0.6


Piątek. Ostatni dzień męczarni w szkole i nareszcie, długo wyczekiwany weekend. 

Siedziałam jak poparzona na drewnianym krzesełku w sali, gdzie odbywała się aktualnie lekcja angielskiego. Byłam strasznie podekscytowana zbliżającą się sobotą, która niesie ze sobą kolejne spotkanie z Peterem. Zgodziłam się na jego propozycję, z początku niepewnie, aczkolwiek urzekający uśmiech chłopaka przekonał mnie niemal od razu. Z jednej strony się cieszyłam, bo po zachowaniu Parkera można było wywnioskować, że zależy mu na naszej relacji. Bo przecież, gdyby tak nie było, nie trudził by się, bym mu wybaczyła, prawda? 

Dalej zastanawia mnie miejsce naszego spotkania. Randki, jeżeli mogę to tak określić. Powiedział, że zjemy kolację na szczycie jednego z największych wierzowców, jakie kiedykolwiek widziałam w życiu. Zaczęłam się zastanawiać, czy może była to jakiegoś stopnia aluzja, ironia, przenośnia... gdyż średnio realne wydaje mi się wejście na dach znanej na całym świecie korporacji. Chyba, że pomyślał również o helikopterze, w co jednak wątpię. 

Z zamyśleń wyrwał mnie donośny głos nauczycielki, która zdenerwowanie nawoływała moje nazwisko. Przeprosiłam za moją nieuwagę, starając się skupić na omawianym temacie. Na marne. Posiłek pod gwiazdami nie opuszczał mojej głowy. Jednak, czy aby na pewno rozmyślam o jedzeniu? A może o osobie, z którą mam je zjeść? 

Wybrzmiał dzwonek na przerwę, dla mnie ostatni dzwonek w tym tygodniu, czego nie podzielała moja przyjaciółka, która musiała zostać na dodatkową godzinę matematyki. 

— No cóż — burknęła w moją stronę — Zadzwonię jak wyjdę z tego piekła. — wskazała na salę zajęć od matematyki.— Jesteś pewna, że nie chcesz iść ze mną i moją siostrą do klubu dziś wieczorem? Zrelaksowałabyś się odrobinę. — zapytała już piąty raz dzisiaj. 

Uśmiechnęłam się przepraszająco.

— Nie wydaje mi się, żebym miała jeszcze siły na wleczenie się po klubach. Ale dam ci znać, jakbym zmieniła zdanie, w co jednak nie wątpię.— odpowiedziałam, starając się nie robić przyjaciółce niepotrzebnej nadziei. Aktualnie byłam wyssana z wszelkiej energi, mam na głowie tyle testów i zaliczeń, że ostatnie o czym myślę to przepicie nocy wśród dzikich nastolatków.

Ale spotkanie z Peter'em całkiem wchodzi w grę. 

— Okej.— mruknęła.— Jak coś daj znać i  k o n i e c z n i e  opowiedz mi ze szczegółami jak tam Parker się spisał. A jak znowu nawali, będzie miał do czynienia ze mną. Buzi! — powiedziała ze śmiechem i cmoknęła mnie w policzek. 

Co za wariatka, pomyślałam. 

Podeszłam do swojej szafki, by zabrać potrzebne mi rzeczy, gdy usłyszałam za plecami znajomy głos.

— Ale ten świat jest mały. 

Odwróciłam się na pięcie, mierząc wzrokiem wysokiego bruneta. Widząc jego szeroki uśmiech, sztuką było zachowanie powagi.

— Jonathan. Miło cię znowu widzieć.— odparłam, posyłając mu ciepłe spojrzenie i wracając do wcześniej wykonywanej czynności. Kiedy spakowałam wszystko, co potrzebowałam, zorientowałam się wraz z zamknięciem szafki, że nowo poznany kolega dalej tutaj stoi i prawdopodobnie czeka na rozwój rozmowy. 

— Ja będę już szła. Czekają na mnie w domu.— odparłam, wskazując dłonią drzwi i uśmiechając się przepraszająco.— Ale musimy kiedyś pogadać, jestem ciekawa jak ci się podoba szkoła, no i okolica.— dodałam.

— Um, pewnie. Nie będę cię trzymał. — odparł, jednak nie wyglądał przekonująco, co również się sprawdziło, gdyż brunet ruszył tuż za mną. — Tak sobie pomyślałem, że może fajnie by było gdzieś razem wyskoczyć? — zaproponował, sprawiając, że stanęłam w bezruchu. — Co powiesz na pizzę? Jutro o ósmej? — dodał, pełen entuzjazmu. 

Przełknęłam ślinę. Czy właśnie zostałam poproszona o randkę? 
Spojrzałam na chłopaka, a grymas wdarł się ukradkiem na moją twarz. 

— Nie odbierz mnie źle, ale... — w tym momencie przerwałam i zaczęłam się dłużej zastanawiać, czy określenie "spotykania się z kimś" opisuję moją relację z Peter'em. Nasze spotkania nie kończyły się dobrze, prawdopodobnie chłopak nie jest zainteresowany mną w stopniu, w jakim ja jestem zapatrzona w jego osobę. 

Wróciłam do żywych.

— Mam plany na weekend. Babski wieczór, nie chcesz znać szczegółów.— zmyśliłam, czym wywołałam śmiech u Jonathan'a. Sama też śmiałam się nerwowo, próbując nie zdradzić koledze, że w brzydki sposób go okłamałam. Ale co miałam niby zrobić? Wyszłabym na idiotkę, jeśli uznałabym, że z kimś się widuję, kto prawdopodobnie nawet o mnie nie myśli na poważnie. 

Postanowiłam, że na naszym spotkaniu powiem Peter'owi co do niego czuję. Może i właśnie planuję samobójstwo, ale jak to mowią... żyje się tylko raz.

***

Ociężale wstałam z miękkiego łóżka, ukradkiem patrząc na elektroniczny zegar, który stał na komodzie. Właśnie wybiła godzina dziesiąta rano.

Ziewnęłam i przeciągnęłam się, wkładając na nogi swoje puchate kapcie, które dostałam na urodziny od Teren. Biorąc wszelkie potrzebne mi rzeczy, udałam się do łazienki, by w spokoju wziąć gorący prysznic, który postawiłby mnie na nogi, lepiej niż jakikolwiek kubek kawy, której zwolennikiem, swoją drogą, nie jestem.

Rozebrałam się z dresów i luźnej koszulki, a już po chwili czułam strumienie gorącej wody na swoim ciele. Tak, tego dokładnie było mi trzeba. Gorący prysznic, muzyka.. brakowało mi tylko..

Nagle zastygłam w miejscu. Właśnie sobie uświadomiłam, że jest sobota, co wiąże z sobą umowione spotkanie z Peter'em. Serce zaczęło mi walić z ekscytacji, a brzuch niemiłosiernie boleć ze stresu.

Co jeśli "randka" znów zakończy się porażką?
Co jeśli Peter mnie wyśmieje, kiedy w końcu wyznam mu co do niego czuje?

Potrząsnęłam głową, chcąc odgonić od siebie nieprzyjemne myśli. Ten dzień ma być dniem dobrym, a gdybanie w żaden sposób tego nie ułatwi.

Kiedy wyszłam z łazienki, ubrałam się w wcześniej przygotowane ubrania, w skład których wchodziły proste jeansy i czarna koszulka. Później zajmę się kreacją na wieczór, pomyślałam, więc również zrezygnowałam z makijażu. Jeśli zrobię go później, może zrobię go dobrze, gdyż przyznam, ekspertem w tym zdecydowanie nie jestem.

Zeszłam do kuchni, gdzie przywitałam się z mamą i starszym bratem, który właśnie przygotowywał śniadanie. Poczułam jajka, więc mruknęłam z zadowolenia.

Zalałam kubek ciepłym mlekiem i zajęłam miejsce przy stole. Mama skupiała swoją uwagę na telewizorze, więc podążyłam za jej wzrokiem.

" Nowe władze miasta nie uznają pomocy znanego Spider-Man'a. Ile razy jeszcze chłopak będzie musiał walczyć o prawo interwencji w ochronę miasta? "

— To jakiś absurd.— rzekła kobieta, unosząc w oburzeniu ręce.— Ten młody człowiek zrobił tyle dla tego miasta!

— Daj spokój, mamo. Tak, czy siak będzie latał w tych rajstopach między zbrodniami, czy miasto mu na to pozwoli, czy nie.— odparł Theo, mój starszy brat. Był zawsze sceptyczny, a już szczególnie jeśli w grę wchodzili "super bohaterowie".

Wzruszyłam ramionami, kończąc zawartość kubka, który trzymałam w dłoniach. Zjadłam śniadanie, które podał nam Theo, po czym popędziłam do swojego pokoju, w celu przygotowania się do spotkania z Peter'em.

Przygotowania się bardziej psychicznie, niż fizycznie.

Otworzyłam szafę, w której zaczęłam szperać, by znaleźć coś, co mogłoby się nadać na ten wieczór. Uznałam, że ciemne jeansy i jasna koszula będą w porządku. Nie za szykowne, ale również niezbyt luźne, codzienne. Dobrałam do tego skórzaną kurtkę i wyższe, czarne buty.

Wydałam z siebie dźwięk zachwytu, gdy w końcu chociaż jedna rzecz była zrobiona dobrze. Tak trzymać.

Usiadłam przed lusterkiem i wykonałam delikatny makijaż, gdyż w mocniejszym nie czułam się zbyt dobrze. Wiem, dziwna jestem.

Spojrzałam na zegar i widząc, że mam jeszcze czas, postanowiłam wziąć swoją deskorolkę i pojechać do pobliskiej księgarni, by oddać stos książek, które trzymam chyba z wiek po terminie.

Zarzuciłam na siebie bluzę, schowałam do plecaka potrzebne rzeczy, włączyłam swoją ulubioną playlistę na Spotify i wyszłam z domu z deskorolką w ręku.

Jechałam po ulicy, delektując się brzmieniem elektrycznych gitar w słuchawkach. Podśpiewywałam sobie pod nosem ulubione fragmenty piosenki, uważnie patrząc gdzie jadę. Czułam się odprężona.

Już niedaleko pojawił się spory budynek, gdzie znajdowała się publiczna biblioteka. Chwyciłam deskę w rękę i weszłam do środka.
Po oddaniu książek, zamówiłam sobie gorącą czekoladę na wynos, po czym wyszłam na ulicę, obejmując kierunek domu.

Gdy skręciłam w boczną ulicę, zobaczyłam poruszenie wśród ludzi. Zatrzymałam się, zdjęłam słuchawki i starałam się rozstrzygnąć, co jest powodem ów zamętu.

Podeszłam bliżej, a mym oczom ukazał się sklep muzyczny, który był okupowany przez bandytów. Zza szklanych drzwi mogłam spostrzec czarne kominiarki i bronie w ich dłoniach. Ludzie wokół ewakuowali się, nie podejmując żadnych środków, by pomóc biednemu chłopakowi, który pod wpływem szantażu musiał opróżnić zawartość kasy.

Postanowiłam zareagować i wyjęłam z kieszeni telefon, gdzie wykręciłam numer na policję. Niestety, zrobiłam to bardzo niedyskretnie i po chwili zostałam zauważona przez bandytów. Usłyszałam strzał w środku pomieszczenia, a już po chwili jeden z zamaskowanych mężczyzn wyszedł z sklepu, kierując się w moją stronę.

Cholera.

Szybko zabrałam się do ucieczki, jednak mężczyzna był szybszy i już po chwili mnie dogonił. Runęliśmy na ziemię, zaczęłam krzyczeć, a ten kazał mi się zakmnąć i wejść do środka, a nikomu nic się nie stanie.

Przeklinam to, że w tej części miasta nic się nie działo. W innym wypadku, może ktoś by zauważył moje nowoływanie o pomoc.

Mężczyzna prowadził mnie do budynku, ciągle trzymając pistolet przy mojej skroni. Nie ukrywam, bałam się. Trzęsłam się ze strachu. Nie wiedziałam, co się stanie, jak się to wszystko skończy i czy w ogóle będę miała szansę na wyjście z tego cało.

A mogłam po prostu się odwrócić, nie reagować i spokojnie wrócić do rodziny. Nie mam pojęcia czym zawiniłam, chcąc komuś pomóc. Odwaga to zło.

Nagle poczułam jak uścisk mężczyzny puszcza. Po chwili usłyszałam strzał. Zamknęłam oczy, w duchu modląc się, żebym jednak nie ja byłam ofiarą strzału. Nagle czuję czyjś dotyk, a po chwili upadam i odbijam się na czymś sprężystym i silnym. Otworzyłam oczy, dalej się trzęsąc.

Spider-Man.

Powoli wstałam z sieci, którą bohater zrobił i mną na nią rzucił, by rozprawić się z zamaskowanymi facetami. Poczułam ulgę. Jestem bezpieczna. Odetchnęłam głośno, chowając się za jakiś wielkim kontynerem w razie ataku. Liczyłam minuty, w których dalej słyszałam odgłosy walki, krzyki i strzały z  pistoletu. Po chwili wszystko uciekło, a ja w oddali słyszałam syreny policyjne. Całkiem w porę, prychnęłam, gdy wyszłam zza kontyneru i ujrzałam jak każdy napastnik jest unieruchomiony za pomocą białej sieci pajęczaka.

Właśnie, gdzie on się podział?

Wyszłam na ulicę, rozglądając się na wszystkie strony, jednak po chłopaku ślad zaginął.

Szkoda, pomyślałam. Chciałam mu się przyjrzeć no i... podziękować.

Nagle poczułam, jak moje ciało odrywa się od ziemi i mocno przylega do dziwnego, mało mi znanego materiału. Zobaczyłam jak ziemia zostaje w dole, a ja unoszę się wyżej i wyżej. Zaczęłam krzyczeć. Drzeć się, jeśli miałabym sprecyzować. Czułam wiatr we włosach i kurczowo ściskałam ciało, które miałam przy sobie.

Chwila. Co się dzieje?

Odchyliłam głowę, a moim oczom ukazała się czerwona maska nikogo innego jak Spider-Man'a. Odetchnęłam z ulgą, gdyż wiedziałam, że nic mi przy nim nie grozi. Już nie patrząc na fakt, że moje ciało latało nad ulicami Nowego Yorku.

Ściskałam kurczowo jego ramiona. Zamaskowany chłopak robił to samo. Czułam w pewnym sensie bliskość i troskę. Ale czy to się naprawdę dzieje?

Po paru minutach, pod moimi podeszwami poczułam grunt, na którym twardo stanęłam. Niedaleko mnie ujrzałam super bohatera, który jeszcze sekundę temu trzymał mnie kurczowo w swoich objęciach. Teraz stał parę metrów ode mnie i się mi przyglądał.

W końcu zwróciłam uwagę, gdzie się znajdowałam. Momentalnie odsunęłam się od krawędzi, przy której niemal stałam.

Serce waliło mi niemiłosiernie a w płucach zabrakło oddechu. Przełknęłam ślinę, próbując się w duchu uspokoić.

Znajdowałam się na dachu wierzowca.

🌹

Z góry przepraszam za błędy w składni, zły dobór słow etc. Mam częściej styczność z językami obcymi gdy cokolwiek piszę, dlatego zdaję sobie sprawę, że mój polski     ucierpiał. :( ale strasznie chciałam wrócić do tej książki, so here I am.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top