Prolog cz.2
rozdział by: Kreatywna
*Z perspektywy Venus*
Spojrzałam na Nakrapianą Łapę, moją siostrę.
-Gotowa?- miauknęłam.
-Jak nigdy dotąd!
Przyczaiłyśmy się i skoczyłyśmy za niebieskim motylem, który zgrabnie nam się wywinął.
-Auć!- przewróciłam się, niestety nie lądując na czterech łapach.
-Planetarna Łapo! W porządku?- siostra pomogła mi wstać.
Pokiwałam głową.
Motyla nigdzie nie było. Szukałam go jeszcze po całej polance, co tylko wywołało śmiech u mojej siostry.
-Daj spokój- zamruczała. -Uciekł. Znajdziemy innego, chodź!
Pobiegłam za nią truchtem.
Motyla nie znalazłyśmy, za to znalazłyśmy królika. Przyda się dla klanu! Postanowiłyśmy na niego zapolować.
Przyczaiłam się i skoczyłam na zwierzątko. Nie zdążył uciec.
Jednym kłapnięciem zakończyłam jego żywot, po czym wzięłam go do pyska.
Lecz wtedy moją uwagę przykuł motyl cytrynek.
Zafascynowana, wypuściłam zdobycz z pyszczka i zaczęłam gonić motyla.
-Planetarna Łapo! Nie pędź tak!- słyszałam rozbawiony i równocześnie chyba trochę zmartwiony głos mej siostry.
Nie słuchałam.
Zatrzymałam się dopiero przy Drodze Grzmotu, niepewna, czy warto dalej gonić owada, który był już po drugiej stronie.
Wtem koło mnie zatrzymał się jeden z tych potworów, co to pojawiają się od czasu do czasu na tej drodze.
Chciałam uciekać, lecz coś mnie trzymało w miejscu.
W tej chwili z potwora wysiadła dorosła Dwunożna, i bez pytania wzięła mnie na ręce. Szarpałam się, ale to nic nie dało.
Wsadziła mnie do potwora i zamknęła drzwi.
Ku mojemu przerażeniu, potwór ruszył z miejsca.
Wtem z lasu wybiegła Nakrapiana Łapa, zatrzymując się z poślizgiem przy Drodze Grzmotu, rozglądając się za mną. Zauważyła mnie w potworze, i zaczęła przeraźliwie miauczeć.
Ja, zdesperowana, drapałam w szybę potwora.
Moja siostra przez chwilę biegła za nami, aż w końcu przysiadła na skraju lasu, patrząc na mnie ze łzami w oczach. Poddała się.
W końcu zaprzestałam drapania w szybę.
Przecież to nic nie da- mruknęłam do siebie, zwijając się w kulkę na siedzeniu potwora.
Potwór jechał niesamowicie długo, aż w końcu wyjechaliśmy z lasu.
Wszędzie były budynki i inne Drogi Grzmotu. Z opowieści innych kotów wiedziałam, że jest to miasto- największe siedlisko Dwunożnych.
Pojazd zatrzymał się przed jednorodzinnym domkiem. Kobieta wzięła mnie na ręce, po czym wysiadła z potwora i weszła do domu.
W jednym z pokoi siedział dorosły mężczyzna. Dwunożna usiadła obok niego, tym samym stawiając mnie na czymś miękkim, na którym siedzieli.
-Spójrz tylko, jaką niezwykłą kotkę znalazłam w lesie- powiedziała.
Super, teraz będą się mną zachwycać, bo mam dwie twarze- odezwałam się do siebie sarkastycznie.
Istotnie, połowę głowy miałam czarną, a połowę rudą. Wrażenie "dwóch twarzy" potęgowały dwukolorowe oczy. Oko na czarnej połowie miałam zielone, natomiast to na rudej- niebieskie. Resztę ciała miałam po prostu szylkretową.
Dwunożni rozmawiali przez chwilę, aż w końcu kobieta gdzieś wyszła, a mężczyzna zaczął nazywać mnie "Venus". Domyśliłam się, że to moje nowe imię.
Zeskoczyłam z "kanapy" (tak to miękkie coś nazwali Dwunożni), i z nudów zaczęłam łazić po mieszkaniu.
Po paru chwilach znałam tu każdy zakamarek. Gdy byłam w pomieszczeniu, w którym pachniało jedzeniem, do pokoju weszła kobieta.
Postawiła przede mną na podłodze coś okrągłego, po czym nałożyła do tego czegoś jedzenie, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Ale, że byłam głodna, to zjadłam wszystko.
Do wieczora Dwunożni bawili się ze mną jakimiś dziwnymi gadżetami, a kiedy nastała noc, w pokoju zwanym salonem postawili mi miękkie posłanie.
Zmęczona tym ciężkim dniem, praktycznie od razu zasnęłam na legowisku.
Tak bardzo chciałabym wrócić do lasu...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top