0.4

Leticia's P.O.V.

- Wrotki? Serio?- zapytałam, patrząc dokąd zabrał mnie Peter na obiecaną randkę. Chłopak się tylko uśmiechnął i niemalże pchnął mnie w środek budynku.

Wypożyczył dla nas wrotki, a mi na sam widok tego diabelstwa, zrobiło się niedobrze.

Ciągle mam w głowie uraz z dzieciństwa, kiedy to starszy brat ubrał mnie w buty na kółkach, gwarantując, że będę się świetnie bawić.. po czym zepchnął mnie z pagórka. Chyba nie muszę mówić jak to się skończyło. Miałam nogę w gipsie przez bite trzy tygodnie. Lecz nie ma kogo winić, przecież mieliśmy po dziesięć lat...

Niechętnie włożyłam na nogi wypożyczone obuwie, nie pokazując po sobie jak bardzo nie chcę tego robić. Spojrzałam na chłopaka, który już uporał się ze sznurówkami i czeka cierpliwie aż skończę wiązać wrotki.Gdy już i to zrobiłam, wstałam i chwiejąc się, wpadłam na chłopaka, który od razu mnie przytrzymał, unikając upadku. Kurczowo się go trzymałam i ani myślałam puścić. Czułam jak śniadanie podchodzi mi do gardła.

- Ja.. ja nie sam rady.- wydukałam szybko, ciągle przywierając do ciała Peter'a. Czułam bijące od niego ciepło, przez co momentalnie się usmiechnęłam pod nosem.

- Mówiłaś, że radzisz sobie na kółkach, nie rozumiem.- odpowiedział zakłopotany, obejmując mnie ramieniem, przez co poczułam się odrobinę bezpieczniej. Będąc cała przejęta moim lękiem i strachem, nie zwróciłam nawet uwagi, że właśnie spełniają się moje skryte marzenia.

Ludzie, obejmuje mnie Peter Parker!

- Chodziło mi o deskę..- powiedziałam cicho, a chłopak się zaśmiał.

- Chodź.- mruknął mi do ucha. Poczułam jak przechodzą mnie przyjemne dreszcze, wywołane tonem jego kojącego głosu.

Chwyciłam go za dłoń i po prostu zaufałam.

Po kilkunastu dobrych minutach ciągłego przewracania się, potykania i tracenia równowagi, nareszcie udało mi się przejechać dłuższy dystans bez asekuracji chłopaka.

Wydałam z siebie triumfalny okrzyk, gdy nie upadłam przy barierkach, co zwykle mi się zdarzało robić. Rozbawiony Peter podjechał do mnie, również łapiąc się drewnianej konstrukcji.

- Widzisz? Mówiłem, że ci dobrze pójdzie.- powiedział, uśmiechając się ciepło, sprawiając, że zacisnęłam mocniej dłonie na barierce. Wszystko, byle nie upaść.

Machnęłam ręka, unosząc teatralnie głowę do góry, wywołując zduszony śmiech chłopaka.

- Masz na coś ochotę?- zapytał, wzrokiem wskazując na małą kawiarnię, która była po jego lewej stronie.

"Tak, na ciebie", pomyślałam, zakrywając twarz włosami, by nie pokazać jak zarumieniłam się na własne głupie myśli.

- Pewnie, napiłabym się czegoś. Suszy mnie w gardle.- odparłam szybko.

Brunet wziął mnie pod rękę, biorąc pod uwagę, że mogę się ponownie przewrócić, jednak nie przeszkadzało mi to. Ba, ile ja bym dała, żeby cały czas trzymał mnie za ręce!

- Co podać?- zapytała kelnerka, która szybko podeszła do nas, gdy tylko zajęliśmy miejsce przy białym stoliku.

Było tu naprawdę ładnie i przytulnie; wszystko w stonowanych kolorach bieli i beżu, przydobione kwiatami, zapachowymi świeczkami i papierowymi ozdobami. Nie ukrywam, iż jest to miejsce idealne na pierwszą randkę...

- Letty?- wyrwał mnie z zamysłu chłopak. Speszyłam się, gdy ujrzałam dwie pary oczu wlepiające we mnie swoje wyczekujące spojrzenie.

- Poproszę zieloną herbatę.- odparłam cicho, wzrokiem uciekając do własnych palców u rąk.

Kobieta powiedziała jeszcze coś, po czym nareszcie zostawiła nas samych.

Nareszcie.

Niepewnie uniosłam wzrok znad paznokci i popatrzyłam na Petera, który bacznie mi się przygląda.

- Mam coś na twarzy?- zapytałam, zakrywając się rękami.

Rozbawiony Parker pokręcił przecząco głową i odparł, po tym jak wziął głęboki oddech.

- Urodę.- odparł, a ja byłam już w stu procentach pewna, że właśnie jestem cała czerwona. Super.

- Nie sądzę.. To chyba musi być wina nowego pudru.- zaśmiałam się, a chłopak pokręcił głową z rozbawieniem.

Nagle, ku naszemu zdziwieniu, radio przestało grać wesołą muzykę i kanał został przełączony na wiadomości z ostatniej chwili. Zmarszczyłam zdziwiona brwi. Czy te miasto nie może chociaż przez chwilę być ciche i spokojne?

-" Katastrofa na Manhattanie. Napad na publiczną szkołę średnią. Terroryści żądają wpłacenia wysokiej kwoty pieniędzy przez władze miasta, grożąc natychmiastowym wymordowaniem młodzieży znajdującej się w środku."- powiedział spiker, a ja siedziałam w osłupieniu. Po sali przeszedł pomruk przerażenia.

Nagle na ekranie telewizora, zamieszczonego na ścianie pomieszczenia został ukazany tłum ludzi zgromadzonych przy budynku, w którym odgrywa się cała jadka. Jeden z ludzi coś krzyczał, jednak przez pierwsze momenty trudno było mi zrozumieć o czym mówi, jednak po chwili wiedziałam już doskonale.

"Gdzie jest Spider-Man?"

Zobaczyłam poruszenie u Petera.

- Hej, będzie dobrze.- starałam się go uspokoić.- Miejmy nadzieję, że pająk wkroczy do akcji i pomoże im.- dodałam, jednak miałam wrażenie, ze tymi słowami wcale go nie pocieszyłam.

Wręcz nawet przeciwnie.

- Muszę iść, Leticia.- odparł pośpiesznie chłopak, agresywnie wstając od stolika. Popatrzyłam na niego zdziwiona.

- Co? Dlaczego?- zapytałam, również wstając i podchodząc do Parkera. Posłał mi przepraszające spojrzenie.

- Wszystko ci wyjaśnię, tylko błagam nie zadawaj pytań.- odpowiedział, łapiąc mnie za ramię i lekko potrząsając mną.

- A.. a nasza randka?- zapytałam, jąkając się przy tym. Popatrzył na mnie z ukosa.

- Potrafisz jeść przy czymś takim?- uniósł głos, na co momentalnie się skuliłam.

- Nie miałam tego na myśli...

W odpowiedzi dostałam tylko trzask drzwi wyjściowych. Przełknęłam ślinę, w duchu policzkując się za to, jaką idiotką byłam myśląc, że wszystko dobrze się skończy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top