Część Druga
Podróż minęła nam bardzo szybko i już byliśmy na dachu Avengers Tower. Wyszliśmy razem z dyrektorem pierwsi bo Mark musiał włożyć swój strój, który miał go ochraniać przed słońcem. Mark wyszedł z samoloty ubrany w czarną bluzę z kapturem naciągniętym na głowę, czarnym kapeluszem, czarnych rękawiczkach i innych ubraniach które założył tylko dlatego by uchroniły go przed słońcem.
-Nie za gorąco ci? -pytam Sztywniaka z sarkazmem
-Zamknij się -warczy na mnie
-Zaczynasz się zachowywać coraz bardziej jak wilkołak a nie wampir -mówię z rozbawieniem, Mark już chciał coś powiedzieć ale Fury mu przerwał:
-Posprzeczacie się kiedy indziej, a teraz za mną. -bez słowa ruszyliśmy za dyrektorem T.A.R.C.Z.Y
-A tak właściwie to Avengers wiedzą że będę z nimi mieszkać? -pytam czarnoskórego kiedy idziemy korytarzami Avengers Tower
-Wiedzą tylko że będą mieli nową współlokatorkę. Nie widzą kim jesteś ani z jakiego powodu tu przyleciałaś i lepiej żeby to drugie pozostało bez zmian. -wyjaśnia pirat. Wchodzimy do windy bez słowa, po paru minutach drzwi windy się otwierają z cichym "pip" i wchodzimy to przestronnego salonu połączonego z jadalnią, w którym na kanapie siedzą Avengers. Bohaterowie gdy tylko nas zobaczyli od razu wstali i do nas podeszli. Patrzyli na mnie i na Marka niepewnie z nieufnością, nic dziwnego jakbym to ja zobaczyła gościa w stroju, który nie odsłania ani kawałeczka skóry, też bym dziwnie na niego patrzyła.
-Avengers, przedstawiam wam Laylę.To ona będzie z wami od dzisiaj mieszkać. -ogłasza Fury, wszyscy dalej się na mnie gapią, co im jest? Mam coś na tworzy?
-A może dzisiaj powiesz nam dlaczego? - pyta miliarder -Oczywiście nic do ciebie nie mam, wydajesz się miła i jesteś piękna - mówiąc to zdanie spojrzał na mnie i puścił mi oczko, ech...typowy podrywacz. -Ale chyba mogę wiedzieć? W końcu to moja wieża. -ciągną Stark patrząc tym razem na czarnoskórego. Plotki o jego wielkim ego jednak nie były przesadzone.
-Nie musisz o wszystkim wiedzieć... -włączył się do rozmowy Mark z tym swoim oschłym głosem i tajemniczością ech, koszmarne połączenie
-Nie mówiłem do ciebie. I kim ty w ogóle jesteś? I co najważniejsze co robisz w moim budynku?-tym razem Stark pyta Marka
-Nie twój...
-To jest Mark, najbardziej irytująca osoba we wszystkich dziewięciu światach i dalej. -przerywam Markowi i mówię z wrednym uśmieszkiem, a Mark zabija mnie wzrokiem. Stark wygląda na rozbawionego tą sytuacją, nic dziwnego
-Czyli mamy rozumieć że nie dowiemy się dlaczego tu jest? -pyta słynny Kapitan Ameryka
-Mażecie wiedzieć tylko tyle że Layla potrzebuje ochrony, a niestety sama nie da rady. -zabije! No normalnie, zabije Marka za to co powiedział! Własnoręcznie wbiję mu kołek w serce! Że niby nie poradzą sobie sama?! Jaką by mu tu dać nauczkę? Już wiem! Uśmiechnęłam się diabelsko na samą myśl o tym. Po sekundzie rękawiczka Marka zaczęła się palić żywym ogniem. Zgadnijcie przez kogo? Oczywiście że prze zemnie. Mark zaczął ją gasić drugą rękę ca spowodowało powiększenia się ognia i przeniesienie jego części na drugą rękę. Musiałam powstrzymywać się od śmiechu. To wyglądało komicznie. Zrezygnowany podniósł ręce i popatrzył na mnie, a ja uśmiechnęłam się do niego niewinnie.Zrozumiał że z własnej woli nie zgaszę ognia więc przeniósł wzrok na dyrektora T.A.R.C.Z.Y
-Layla koniec przedstawienia, zgaś to-powiedział pirat i wskazał na palące się ręce Marka
-Już dobra, dobra. -powiedziałam i klasnęłam w ręce i w tym samym czasie ogień zgasł. Avengers byli zszokowani, patrzyli na mnie z szeroko otwartymi oczami w końcu Stark spytał:
-Jak to zrobiłaś?
-A to jedna z moich wampirzych mocy -mówię jakby to było coś oczywistego
-Wampirzych? Przecież wampiry nie istnieją -stwierdza Kapitan
-Nie istnieją? A co jeśli ci powiem że w tym pomieszczeniu są dwa wampiry? -pytam z kpiną w głosie, mając na myśli mnie i Marka
-Skoro ty uważasz się za "wampira". -w tym momencie Clint zrobił cudzysłów w powietrzu i kontynuował - To kto jest tym drugim? -pyta łucznik ani trochę mi nie wierząc.
-Drugim jestem ja. -odpowiada dumnie Mark
-Ty? -pyta rozbawiony Stark nie biorąc nas na poważnie
-A myślisz że zwykły człowiek mógłby wytrzymać kiedy pali się go żywcem? -pyta
-No raczej nie...
-Właśnie a ja wytrzymałem
-Nadal nie wierzę że wampiry istnieją -przyznaje Brus Banner
-Skoro tak to wam udowodnię- mówię
-Ciekawe jak. -kpi Stark
-A tak -w tym momencie otwieram usta, a z nich wydobywa się przeraźliwy syk, niczym syczenie węża. O, a moje kły wydłużają się i pokazują swój naturalny szpiczasty i długi wygląd...
Kiedy skończyłam swój "pokaz" spojrzałam na bohaterów. Byli zarówno przerażeni jak i zaskoczeni. Znowu zamieniłam się w zwykłą kobietę.
-I co? Wierzycie mi już? -pytam Avengersów, mieli przerażone miny
-J-jesteś wa-wampirzycą? -jąka się Stark
-Spokojnie. Nic wam nie zrobię. Nie należę do tej grupy wampirów, które palują na ludzi żeby tylko napić się ich krwi. -próbuje ich uspokoić
-Layla ma rację. Nie ma co panikować, dla T.A.R.C.Z.Y pracuje wiele wampirów i innych potworów. -oznajmia Nick
-Innych potworów? -pyta z niedowierzaniem Stark
-Tak. -potwierdza pirat śmiertelnie poważny
-Ale nie zrobisz nam krzywdy? -pyta mnie Banner
-Jasne, że nie. Jesteśmy w tej samej drużynie. -stwierdzam
-To się cieszymy. -mówi uradowany Stark . Zapada chwila ciszy, którą przerywa Mark
-Ja już muszę wracać do domu -mówi
-Jasne. Pozdrów ode mnie resztę i...Będę tęsknić . -wow, nawet nie przypuszczałam, że kiedykolwiek to przejdzie przez moje usta, a jednak
-Ja za tobą też -mówi Mark i widać że jest zdziwiony swoimi słowami
-Okey...Co się z nami dzieje? -pytam
-Nie mam pojęcia. Ale chyba nic dobrego. -odpowiada
-Dobra, no to pa -żegnam się
-Pa -i Mark znika za drzwiami windy z cichym "pip". Po chwili dyrektor także opuszcza Avengers Tower. Panuje niezręczna cisza, którą przerywa miliarder:
-No, to może zacznijmy od początku. -proponuje -Jestem Antony Stark, ale ty możesz mi mówić Tony. -przedstawia się i podaje mi rękę którą uściskuję
-Miło mi, jestem Layla jak już wiesz- przedstawiam się z uśmiechem. Po chwili podchodzi do mnie Kapitan
-Jestem Steve Rogers -podaje mi rękę, uściskuję ją i uśmiecham się
-Layla -Steve odwzajemnia uśmiech
-Cześć jestem Natasha Romanoff -przedstawia się rudowłosa agentka -Cieszę się że będzie tutaj jeszcze jedna dziewczyna -dodaje uradowana
-Layla miło pozna i ja również się cieszę - uścisk dłoni i wymiana uśmiechów, potem podchodzi do mnie łucznik
-Miło poznać jestem Clint Barton- mówi i uśmiecha się, odwzajemniam uśmiech
-Mi również miło poznać jestem Layla -ściskamy sobie dłonie
-Witaj jestem Bruce Banner -uśmiecha się nieśmiało doktorek i podaje mi rękę, uściska ją
-Witaj jestem Layla
-No i ładnie, teraz wszyscy się znają. Maże opowiesz nam coś więcej o swoich wampirzych mocach? -pyta podekscytowany Tony
-Jasne. Hmm... Od czego tu zacząć? Więc jestem nieśmiertelna, potrafię się zmieniać w nietoperza, władam wszystkimi żywiołami i magią, potrafię się teleportować i jestem odporna na słońce. -wymieniam moje zdolności dumnie
-Wampir odporny na słońce? Nieźle. -komentuje Clint
-Dziękuję. A teraz opowiedzcie mi coś o sobie. -proszę bohaterów. Resztę dnia spędziliśmy na opowiadaniu sobie swoich historii. Ogólnie to miło spędziliśmy czas. O około 2:10 Natasha zaprowadziła mnie do mojego nowego pokoju. Szłyśmy długimi korytarzami aż w końcu doszłyśmy to czarnych drzwi. Natasha otworzyła drzwi i wpuściła mnie do środka. Weszłam do pięknego pokoju który wyglądam tak:
Potem Romanoff zaprowadziła mnie do pięknej łazienki:
Po chwili Natasha wyszła i zostałam sama w cudownym pokoju. Szczerzę? W ogóle nie byłam zmęczona. Nie ma co się dziwić, jako wampir bardzo mało śpię. Postanowiłam, że poczytam, ale najpierw się rozpakuje. Najpierw włożyłam moje ubrania do szafy, później kosmetyki, książki i inne rzeczy, które ze sobą wzięłam. Gdy już skończyłam z dużej pułki na książki wyjęłam książkę pod tytułem "Niezgodna" uwielbiam ten cykl. Usiadłam wygodnie na łóżku i zaczęłam czytać.
Kiedy skończyłam czytać książkę spojrzałam na zegarek była 6:30. Odłożyłam książkę na półkę i poszła do łazienki. Zrobiłam poranną toaletę i ubrałam się w czarne getry i zieloną bluzę. Po chwili poszłam do kuchni zjeść śniadanie. W kuchni spotkałam Kapitana
-Już na nogach? -pytam
-Tak. Zawsze wstają o tej porze. -tłumaczy
-Aha -postanowiłam zrobić gofry całej drużynie. Wziełam potrzebne produkty i zaczełam robić śniadanie. Po niecałych 30 minutach gofry były gotowe. Posypałam je owocami i nałożyłam na talerze. Gdy wszyscy bohaterowie wstali, wspólnie usiedliśmy do stołu. Resztę dnia miło pędziliśmy w swoim towarzystwie. Naprawdę polubiłam tych bohaterów...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top