0.3


Peter's P.O.V.

Delikatnie zapukałem w szkło dzielące mnie od Leticii. Czułem przeszywający ból w nodze, jednak starałem się to ignorować, odciągnąć uwagę od cierpienia. Była godzina dwudziesta, niebo przyjęło szary odcień, a temperatura znacząco spadła, nawet jak na Nowy Jork. Po chwili ujrzałem blondynkę w oknie, ze wyraźnym zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Co w tym takiego dziwnego?, pomyślałem.

Dziewczyna powoli uniosła okno w górę, wpuszczając mnie do środka. Zamknąwszy okno, rzuciła mi spanikowane spojrzenie, po czym krzyknęła, gdy przeniosła swój wzrok na moją pocharataną nogę.

—Nie spodziewałaś się mnie, huh?— zapytałem z uśmieszkiem, próbując jakoś odciągnąć jej uwagę od krwawiącej części ciała.

Przygryzła dolną wargę.

—Raczej tego w jakim wydaniu się pojawisz.— prychnęła, wskazując mi fotel, bym usiadł. Wykonałem polecenie dziewczyny, zawadzając o róg szafki nogą, jęknąłem przeciągle.

—Cholera, Peter! Uważaj.— zganiła mnie.— Co ci się stało?— zapytała z troską, a mnie aż zemdliło na samą myśl o kłamstwie.

—Przewróciłem się.— odparłem, próbując się uśmiechnąć, jednak na moją twarz wstąpił grymas. Spojrzała na mnie spode łba, najwyraźniej nie kupując mojej wersji zdarzeń.— Okej, okej— uniosłem dłonie w górę w geście rezygnacji.— Wdałem się w bójkę. Uliczną.— dodałem, nie patrząc się na dziewczynę. Co jak co, ale nie potrafię kłamać w żywe oczy.

Leticia powiedziała coś niezrozumiałego pod nosem, wyciągając pośpiesznie telefon z kieszeni bluzy. Natychmiast złapałem ją za dłoń.

—Peter trzeba zawiadomić policję. I zadzwonić po pogotowie.. Ty się wykrwawisz!— krzyknęła oburzona, w jej oczach malował się strach i obawa. Nabrałem powietrza do płuc, biorąc od niej komórkę i odkładając ją na szafkę obok.

—Nie możesz.— wydukałem, szukając w głowie jakiejś odpowiedniej wymówki. Zacząłem się jąkać, jak to mam w zwyczaju.—Nie chcę niepokoić cioci. Ma tylko mnie.. Ro..rozumiesz?

Rozchyliła wargi, łapiąc mnie za dłoń. Poczułem ciepło bijące od jej ciała.

—Tak mi przykro.— powiedziała niemalże przez łzy. Wow, jest bardzo wrażliwa.— Ale ty się wykrwawisz!— ponownie uniosła głos.

—Są rodzice w domu?— zapytałem cicho. Pokręciła przecząco głową. Odetchnąłem z ulgą. Chociaż jeden kłopot mniej.

—Jest mój starszy brat, zawołać go?— zapytała, unosząc się, a ja natychmiast zaprzeczyłem. Co ja mówiłem o mniejszych kłopotach? Zapomnijcie.— Dobra, przyniosę apteczkę. Nie ruszaj się.— zakomunikowała i grożąc palcem, opuściła pomieszczenie.

Rozejrzałem się po pokoju. Wszystko w jasnych odcieniach różu i bieli. Tak.. typowo dziewczęco. Moja uwaga skupiła się na jednym punkcie na jej biurku. Mimo gróźb Letty, ociężale się uniosłem i podszedłem do dębowego mebla. Zaśmiałem się pod nosem, gdy uniosłem swoje zdjęcie oprawione w ładną, białą ramkę. Właściwie to było moje zdjęcie klasowe, jeszcze za czasów, kiedy uczęszczałem do liceum. Oblizałem spierzchnięte wargi i odłożyłem zdjęcie na miejsce, nie chcąc budzić podejrzeń blondynki.

Wróciłem na swoje miejsce, sycząc z bólu przy każdym ruchu wykonanym ranną nogą.

—Jestem.—usłyszałem, po czym ujrzałem dziewczynę z białym pudełkiem w ręku. Uklękła przy mnie, otwierając apteczkę i wyciągąc z niej potrzebne rzeczy.—Wiem tyle, co uczyli nas w szkole na pierwszej pomocy.—jęknęła z niechęcią.

Zaśmiałem się.

—To i tak więcej niż ja.

Uśmiechnęła się, widocznie rozbawiona moim komentarzem.

Delikatnie podwinęła nogawkę moich jeansów ku górze. Całe szczęście, że jakoś udało mi się zciągnąć z siebie strój pajęczaka, inaczej byłby mały kłopot. Zaczęła przemywać mi czymś ranę, najwidoczniej czymś odkażającym, gdyż zaczęło mnie cholernie szczypać i parzyć.

—Mogę tylko zatamować krew. Nie uniknie cię zszywanie, Peter.— oznajmiła, a ja z niechęcią przyznałem jej rację.

Wykonała jeszcze parę czynności i założyła mi bandaż, który dość mocno oplatał moją nogę, jednak nie narzekałem, gdyż wiedziałem, że jest to konieczne.

Dziewczyna odeszła, by odłożyć apteczkę, a ja kątem oka ujrzałem jak krew przesiąkła bandaż. Szybko opuściłem nogawkę, nie chcąc już martwić dziewczyny. Później się tym jakoś zajmę, pomyślałem.

Usiadła obok mnie, na sąsiednim fotelu, żałośnie na mnie patrząc.

Niemrawo się uśmiechnąłem, jednak to jej nie przekonało.

—Peter musisz jak najszybciej pójść z tym do szpitala.—powiedziała nerwowo.— Jeżeli nie chcesz niepokoić cioci, to mogę z tobą pojechać. Mój brat nas odwiezie.— zaproponowała, a ja machnąłem ręką, próbując ją choć trochę uspokoić.

—Nic mi nie będzie, dam sobie radę, serio.— odparłem cicho, wpatrując się w błyszczące tęczówki Leticii.

Zarumieniona, odwróciła momentalnie wzrok.

— Nawaliłem.— stwierdziłem, robiąc minę zbitego psa, a dziewczyna zaprzeczyła.

—Nie, nie praw..

—Tak, prawda.— przerwałem jej, dodając— To nie jest taka randka, jaką miała być.— jęknąłem.

Popatrzyła się na mnie, wzruszając ramionami, jednak ja wiedziałem, że wcale jej to nie "wisi".

—Przepraszam.—wyszeptałem.—Wynagrodzę ci to, w końcu oczekiwałaś więcej po chłopaku, którego zdjęcie trzymasz na biurku, huh?— zapytałem, darząc ją jednym z tych moich chytrych uśmieszków.

Momentalnie zrobiła się czerwona, chowając twarz w rękawach bluzy.

Zaśmiałam się, klepiąc ją po ramieniu.

—Jak bardzo się skompromitowałam?— zapytała, a ja zmarszczyłem zabawnie brwi, udając, że nie wiem o czym mówi.

—Więc.. Gdzie chciałabyś wyjść?— zapytałem, popełniając chyba największy błąd, jaki mogłem popełnić. Cóż za brak myślenia, brawo Parker.

—Umm, do szpitala.— mruknęła, a ja przewróciłem oczami.

—Daj już spokój.

—Kiedy ja się martwię, okej?— powiedziała, podnosząc lekko głos.

Pokiwałem głową, pozostawiając między nami pastwę ciszy, która po paru minutach stała się bardzo uciążliwa, jednak nie wiedziałem co mam powiedzieć dziewczynie, którą zaczynam.. Lubić?

—Nie tylko ty sobie dobrze radzisz na kółkach.— usłyszałem po chwili i natychmiast uniosłem spojrzenie na Leticię. Na jej twarzy malował się ledwo widoczny uśmiech, a ja już wiedziałem dokąd ją zabiorę.

Nagle o uszy obił nam się głos spikera w telewizji, na którą nie zwróciłem wcześniej większej uwagi.

—" Napad na sklep jubilerski przy Oxford Street. Policja jest na miejscu zdarzenia i aresztowała zbrodniarzy, którzy ku zdziwieniu wszystkich leżeli już w obezwładnieniu. Ludzie mówią o Spider-Manie, który prawdopodobnie dotarł tam wcześniej.."

Poczułem coś w stylu dumy. Dumy, że jestem bardziej skuteczny niż nie jedne jednostki policyjne w mieście.

Uśmiechnąłem się sam do siebie, oglądając relacje na żywo w telewizji.

—Wierzysz w to?— zapytała.

Zmarszczyłem brwi.

—W co?— odpowiedziałem pytaniem.

—No w niego.— wskazała na ekran telewizoru, gdzie akurat widniało moje zdjęcie w kostiumie pajęczaka.

Ręką przejechałem po włosach, nie wiedziałem co odpowiedzieć. Zgrywać pesymistę, czy fana "Spider-Man'a"? Przygryzłem wargę.

—Ta..Tak, wydaje się spoko.— wyjąkałem, omijając spojrzenia Leticii.— Tyle zrobił dla miasta, no.. No. A ty?— ponowiłem pytanie, a dziewczyna się tajemniczo uśmiechnęła.

—Wydaje się spoko.— powtórzyła po mnie, robiąc całkiem obojętną minę, czym mnie rozbawiła.

Obym był bardziej "spoko", pomyślałem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top