0.5
- Super. Jesteś idiotką.- mruknęłam pod nosem, bezradnie opadając na krzesło. Schowałam twarz w dłoniach, starając się na chwilę uspokoić. Na marne.
Jak mogłam zachować się tak egoistycznie? Ale z drugiej strony.. co mógł on sam zrobić? Nic. Nie rozumiałam jego dziwnego zachowania i nagłej zmiany poglądów. Nie rozumiałam niczego.
Ludzie wokół byli bardzo poruszeni. Każdy tępo wpatrywał się w to, co pokazywali na żywo w telewizji. Tylko ja siedziałam tyłem do ekranu. Tylko moja głowa była zaprzątana zupełnie czymś innym.
Pociągnęłam nosem, ręką sięgając po telefon. Spojrzałam na godzinę, po czym weszłam w wiadomości i biłam się z myślami, czy nie napisać do Petera. Ostatecznie, odłożyłam komórkę z powrotem na stolik, nie robiąc nic. Po chwili do moich uszu dobiegł zrelaksowany głos spikera telewizyjnego na temat zatrzymania terrorystów i ocalenia ludzi, przez nikogo innego jak tajemniczego Spider Mana. Westchnęłam z ulgą. Chociaż to.
- Wszystko w porządku?- usłyszałam głos za sobą, by po chwili ujrzeć obcego mi chłopaka, siadającego naprzeciwko mnie. Pokiwałam lekko głową, przypatrując się mu uważnie. Jego włosy były kruczoczarne, oczy biły czymś w rodzaju pozytywnej energii, a kości twarzy były idealnie wyeksponowane. Uśmiechnął się, nie kupując mojej marnej odpowiedzi.
-Coś mi się nie wydaje.
Machnęłam dłonią.
-Bywało gorzej.- odparłam, posyłając mu delikatny uśmiech.
-Jestem Jonathan.- przedstawił się, wyciągając w moim kierunku dłoń, którą pewnie ujęłam.
-Leticia.- odparłam, zakładając kosmyk niesfornych włosów za ucho.- Tak właściwie.. to mogę ci w czymś pomóc?- zapytałam zdezorientowana, a gdy popatrzył na mnie zdziwiony, kontynuowałam.- No wiesz, nie do każdego stolika się dosiada, gdy ktoś zupełnie obcy nadal przy nim śledzi. Chyba..- odparłam, jąkając się przy co drugim słowie. Chłopak się zaśmiał, chyba pojmując po krótce, co miałam na myśli. Taką przynajmniej mam nadzieję.
-Zobaczyłem, że płaczesz, więc podszedłem..
-Nie płakałam.- urwałam szybko.
-Więc co robiłaś?
Poczułam jak policzki zaczynają mnie piec. Miał rację. Płakałam.
-Pociły mi się oczy?- powiedziałam, formując wypowiedź w pytanie, próbując przy tym przekonać bardziej siebie, niż Jonathan'a, który tylko siedział i patrzył się na mnie z rozbawieniem i współczuciem zarazem.
-Powiedzmy, że to kupuję.- westchnął, mrużąc aktorsko oczy.- Teraz powiedz, co mam zrobić, by humor ci się poprawił. Może wrotki?- zapytał, a mi automatycznie przewróciło się w żołądku. Wszystko, tylko nie to.
-Mam dość na dzisiaj wrażeń. Muszę iść.- odparłam, wstając od stołu i zostawiając odpowiednią sumę pieniędzy na blacie.
-Mogę cię chociaż odprowadzić?- zapytał, również wstając. Przytaknęłam, by już po chwili iść z chłopakiem nowojorskimi ulicami. Spacer się dłużył, a tematy do rozmów nie kończyły. Dowiedziałam się, że Jonathan niedawno się przeprowadził i od poniedziałku będzie uczęszczał do tego samego liceum, co ja. Nie ukrywam, że ta informacja mnie rozpogodziła. Ta informacja, zarówno jak i cała rozmowa.
-Jesteśmy.- oznajmiam, wskazując palcem na swój dom.- Dziękuję, nie musiałeś tego robić.
Chłopak się uśmiechnął.
-Ale chciałem.- przez chwilę staliśmy w stoickim spokoju, jednak gdy cisza niezręcznie zawisła nad nami, brunet zdecydował się dodać.- To, co? Widzimy się w szkole?- zapytał, robiąc parę kroków w tył. Zaśmiałam się.
-Najgorsze pożegnanie, jakie mogłeś powiedzieć.- stwierdziłam, kręcąc z rozbawieniem głową.
-Nie narzekaj, zawsze mogłem powiedzieć coś gorszego.- przyznał, posyłając mi ostatnie spojrzenie, po czym ruszył przed siebie, a ja po dłuższej chwili wróciłam do domu, zamykając za sobą drzwi. Westchnęłam zmarnowana i udałam się do łazienki, gdzie wzięłam długą i relaksującą kąpiel. Starałam się zająć myśli wszystkim, byle nie wracać do nieudanej randki. O ile ciągle mogę to tak nazwać. Randka. Randka, randka, randka, randka. Nie, to zdecydowanie nie była randka.
Przeczesałam ostatni raz włosy szczotką i zbiegłam po schodach na dół, wlocząc za sobą swoją torbę z rzeczami niezbędnymi do przeżycia na dzień dzisiejszy. Wzięłam w dłoń jabłko, które leżało na starannym stosiku na blacie, wrzucając je szybko do torby.
-Nie zjesz śniadania?- usłyszałam za sobą głos mamy. Westchnęłam i w duchu próbowałam się nie zdenerwować.
-I tak jestem już spóźniona.- ucięłam, biorąc łyk ciepłej, zielonej herbaty. Mojej ulubionej.- Mamo.- dokończyłam, sprawiając uśmiech na jej troskliwej twarzy.
-Baw się dobrze!- rzuciła, gdy byłam już za rogiem. Automatycznie wróciłam się do kuchni i popatrzyłam na rodzicielkę z ukosa.
-Mam się bawić dobrze w szkole? To jakieś nowe pożegnanie matek i córek?- zapytałam zdziwiona. Kobieta popatrzyła się na mnie z politowaniem i machnęła dłonią.
-Po prostu idź!
Po tych słowach, zniknęłam z pomieszczenia w prędkości światła.
Dziewczyna trzasnęła drzwiczkami, mrużąc oczy, jakby w skupieniu. Popatrzyła znowu na mnie i ruszyła przed siebie, a ja pognałam za nią, dorównując jej kroku.
-I po prostu wyszedł? Bez żadnego ale?- zapytała, będąc w niemałym szoku. Zresztą, co się dziwić. Sama przeżyłam to nie najprościej.
-A co miał zrobić? Pocałować mnie i powiedzieć "nigdy więcej nie dzwoń"?- zapytałam retorycznie, wywracając oczami, jednak moja przyjaciółka nie pojęła aluzji, bo ochoczo pokiwała swoją niemądrą główką.
-Nie próbowałaś dzwonić? Pisać? Cokolwiek?- rzucała pytaniami, a ja powoli czułam jak dostaję szału. Jeszcze jedno słowo i..
-Leticia!
-O mój Boże.- usłyszałam zdezorientowany głos przyjaciółki i spojrzałam, jak wpatruje się pusto w coś, co jest zdecydowanie za moimi plecami. Coś, albo raczej ktoś. Odwróciłam się, chcąc odnaleźć źródło głosu, który wypowiedział moje imię. Gdy mój wzrok spotkał się z tymi tęczówkami, moje serce zaczęło walić mocniej i głośniej.
Chłopak podszedł i dotknął mojego ramienia, jakby czekając na moją reakcję.
-Peter? Co ty tu robisz?- zapytałam zdezorientowana. Poczułam wzrok ludzi na sobie. Na nas. Nagle każdy ucichł. Nikt nie rozmawiał, każdy skupił swoją uwagę na mnie i chłopaku, który zaledwie rok temu jeszcze uczęszczał do tej szkoły. Z jednej strony nie rozumiałam ich zaciekawienia. Co prawda, słyszałam, że Parker ma niezłą opinię wśród młodszych rówieśników, jednak większość na pewno go kojarzy z powodu tak wielkiej straty dwóch ważnych dla niego osób. Wujka i Gwen.
-Musimy porozmawiać.- odpowiedział, zupełnie ignorując ciekawskie spojrzenia nastolatków.- Teraz.- dodał, wzrokiem spotykając się z moimi tęczówkami. Wyszeptał, niemal niemo "proszę". Ostatni raz rzuciłam spojrzenie na korytarz pełen gapiących się ludzi i pokiwałam głową, idąc tuż za chłopakiem, który od razu ruszył w kierunku drzwi. Gdy staliśmy już w cichym, nienarażonym na czyjeś wścibskie ucho miejscu, brunet wziął głęboki oddech. Miałam wrażenie, że denerwuje się tą rozmową, dokładnie tak samo jak ja.
-To, co wydarzyło się wczoraj..- zaczął, a ja słuchałam uważnie, wlepiając wzrok w ścianę przede mną.- Ja cię po prostu przepraszam. Zachowałem się źle, ale gdybyś tylko wiedziała..
-Więc mi powiedz.- przerwałam, rzucając mu spojrzenie pełne gniewu i wyczekania. Chłopak westchnął.
-Nie mogę.
Prychnęłam, przenosząc swój wzrok ponownie na punkt przede mną.
-Letty, po prostu..
-Okej.- ponownie ucięłam.- Rozumiem, że jest coś ważniejsze niż ja i, że jest coś godne traktowania mnie jak..
-Jest mi głupio. Przykro. Czuję się jak dupek.- tym razem to Parker postanowił się wtrącić mi w zdanie.
-Bo nim jesteś..- rzuciłam, kątem oka widząc jak patrzy na mnie z żalem w oczach.
-Chciałbym ci to wynagrodzić.
-Czym?- zapytałam ciekawa.
-Widzisz ten wieżowiec?- zapytał, wzrokiem nakierowując mnie na ogromny budynek w centrum miasta, którego można było ujrzeć z naprawdę daleka. Jednym słowem, był wielki.
-Chodzi ci o jedną z najwyższych budowli w kraju?- wolałam się upewnić, wpatrując się w dany punkt.
Peter przytaknął, łapiąc mnie za ramiona i obracając, bym spojrzała prosto w jego pełne skruchy oczy. Toteż zrobiłam. Zadarłam brodę ku górze i nasze spojrzenia się ze sobą spotkały.
-Zabiorę cię na romantyczną kolację.. na samym szczycie.- powiedział, a jego kąciki ust powędrowały ku górze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top