną nie stał już na nogach. A mimo to, wstawali, nikt nie odpuszczał. Pomagając sobie wstać atakowali nawet większymi grupami, bez skutku. Jake podszedł do mnie zamiast atakować ponownie i przedstawił mi swój mały plan. Potem ruszył znowu, teraz moja kolej biegłem do Kamila i spróbowałem go uderzyć. Na marne me starania, złapał mą pięść i rzekł.
- Złym wyborem było się w to mieszać.
I wykonał kombinacje ciosów których skuteczności się nie spodziewałem. Pytałem sam siebie jak oni to wytrzymują że nadal wstają i z nim walczą? Przecież ten ból przechodzi przez całe ciało, uczucie jakby moje ciało było przed chwilą miażdżone. "Jak on to zrobił?" krążyło pytanie. Podszedł do mnie, a wtedy spróbowałem... Atak nożem, bez problemu zatrzymany. Mój uśmiech namalował zdziwienie na jego twarzy, gdy po chwili skrzywił twarz z powodu nacięcia na jego policzku. Puścił moją rękę i spojrzał się na Jake'a, po chwili już biegł w jego kierunku i chciał wykonać cios, ale... Jake go uniknął? Nie mogłem uwierzyć, przecież przed chwilą to było awykonalne. Jake ledwo nadążał za zadawanymi ciosami podczas gdy teraz ich unika jak gdyby nigdy nic. Zaraz zauważyłem że Kamil staję się coraz wolniejszy. Jego oczy się zaczęły zamykać, nareszcie padł. Ale mimo to patrząc na tych wszystkich ludzi nie mogłem uwierzyć że dokonał tego człowiek. Angela podeszła do mnie i podniosła, podeszliśmy do Jake i Kamil.
- Coś ty mi zrobił?
- O to. - Jake kucnął i wyjął z ramienia Kamila małą strzałkę. - Nóż miał tylko odwrócić twoją uwagę o tego.
- Sprytnie, lecz mimo to jeszcze kiedyś wrócę... Wiesz to ty, oni, - spojrzał się na nas. - i ten którego jutro powitacie mimo tego co tu się stało. Wszyscy dobrze wiemy, że nie unikniecie mnie. - kończył swą wypowiedź z przymkniętymi oczami. - Będę powracał do dnia mojej śmierci.
Usnął, był teraz taki spokojny. Obok przechodził Jack którego niósł jakiś typ.
- Zaczekaj. - poprosił go Jake i podszedł wydając solidne uderzenie swemu bratu, następnie złapał go za włosy i pokazał mu pobojowisko, ludzi którzy nadal leżeli na ziemi, tych którzy pomagali sobie by stać. - To twoja wina, mogliśmy tego uniknąć gdybyś przymknął jape. - Jack nie skomentował słów brata. Zaraz potem został rzucony na ziemię. - Jeszcze raz będziesz go prowokował a osobiście cię uciszę. Mam dość twojego zachowania! Od jakiegoś czasu robisz wszystko by go wkurwić, i na co ci przyszło!?
Jack nadal nie odpowiadał, Jake obrócił się do niego plecami i razem z jakimś gościem podnosili Kamila. Gdy już chcieli odejść odezwał się Jack.
- Przynajmniej nowy wie jak jest naprawdę.
- Kamil mu wszystko wyjaśni, - spojrzał na brata zza ramienia. - gdy uzna że będzie to odpowiedni czas.
Następnie odeszli, każdy w swoją stronę. Angela zaprowadziła mnie do mieszkania gdzie chciała się mną zająć, a ja się uparłem żeby najpierw opatrzyła siebie. Dopiero potem jeśli będzie mogła zajmie się moimi obrażeniami. Chyba nie miała ochoty na kłótnie bo szybko odpuściła, gdy już skończyła powiedziała że wychodzi a ja mam się stąd nie ruszać. Pod wieczór wróciła z Jake'iem który dokładniej mnie przebadał, okazało się że nie ma mi nic poważnego, ale jeśli coś będzie nie tak miałem się do niego natychmiast zgłosić. W międzyczasie próbowałem podpytać o to co się stało Kamilowi że wpadł w taką furię, jednak jedyna odpowiedź jaką otrzymywałem była taka że to on powinien mi o tym powiedzieć, a oni nie chcą nic rozgłaszać bez jego zgody. Mimo zżerającej mnie ciekawości odpuściłem, z drugiej strony wiedziałem do kogo muszę zagadać żeby dostać potrzebne informacje ale nie koniecznie miałem ochotę z nim gadać... Był dziwny, ale tylko on byłby chętny do rozmowy o Kamilu i tym co się z nim dzieję. Na dziś zostawię tę sprawę, postaram się więcej dowiedzieć jutro a teraz się prześpię, to był męczący dzień.
* * *
Ból... To pierwsze co poczułem gdy się obudziłem. Cała twarz mnie bolała oraz była porządnie opuchnięta, już wiedziałem co się wydarzyło poprzedniego wieczoru... Nie dałem rady tego powstrzymać, znów czułem to coś wewnątrz... Uczucie które nie dawało mi żyć kiedy on wychodził, które mi oznajmiało że ponownie zawiodłem. I podczas gdy ja czułem te wewnętrzne utrapienie on śmiał się prosto w moje oczy, doświadczając że jeszcze wróci i pokaże co naprawdę potrafi zrobić. Wstałem i zszedłem na dół, otwierając drzwi mego domu światło dnia padło prosto na mnie czułem że co niektórzy patrzą na mnie, jednak czy był to wzrok gniewu, żalu, a może nawet nienawiści... Nie mam pojęcia ale wiedziałem jedno, nie ważne co by myśleli zostanę tu i odpokutuje czyny których się dopuściłem... Teraz i wtedy, obiecałem mu że odpokutuje nawet jego uczynki więc nie mogę się poddać, za daleko zaszłem i za dużo straciłem... Straciłem... Kogoś kto był dla mnie najważniejszy. Myśląc o niej w moich oczach pojawiły się łzy i myśli, czemu wtedy nie odpuściłem, czemu nie wróciłem... Jak jebany tchórz... Wszedłem na najwyższy klif naszej wyspy patrząc w ocean, płaczu nie umiałem powstrzymać, chciałbym tak jak kiedyś umieć powstrzymać uczucia... Okłamać samego siebie że to nie było nic konkretnego, ale potrafię a przedewszystkim nie chcę o niej zapomnieć. Zaginiony, poszukiwany przez służby specjalne, nie mam jak do niej wrócić, i do rodziny którą tam mam. Tam daleko za tym oceanem, ale wierzę że jeszcze kiedyś ich zobaczę, i znów będę mógł ją wtulić w siebie... Chociaż sam nie wiem kogo ja oszukuje. To moje przekleństwo, moja klątwa za siłę którą otrzymałem, muszę cierpieć pustym sercem za to by móc ich chronić... Eh, przesiedziałem tu cały dzień. Nadchodził zmrok więc pora się zbierać i ponownie pokazać Watasze moją parszywą gębę i poczuć ich spojrzenia na mojej osobie. Jednak zamiast tego przechodząc między nimi nie poczułem nic, nawet jednego pogardliwego wzroku w moim kierunku, po przebyciu kilku metrów poczułem natomiast jak ktoś mnie łapie za ramię, odwróciłem się do niego, te jednak dalej trzymał moje ramię.
- Nie smuć się mistrzu. - zamurowało mnie, po tym co zrobiłem... Ktoś powiedział do mnie coś takiego?
- Dawidzie, o ile pamiętam zakazałem do siebie tak mówić...
- Owszem Kamil, zakazałeś. - przybrał wesołą minę. - Ale nie ważne co by się nie stało zawsze będziesz moim mistrzem. Od kiedy cię poznałem żyję zasadami które mi wskazałeś i dzięki tobie jestem szczęśliwy. Nie ja jeden, więc nie przejmuj się tym co się stało tylko pokaż kto jest Wilkiem Ukrytym W Cieniu i okaż swą siłę Watasze pokazując że tą siłą będziesz ich bronił. A my staniemy za tobą murem nawet w najgorszy dzień, kiedy to ty będziesz potrzebował nas.
- Dzięki ci za te słowa bracie, ale nie tylko tym się przejmuję...
- Wiem, nie znamy się od wczoraj. Ale pamiętaj że jeśli będziesz chciał to mogę to jakoś załatwić.
- To zbyt ryzykowne dla niej i innych, dobrze o tym wiesz...
- Krótka chwila ci chyba nie zaszkodzi? Dobra, nieważne. Ale odezwij się jeśli zmienisz zdanie.
- Jasne, dziękuję za miłe słowa.
On w odpowiedzi się uśmiechnął i wrócił do wcześniejszej pracy, wracając do domu spotkałem jeszcze wiele osób które przypominało mi o tym że zawsze będą ze mną. Tego wieczoru nie postawiłem się na kolacji, podczas niej ktoś zapukał do mych drzwi poprosiłem aby ta osoba weszła.
- A ty znowu przed tym lustrem, - odezwała się Angela. - zdecydowanie za często w nie patrzysz.
- Dobrze wiecie czemu to robię.
- Ta wiemy, ale teraz chodź z nami zjeść. - powiedział Jake.
Angela ułożyła talerze na stole, podała na stół chleb, miód i kubki z gorącym mlekiem. Odciągneli mnie trochę od moich smutków i spędziliśmy miły wieczór, a po posiłku wrócili do siebie. Ja zanim jeszcze poszedłem do sypialni spojrzałem na zdjęcia z lustra i myślałem nad propozycją Dawida...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top