Rozdział 6

P.O.V. Delphina

Szłam długim korytarzem do jadalni na śniadanie. Oczywiście nie miałam dobrego humoru, bo na samą myśl o Fabienie mi się psuł... Rozglądając się po ścianach zauważyłam ozdoby ślubne, co oznaczało że coraz bliżej to tego strasznego dnia, jakim miał być ślub. Postanowiłam o tym nie myśleć i gdy dotarłam do jadalni zauważyłam swoich rodziców, siostrę, rodziców Fabiena i jego samego... W długiej, czerwonej sukni królewskiej zasiadłam do stołu no i oczywiście siedziałam około tego narcyza, bo jakże mogło być inaczej.

Zaczęliśmy jeść i siedzieliśmy w ciszy. W końcu po skończonym posiłku, Fabien zaprosił mxnie na spacer. Zgodziłam się, widząc zabójczy wzrok moim rodziców. Wyszliśmy z pałacu i skierowaliśmy się do ogrodu.

O dziwo, dobrze nam się rozmawiało… Pomimo jego charakteru, mieliśmy wiele wspólnych tematów do rozmowy. Z resztą nigdy tak dobrze, nie czułam się w jego towarzystwie. Lepiej go poznałam, a on mnie. Po jakieś godzinie doprowadził mnie do pokoju i oddalał się w głąb korytarza, gdzie było ciemno. Po chwili już go nie było widać. Po tej rozmowie, poczułam iskierkę nadziei, że może nie będzie tak źle.

Jako iż jestem wampirem, nie musiałam spać. Podeszłam do szafy i wzięłam jakieś luźne ubrania, po czym poszłam do łazienki. Przegrałam się i położyłam się na swoim łóżku. Przez chwilę wpatrywałam się w baldachim nad moim łóżkiem i myślałam o wszystkim, co się wydarzyło w ostatnim czasie. W końcu wstałam i podeszłam do biurka. Usiadłam na krześle i wyciągnęłam pióro oraz mój zeszyt, gdzie piszę swoje wiersze i opowiadania. W ten sposób wyciszam się i przelewam wszystkie moje troski na papier. Czasem rysuje, ale niestety nie jestem uzdolniona w tym kierunku.

P.O.V. Fabien

Gdy ją odprowadziłem, poszłem do swoich rodziców. Kręciłem się pośród wielu ciemnych korytarzy w tym wielkim pałacu. Jednocześnie myślałalem o Delphi… Myślałem, że będzie beznadziejnie, ale jednak wydaje się mimo wszystko w porządku. Nie mogłem sobie wymazać z pamięci, tych pięknych, dużych, czerwonych oczu...

W końcu doszedłem do pokoju moich rodziców. Siedzieli i o czymś rozmawiali, podeszłem bliżej.

- Fabien, kochanie. Chcieliśmy cię zapytać jak układa ci się relacja z księżniczką Delphiną - zaczęła moja mama - w końcu już niedługo wasz ślub.

- Wszystko… - zawahałem się trochę - wszystko w porządku…

- To cudownie. Delphina jest naprawdę cudowna i już wiem, że będziecie wspaniałą rodziną - uśmiechnęła się - czekam na wnuki - zaśmiała się.

- Kochanie, chyba jeszcze za wcześnie - oznajmił mój ojciec.

- Chyba tak... - odpowiedziała mama.

- Dobrze, synu idź już spać. Dobranoc - powiedział ojciec.

- Dobranoc - odpowiedziałem szybko i udałem się do mojego pokoju.

Szedłem znowu ciemnym korytarzem, gdy przez okno zauważyłem Delphi siedzącą na ławce w ogrodzie. Postanowiłem do niej podejść i sprowadzić czy wszystko w porządku. Z jakiegoś powodu czułem, że jest w jakimś stopniu dla mnie ważna…

Udałem się więc w kierunku ogrodu. Podszedłem do niej i usiadłem na ławce. Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, ale po chwili odwróciła się i dalej siedzieliśmy w ciszy. W końcu odezwała się.

- Co tu robisz? - zapytała cicho.

- Widziałem cię przez okno i chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku?

- Od kiedy się o mnie martwisz?

- Ja... Sam nie wiem…

- To miłe z twojej strony. Jeśli chcesz wiedzieć, to wszystko okej…

- A to dobrze.W takim razie, dlaczego siedzisz tu sama w tą chłodną noc?

- Chciałam pomyśleć i zastanowić się nad wszystkim… - powiedziała smutno - ale naprawdę wszystko gra.

- Jeśli chcesz to pójdę?

- Tak...

- Okej... To dobranoc -powiedziałem i uśmiechnęłem się lekko.

- Dobranoc - odpowiedziała.

Po chwili znowu znajdowałem się pośród ścian pałacu, by w końcu trafić do swojego pokoju i odpocząć. Musiałem także przemyśleć wiele rzeczy…

_________________________________________

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top